

W latach 70. I 80. był to jeden z popularniejszych zespołów, głównie dzięki przebojowi „Hard To Say I’m Sorry”. Mimo tego grupa Chicago nadal tworzy i komponują, choć nie ma już tego rozgłosu. I właśnie teraz wyszedł 23 (!!!) album 9-osobowej ekipy.
I pierwsze, co rzuca się w uszy to lekkość brzmienia oraz skręt w stronę jazzu (dęciaki robią swoje), a delikatne głosy Roberta Lamma i Lou Pardiniego dopełniają trochę chilloutowego klimatu. Trąbki, klarnety, czasem odezwie się gitara elektryczna (mocne wejście w „Now”, delikatniejsze w „America”), ale nawet delikatniejsza, lekko tandetna perkusja nie jest w stanie zepsuć piosenki jak w „Crazy Happy” czy „Something’s Coming, I Know” . Panowie choć dojrzali jeszcze potrafią czarować, a i nie pogardzą nastrojową balladą („Love Lives On” z ładnie grającą gitarą akustyczną czy idącą w stronę Orientu wyborną „Naked in the Garden of Allah”).
Nie jest to jazzowy album, choć dęciaki dominują tutaj cały czas. To bardziej wyrafinowany pop, który w tej porze roku działa naprawdę dobrze i przyjemnie. Muzycy grają delikatnie, wokale są świetne, a kompozycje naprawdę porządne. Po porostu dobry album.
7/10
Radosław Ostrowski
