Samotne serca

Wiele razy przekonywałem się, że prawdziwe historie są idealnym materiałem dla kina czy literatury, co pokazują nie tylko biografie, ale też takie tytuły jak „Prosta historia” czy „Informator”. Tym razem dostajemy historię dwojga morderców, którzy działają jako „zabójcy samotnych serc” – Raya Fernandeza i Marthę Beck, którzy obrabowali i zamordowali kilkanaście kobiet. Pewnie zabiliby jeszcze więcej osób, gdyby nie determinacja prowadzącego śledztwo Elmera Robinsona i partnerującego mu Charlesa Hildebrandta.

samotne_serca1

Ta historię postanowił opowiedzieć syn jednego z policjantów, Todd Robinson. Zawsze w tego typu sprawie jest ryzyko, że osobisty charakter może nie tylko wypaczyć, ale i wynudzić. Prawdą jest, że reżyser skupia się na swoim ojcu, który prowadził śledztwo ze sporą determinacją po samobójstwie swojej żony, na szczęście to nie odbija się na samej historii, która jest poprowadzona naprawdę przyzwoicie. Powoli obserwujemy przypadkową znajomość Raya i Marthy, ich pierwszą zbrodnię i następne (skupiono się na kilku przypadkach) oraz mozolnie prowadzone policyjne śledztwo. Trudno odmówić stylu oraz inspiracji kinem noir (klimatyczne zdjęcia, utrzymane zarówno w czerni jak i sepijnej żółci, jazzowa muzyka oraz fryzury i kostiumy), co na pewno jest zaletą. Wielu może zniechęcić mozolne tempo dochodzenia oraz brak szybkiej akcji, ale umówmy się: to nie ma zawodów w strzelanie, a psychologia bohaterów jest równie istotna jak morderstwa (krótkie, ale gwałtowne) i w paru miejscach napięcie sięga wysoko (zatrzymanie bohaterów przez patrol). Nasuwają się pewne skojarzenia z „Bonnie i Clyde”, ale Martha i Ray nie są tacy sympatyczni jak bohaterowie filmu Arthura Penna. Oboje są bezwzględni, ale ich relacja jest bardziej toksyczna i oparta bardziej na zastraszaniu.

samotne_serca2

To wszystko byłoby zaledwie przyzwoitym filmidłem, gdyby nie dobrze grający aktorzy. Dość oszczędny w ekspresji John Travolta świetnie sobie radzi w roli samotnego i trochę podniszczonego przez życie detektywa Robinsona, który jak znajdzie trop to nie odpuszcza. Tak samo James Gandolfini (Hildebrandt, który jest też narratorem całej historii), choć on jest bardziej pogodny i przyziemny. Obaj panowie zaskakująco dobrze się uzupełniają. Druga para jest tutaj Martha i Ray (apetyczna Salma Hayek i czarujący Jared Leto) – ona zazdrosna i porywcza, on uległy wobec niej i bezradny. Są niebezpieczni i bardzo bezwzględni. Poza tymi dwoma parami warto wyróżnić dwie panie: Laurę Dern (Rene – koleżanka z pracy Robinsona, chcąca się z nim związać) i Dagmara Domińczyk (Delphine – jedna z ofiar).

Nie można odmówić Robinsowi solidnego rzemiosła, bo tym w zasadzie jest ten film. Solidną robotą z mocnym aktorstwem oraz stylizacją kina noir. Trochę lepszą od „Czarnej Dalii” De Palmy, jednak do najlepszych filmów z tego gatunku sporo brakuje.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz