

Muzyk ten przez długie lata był jednym z filarów zespołu Nick Cave & the Bad Seeds, choć działał też solowo jako wokalista jak i producent. Ale w 2009 roku opuścił zespół i postanowił całkowicie grać na własne konto. Mick Harvey, bo o nim mowa, do tej pory nagrał 5 solowych płyt, a teraz wyszedł jego najnowszy materiał.
„Four” zawiera piosenek 14, w całości napisanych (z wyjątkiem 5) i wyprodukowanych przez Harveya. Przejście między utworami jest bardzo płynnie, zaś poza gitarą elektryczną jest też akustyczna, perkusja i fortepian. Klimatem przypomina to płyty Nicka Cave’a ze względu na minimalizm formy i pod sennym tempem wyczuwalny jest pewien niepokój (najbardziej słychać to w „Midnight on the Ramparts” z gwizdem, monotonną gitarą, kontrabasem i elektroniką). Jednak poza spokojnymi kawałkami, nie brakuje odrobiny urozmaicenia i przyśpieszenia (bluesowe „Summertime in New York” z tajemniczym szeptaniem i mroczną gitarą). Drugim dość istotnym problemem, który może zniechęcić jest czas trwania utworów – wiele z nich nie przekracza nawet 2 minut i urywają się w najciekawszym momencie. Jednak o dziwo, brzmi to dość ciekawie i intrygująco. Najciekawiej zaś wypadają właśnie covery, co może wydawać się zaskakujące (poza „Summertime in New York” świetnie brzmi „The Story of Love”).
Sam wokal Harveya jest czysty, głęboki i bardzo spokojny, współtworzy on klimat całego wydawnictwa. Także tekstowo dominuje tematyka liryczna i tu wypada całkiem przyzwoicie.
Mick Harvey może po odejściu zespołu Nicka Cave’a nie jest zbyt błyszczącym wokalistą, ale nadal jest dobrym muzykiem i kompozytorem. Zaś płyta wydaje się odpowiednią na tą porę roku. Dobry album z kilkoma ciekawymi piosenkami. I tyle.
7/10
Radosław Ostrowski
