

Kompilacje mają to do siebie, że zazwyczaj są one wydawane po to, by wysępić od fanów pieniądze. Tym bardziej ogarnęło mnie zdziwienie, gdy trafiła mi się kompilacja Chrisa de Burgha. Chociaż w tym przypadku mówienie o Greatest Hits wydaje się bez sensu, gdyż największy przebój Anglik miał tylko jeden – „Lady in Red”.
Jednak jakimś cudem udało się znaleźć jeszcze 17 piosenek wchodzących w skład tego albumu. Z drugiej strony takie albumy pozwalają na (może trochę pobieżne, ale jednak) zapoznanie się z dorobkiem danego wykonawcy. I umówmy się – to muzyka popowa, czyli prosta i nieskomplikowana. Ale nie ma ona nic wspólnego z prostackim, mocno elektronicznym brzmieniem z dnia dzisiejszego. Są klawisze, ale bardzo delikatne, plus gitara elektryczna dająca bobu („High on Emotion”, „Say Goodbye To It All”), fortepian, saksofon („Sailing Away”), akordeon („Lonely Sky”), smyczki („The Child is Born”, „Here is Your Paradise”).
Innymi słowy, jest to bardziej elegancki i szlachetny pop, który nie tylko nie drażni, ale brzmi bardzo przyjemnie. Nie zabrakło mocniejszych kawałków, niemniej całość jest bardzo spokojna, co jest po części także zasługą wokalu Chrisa oraz niegłupich tekstów. Piosenki są po prostu piękne i słucha się tego z niekłamaną frajdą. Między innymi dlatego lubię składanki. Oceny nie będzie.
Radosław Ostrowski
