

Znowu kompilacja, ale James Brown nagrał tyle piosenek, że wciśnięcie tego w jedną płytę było zadaniem wręcz niewykonalnym. I wydaje mi się, że ten album jest częścią większej całości.
Tutaj jak nazwa wskazuje są to piosenki z początku kariery, czyli lata 1956-63 (piosenek 25), utrzymanych w soulowej stylistyce, czyli mieszance bluesa, rock’n’rolla i jazzu. Ale jeśli myślicie, że są to smęty grane przez współczesnych twórców, to mało wiecie o muzyce. Tutaj jest bardzo rytmiczna i szybka muzyka (jak na tamte czasy), ze świetnymi dęciakami, chórkami i gitarą elektryczną („Think”, „Shout and Shimmy” czy „Night Train”). Nie zabrakło także spokojniejszych utworów idących w stronę ballad („Try Me”, „You’ve Got the Power” czy „The Bell”), a wszystko zostało zrobione z elegancją, smakiem i energią. Zaś sam James Brown ma tak potężny głos, że żadne słowa nie są w stanie tego ubrać. Tej muzyki nie należy opisywać, tylko słuchać, bo teraz się takiej po prostu nie robi. Nie jest ona archaiczna, w żadnym wypadku. Takiej energii słucha się zawsze dobrze.
Radosław Ostrowski
