
Kooperacje między polskim i amerykańskim środowiskiem hip-hopowym są czymś bardzo rzadkim. Jednak powoli naszym chłopakom udało się wyrobić własną markę, mimo to taka współpraca na pewno wywoła emocje. I teraz do niej doszło – jeden z najlepszych polskich raperów (OSTR) połączył siły z jednym z najważniejszych producentów amerykańskiej sceny rap (Marco Polo). I tak powstała „Kartagina”.
Jest to mieszanka oldskulowych brzmień, gdzie pojawiają się żywe instrumenty (bas, trąbki i fortepian w „Żywym lub martwym”) z bardziej współczesną elektroniką (pulsujące „Side Effects”). Choć to wszystko już znamy, to nie ma miejsca na przynudzanie. To wszystko tworzy bardzo specyficzny klimat – czasami mroczny i tajemniczy („Hip-Hop Hooligans” pachnące kryminałem czy „Długi” z zapętlającym się fletem, dęciakami), czasem nostalgiczny („Hołd blokom absolwentów” ze skreczami i dęciakami czy delikatnie grające „Nie słuchać przed trzydziestką”), na pewno bardzo różnorodny. Oczywiście, nie zabrakło też cytatów z filmów czy innych kawałków, co nadaje staroświeckiego charakteru i jest bardzo typowe dla Ostrego. A w podkładzie jazz i funk, co też nie jest żadną niespodzianką. Czy to jest wada? Dla mnie nie, bo produkcja jest przednia, odsłuch jest naprawdę przyjemny i trudno się do czegokolwiek przyczepić.
Ostry znany jest z tego, że jest najlepszym technicznie raperem w Polsce, także jego teksty trzymają fason. „Kartagina” tylko to potwierdza – nie brakuje tutaj krytycznego stosunku wobec rzeczywistości, nostalgia za młodością, o tym, że łatwo nie jest itp. Niby nic nowego, ale zrobione jest to w naprawdę inteligentny sposób. No i nie zabrakło gości, którzy po prostu robią swoje (m.in. Hades, Kochan czy Lil Fame).
„Kartagina” potwierdza to, co już w łódzkim raperze jest wiadome od dawna. Jeśli nie lubiliście jego poprzednich dokonań, to i ten album też się wam raczej nie spodoba. Ja zaliczam się do sympatyków, ale to chyba można wywnioskować z tego, co już napisałem.
8/10
Radosław Ostrowski
