

Po katastrofalnej płycie “Union” zespól Yes powrócił do swojego składu z lat 80-tych (Anderson, White, Squire i Rabin), by spokojnie popracować nad nowym materiałem. Po kłótni z Atlantic i Arista, ekipa pod wodzą Andesona wydała album w małej wytwórni Virgin i… odniosła ona kasową porażkę. Nic dziwnego, skoro nie była promowana, a tydzień później wyszedł „High Hopes” Pink Floyd.
Produkcją zajął się sam Rabin i tym razem zespół postanowił zrobić swoje, nie ścigając się z robieniem hiciorów. Jest to dość prosty i chwytliwy album, który jednak nie idzie w stronę rąbanki i dyskotekowego bitu. Mamy chwytliwe i mocne riffy Rabina (słychać to w „The Calling” ze świetna perkusją w środku czy w „I Am Waiting” z mocnym wstępem, wyciszonymi zwrotkami, przypominającymi stare Yes z lat 70-tych – delikatne klawisze, eteryczny wokal oraz mocnymi wejściami gitary i perkusji w refrenie), zespół ma trochę więcej do pokazania, klawisze przypominają stare dobre czasy, zaś Jon Anderson śpiewa po prostu bezbłędnie. Zaś samo brzmienie jest różnorodne, tempo jest zmienne w trakcie utworu, choć dominuje tutaj gitara elektryczna (wyczuwalna najbardziej w „The Calling” i „State of Play”), nie brakuje też rozbudowanych kompozycji (8-minutowe „Real Love”) oraz orientalnych fragmentów (bardzo sterylne „Where Will You Be”). Jedynym skrętem w stronę stricte pop-rockowego grania jest „Walls” napisane wspólnie z Rogerem Hodgsonem (byłym członkiem Supertramp), gdzie śpiewa sam Rabin (i daje radę). Jednak dla starszych fanów na koniec zostawili najlepsze – suite „Endless Dream” (15-minut z hakiem czystej muzyki). Najpierw mamy krótkie „Silent Spring” (szybkie klawisze i pianino plus mocne uderzenia perkusji z gitarą), następnie mamy serce – 11-minutowe „Talk” z obrobionym wokalem Rabina, normalnym Andersona oraz pięknie grającym pianinem. Po trzeciej minucie mamy mocne wejście perkusji oraz solówkę Rabina ze zniekształconymi dźwiękami elektroniki („And the world turns”). Podniosły charakter jest podkreślany przez klawisze, by potem pianino nagle zaczęło przyśpieszać, swoje zaczyna robić perkusja i gitara (naparzają aż miło) – „Like the first words ever to reach out”, wtedy następuje wyciszenie, pięknie grają organy, zaś śpiewa cały zespół. Do tego naprawdę kapitalny tekst. I na koniec koda – „Endless Dream” („So take your time”). Najpiękniejsza suita Yes od czasu „Awaken”.
„Talk” był ostatnim albumem grupy nagranym z Trevorem Rabinem, a jednocześnie najlepszym z tego okresu. Zespół zrezygnował z parcia na listy przebojów i zrealizował swój najlepszy album od bardzo dawna. I chyba ostatni wielki album w swojej twórczości.
9/10 + znak jakości
Radosław Ostrowski

Moim zdaniem jeden z lepszych albumów Yes…
PolubieniePolubienie
Na pewno najlepszy album z Trevorem Rabinem w składzie.
PolubieniePolubienie