Eddie zwany Orłem

Skoki narciarskie stały się w Polsce strasznie popularne, odkąd pojawił się słynny skoczek z Wisły, co wąsy miał i na imię Adam. Jednak ta dyscyplina sportowa funkcjonowała od dawna, a wielu zawodników stało się legendami – Jens Weissflog, Matti Nykanen, Sven Hannawald. Ale był też jeden wyjątkowy zawodnik, któremu Matka Natura odmówiła talentu, za to dała determinację i wolę walki, nazywał się Michael Edwards, ale w świadomości wszystkich zapamiętany był jako Eddie Orzeł.

eddie_orzel1

Już jako dzieciak chciał być olimpijczykiem, tylko nie mógł znaleźć dla siebie odpowiedniej dyscypliny sportowej. Wytrzymanie pod wodą, rzut oszczepem, w końcu jazda na nartach – zawsze się to kończyło kontuzjami (głównie kończyn dolnych) i wyrzuconymi w błoto pieniędzmi. Aż pewnego dnia, gdy miał iść do pracy doznał olśnienia, postanowił zostać skoczkiem narciarskim, mimo kompletnego braku doświadczenia oraz przygotowania. Podczas zgrupowania w Garnisch poznaje niejakiego Bronsona Peary’ego – kierowcę pługu i pijusa, ale kiedyś był to obiecujący amerykański skoczek. Mężczyzna, chcąc mieć święty spokój, staje się trenerem zdeterminowanego Eddie’ego.

eddie_orzel2

Film Dextera Fletchera (aktora znanego z takich produkcji jak „Porachunki” czy „Kompania braci”) postanowił opowiedzieć historię, którą niby dobrze znamy z tysiąca produkcji sportowych: z góry skazaną na przegraną zawodnik bierze udział w wielkim wydarzeniu i wygrywa. Powiedzmy, chociaż wygraną nie będzie tutaj medal olimpijski, ale szacunek innych ludzi. Ponieważ jest to brytyjska produkcja, więc została okraszona wyspiarskim humorem (świetne sceny treningowe, gdy wybicie z progu zostaje porównane do… seksu czy początkowe sceny pokazujące zmagania sportowe Eddie’ego jako dziecka), z kolei sceny samych skoków wyglądają niemal jak transmisja telewizyjna. Mimo znanego kierunku, udało się sprawić, że kibicujemy naszemu bohaterowi, a sceny sportowe trzymają w napięciu. Zarówno pierwszy skok ze skoczni 70 m, jak i finałowy na olimpiadzie z 90 m („Na Dzikim Zachodzie szykowaliby ci trumnę, gdy już byś tam wszedł”) podkręca adrenalinę, chociaż twórcy grają znaczonymi kartami. A jednak film mi się podobał, gdyż przypomina – być może po raz tysięczny – że nigdy, ale to nigdy nie należy się poddawać i walczyć o realizację swoich marzeń, nawet nie mając sojusznika.

eddie_orzel3

Dodatkowo wszystko jest wyreżyserowana pewną rękę, z dowcipnymi dialogami oraz ejtisową w duchu muzyką. Dodatkowo jest to wdzięcznie, naturalnie zagrane. Podoba mi się młody Taron Egerton, który powoli wybija się na nową gwiazdę – po „Kingsman” znowu tworzy świetną postać ambitnego, starającego się udowodnić swoją wartość Orła. Początkowo może sprawiać wrażenie idioty biorącego się za zadanie ponad swoje możliwości, ale upór wywołał we mnie sympatię, a radość po oddaniu skoku (uznane za małpowanie) było autentyczną frajdą. Klasę potwierdził Hugh Jackman w (stereo)typowej roli trenera z tajemnicą, ale też mądrością oraz charyzmą. Chemia między tą dwójką jest mocna, nakręcająca ten film i budząca moje skojarzenia… z „Ed Woodem” Burtona, gdzie też dwóch bohaterów potrzebowało siebie nawzajem, by móc osiągnąć sławę, stając się przyjaciółmi. Drugi plan nie specjalnie wybija się z tłumu, ale zawsze przyjemnie było zobaczyć Jima Broadbenta (komentator BBC) i drobny epizod Christophera Walkena (Warren Sharp).

eddie_orzel4

Pozornie „Eddie zwany Orłem” to kolejna opowieść o walce do realizacji swoich marzeń i schematyczna opowieść od zera do bohatera. Jednak widać, że twórcy włożyli w nią wiele serca, a kilka scen (rozmowa w windzie z Matti Nykenenem) zostanie w pamięci na długo. Tak się robi dobry feel-good movie.

8/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz