Wiele mil kosmicznych stąd znajduje się planeta, gdzie mieszkają sami mężczyźni. Ich narządy rozrodcze są strasznie małe, więc rozmnażają się przez klonowanie. Wódz Grayston wysyła swojego najlepszego agenta, by przybył na Ziemię i zapłodnił jedną z kobiet, by dokonać podboju. Ale nie jest to takie proste jak się wydaje.
Mike Nichols zaczął nowy wiek od filmu, który odniósł kasową porażkę. Z czego to wynika? Być może z faktu, ze scenariusz napisało czterech kolesi (powszechnie wiadomo, ze gdy jest więcej niż dwóch scenarzystów, efekt jest zazwyczaj słaby). Sam humor oparty na seksie jest, niestety dość niskich lotów, choć taka metoda podboju i ubranie tego w komediowe szatki wydawało się całkiem niezłym pomysłem. Tylko, że sama opowieść jest mało wciągająca, podejście naszego agenta (nazwiskiem Harold Anderson) jest zaskakująco naiwne i na początku jest to nawet zabawne. Jednak świszczący penis to nie jest zbyt fajna rzecz, a parę wątków (praca w banku, agent lotniczy tropiący naszego bohatera) nie do końca kleją się w całość. Jest parę niezłych gagów (nieudany seks), a i aktorzy też dają sobie radę (m.in. Annette Bening, Ben Kingsley, John Goodman czy grający główną rolę Garry Shamling).
Nie będę was jednak dłużej oszukiwał. Jako komedia jest nieśmieszna, choć punkt wyjścia był naprawdę ciekawy. Niestety, to najsłabszy film karierze Nicholsa, który jest kompletną stratą czasu. Unikać jak kosmitę, chyba że jesteście nawaleni.
4/10
Radosław Ostrowski