

Jest rok 1994. Dwa lata wcześniej Asia się reaktywowała i wydała nowy album, przy okazji zmieniając skład. Tutaj też doszło do roszad, odszedł Howe i Palmer, został Pitrelli, a nowym perkusistą został Mike Sturgis, który rok później dołączył do Wishbone Ash. I w tym składzie grupa zaczęła prace nad nowym albumem „Aria”.
Za produkcję i piosenki odpowiadali Payne z Downesem, czyli bas i klawisze powinny dominować. Początek jest dość tajemniczy i mroczny w „Anytime”, ale po „biciu” basem oraz przestrzennych klawiszach dołącza reszta grupy. I w zasadzie mamy starą, sprawdzoną formułę – nastrojowe klawisze, chwytliwe refreny śpiewane chóralnie i bardzo surowo brzmiącą (wtedy) gitarę elektryczną. Ale pojawiają się drobne elementy zaskoczenia jak „etniczna” perkusja i wokali w stonowanym „Desire”, gdzie jeszcze wpleciono elektroniczną wersję jednego z utworów Bacha, akustyczny wstęp w „Summer”, bardzo szybkie klawisze w refrenach „Don’t Cut the Wire (Brother)” + marszowa perkusja w połowie czy odgłosy jazdy konnej i strzały w dynamicznym „Rememberance Day” (perkusja z gitarą szaleją). Mimo że tak naprawdę niewiele się zmienia, a John Payne radzi sobie coraz lepiej na wokalu, to jednak płyty Asii słucha się naprawdę dobrze. Nadal jest przebojowo i dynamicznie, ale teksty są dość poważne, bo poza typowym miłosną treścią, nie zabrakło tutaj refleksji o wojnie i telewizji („Reality” z elektronicznie zmodulowanym głosem w refrenie).
„Aria” potwierdza, że Asia mimo przetasowań i zmian w grupie nie zmienia się specjalnie, nie zatraca się. Styl pozostaje ten sam i mimo upływu wielu lat, odbiór pozostaje pozytywny.
7,5/10
Radosław Ostrowski
