Jest lato 1939 roku. Król brytyjski Jerzy V razem z żoną Elżbietą wyruszają do Stanów Zjednoczonych na zaproszenie matki prezydenta USA Franklina Delano Roosevelta. Wizyta odbędzie w jego domu Hyde Park nad rzeką Hudson. Celem wizyty jest prośba o pomoc prezydenta w zbliżającej się wojnie. Jednocześnie prezydent będzie próbował uwieść swoją kuzynkę Daisy.
Nie jest to do końca film o polityce, choć z opisu mogłoby to wynikać, zaś nasi „genialni” dystrybutorzy podciągnęli tytuł filmu pod „Jak zostać królem”, jakby to była kontynuacja tego dzieła, co jest nieprawdą. Film Rogera Michella to tak naprawdę lekka komedia, gdzie dominują przede wszystkim anegdotki i miłość – nie zawsze szczęśliwa, ale no cóż. Liryczne fragmenty przeplatają się z delikatnym humorem, z naprawdę ładnymi zdjęciami, elegancką muzyką i dość sielską atmosferą. Dla mnie trochę ta historia wydawała się zbyt błaha, zaś poziom był bardzo nierówny i miałem wrażenie, że nie do końca wykorzystano potencjał tej opowieści.

Jednak ten film się broni od strony aktorskiej. Kapitalny jest Bill Murray w roli prezydenta Roosevelta – kulturalnego, wyluzowanego i dowcipnego faceta, który jest pragmatykiem w każdej kwestii. Ale jednocześnie jest to postać z krwi i kości, nie pozbawiony uroku osobistego (przejażdżki za miasto). Laura Linney jako kuzynka Daisy (jednocześnie narratorka filmu) jest zarówno naiwna, jak i sprytna + czarująca. Chyba jednak najtrudniejsze zadanie stało przed Olivią Coleman i Samuelem Westem jako parą królewską i to nie tylko przez porównania do ról z „Jak zostać królem”. Ale oboje poradzili sobie jako sztywniacy, trzymający się etykiety i zderzeni z amerykańską bezpośredniością oraz luzem. Jednocześnie czują ciężar odpowiedzialności i starają się walczyć ze swoimi lękami i obawami.

Jak już mówiłem „Weekend z królem” to lekkie (dla wielu może zbyt lekkie) kino, które jednak dostarcza całkiem niezłej rozrywki i pokazuje politykę z trochę innej strony niż zwykle.
6,5/10
Radosław Ostrowski
