
Ta urodzona w Londynie amerykańska wokalistka, kompozytorka i autorka tekstów zgrabnie balansuje w brzmieniach między popem a r’n’b. Teraz wraca do tego pierwszego, zahaczając o jazz w swoim nowym, czwartym albumie.
Zaczyna się od monotonnie grających, pojedynczych dźwięków trąbek w „Ladykiller”, który po minucie nabiera rumieńców, co jest zasługą zadziorniejszej gitary elektrycznej oraz sekcji rytmicznej, dającej do pieca. Singlowy „Kiss Me Mister Histrionics” pachnie popem lat 80., co czuć w uderzeniach perkusji, funkowemu basowi oraz elektronice. Buja to przyjemnie, a męskie wokale w tle przypominają troszkę Prince’a. Bliżej naszych czasów jest minimalistyczny „Be My Husband” (cover Niny Simone) z gościnnym udziałem Everetta Bradleya oraz sporadycznymi wejściami Hammoda. To jednak jedyny taki wyskok, bo reszta tak pachnie starym stylem, że zanurzenie się w nim jest nieuniknione.
„I Don’t Know” to skok w lata 70., gdzie mamy tutaj bujającą gitarkę, skoczny fortepian i niemal gospelowy chór. Bardziej mroczne (przynajmniej na początku) jest „Too Hot To Last”, gdzie same dęciaki budzą niepokój, a co dopiero dołączone klawisze oraz perkusja (poprzedzone to krótkim „Interlude: Hush”), by uspokoić się walcem „Never Enough” zagrane na gitarach, by w połowie skręcić w bardziej oniryczne klimaty (dziwaczne smyki, trąbki i akordeon), a następnie podkręcić tempo rytmicznym „Live Live Live” pachnącym żywszym wcieleniem r’n’b (perkusja niczym bit hip-hopowy) oraz bardziej horrorowym środkiem – ten klawesyn, kotły i chór!!!. Wszystko się wycisza w nastrojowym „Free Spirit” rozegranym tylko na głos Lucy oraz fortepian.
I na sam koniec dostajemy dwa najlepsze numery – „If This Was a Movie” ma w sobie odrobinę mroku, dzięki Hammondom oraz pulsującym klawiszom, ale gdy wchodzi gitara robi się naprawdę ciekawie. Kompletnym zaskoczeniem jest finałowy „The World We Knew (Over and Over)” z kwartetem smyczkowym na przodzie. W wersji deluxe są jeszcze umieszczone dwa utwory w wersji koncertowej nagrane z zespołem Snarky Puppy, z którym Woodward współpracuje od lat i dorównują temu, co słyszymy na płycie.
Jeśli czujecie potrzebę rozgrzania się po chłodnym i zimnym dniu, to „Til They Bang On The Door” jest odpowiednim towarzystwem na te chwile. Dynamiczny, czarujący i przebojowy ze świetnym wokalem Lucy, potrafiącą być odpowiednio zmysłową, ale i refleksyjną. Prawdziwe czary, nie?
8/10
