The Roots – …And Then You Shoot Your Cousin

And_Then_You_Shoot_Your_Cousin

To jeden z najstarszych działających hip-hopowych składów. Mają tyle lat co ja, czyli 27 skład The Roots pod wodza Questlove’a po kooperacjach z Elvisem Costello i Johnem Legendem postanowili nagrać własny, autorski album po 3 latach.

Efekt? No właśnie – żywe instrumenty, zapętlające się wokale gości, samplowane fragmenty (m.in. utworów Niny Simone otwierająca całość). Niby nic nowego, ale skład jeszcze potrafi strzelić świetny numer jak mroczny „Never” (niepokojący bas, mocne uderzenie perkusji, wokalizy i „opadające” smyczki – klimat jak z horroru, a jeszcze dziewczęcy głos Patty Crash) czy przypominający melodię z pozytywki „When The People Cheer”. Śpiewany a capella „The Devil” jest troszeczkę krótki, czuć też inspirację bluesem (fortepian i gitara elektryczna w „Black Rock”), gospelem („Understand”). Dla mnie poważnym problemem są krótkie utwory, które bazują na samplach i sprawiają wrażenie zapychaczy. Druga sprawa to nieobecność Black Throughta i zastąpienie go masą gości, czyli za mało The Roots w The Roots. A chyba nie do końca chodzi o to, by gospodarz miał zostać zdominowany przez gościa. I tego nie będą w stanie zastapić nawet dodekafoniczne walenia smyczka i fortepianu w ostatniej minucie „The Coming”.

W tekstach wiadomo – czarna siła, życie do dupy i tym podobne frazesy.  I jeden najpoważniejszy zarzut – czemu tak krótko? I zanim się wszystko rozkręci, dosięga znużenie i zmęczenie (poza świetnym i chwytliwym „Tomorrow”). Ten mini album, bo inaczej tego nie można nazwać, jest zbyt nierówny, a udanych piosenek nie ma tutaj zbyt wiele. No cóż, nie zawsze można być w formie.

5/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz