
Trójmiejska grupa Power of Trinity znana była z łączenia melodyjnych piosenek z dynamiczną energią oraz niegłupimi tekstami. Przekonałem się o tym przesłuchując ostatni album grupy „LegoRock” z 2014 roku. Tym razem postanowił cofnąć się i zapoznać z albumem wydanym w 2011 roku, kiedy po raz pierwszy usłyszałem o tej kapeli.
„Loccomotiv” potwierdza to, co napisałem w poprzednim akapicie, dodatkowo jednak muzycy mieszają rocka z reggae (typowa dla tej muzyki „ciachająca” gitarka), wtapiając w to wszystko odrobinę elektroniki. I to działa, co już wyczuwamy w otwierającym całość „Ding Dong”, gdzie klawisze grające niczym alarm wspierają mocną gitarę w refrenie, by dostać reggae’owy mostek. Dodatkowo jest tutaj zbitka piosenek śpiewanych zarówno po polsku, jak i po angielsku, co na pewno urozmaica. I po takim openerze dostajemy singlowe „Chodź ze mną”, które jest niejako destylatem stylu zespołu – ponura elektronika, szybka sekcja rytmiczna (zwłaszcza w refrenie) oraz ostra gitara. Odzywa się czasami metaliczny bas („Fenix”), gitara niby spokojniejsza tworzy mroczniejszy klimat („Babilon”), nawet w spokojniejszych momentach („Jad”).
Power of Trinity w swoich tekstach nie unika krytycznego spojrzenia na świat zwanego w tym gatunku Babilonem, opowiada zarówno o miłości (czasami dowcipnie jak w „Wagonowej Love”), samotności i potrzebie bliskości. Nie ma jednak tutaj jazdy po banałach czy naiwnych metafor, a słucha się tego z niemałą frajdą, w czym pomaga wokal Kuby Koźby. Jedyne, co mnie nie do końca pasowało do całości była dubstepowa wersja „Whatta Love”, który dla mnie brzmiał po prostu dziwnie.
Na szczęście to jedyna poważniejsza skaza tej cholernie dobrej płyty. Takiego reggae’owego ognia nie czułem od dawna, unikając ogranych do bólu dźwięków. I to się chwali, bo takiego kolażu rocka z reggae nie spodziewałem się nigdy. Jest świeżo, energetycznie i niegłupio – trudno tego nie docenić.
7,5/10
Radosław Ostrowski
