Wyobraźcie sobie świat, w którym można żyć tylko w jeden sposób – życie w parze. Jeśli jesteś samotnikiem, to masz dwa wyjścia: albo ukrywać się i unikać wszelkiego kontaktu z ludźmi albo trafisz do Hotelu, gdzie dostaniesz szansę na odnalezienie drugiej połówki. Dokładnie 45 dni, które możesz przedłużyć, jeśli upolujesz jakiegoś samotnika ukrywającego się w Lesie. Co jeśli się uda? Wtedy zostaniesz zamieniony w zwierzątku i trafisz do Lasu, by przetrwać. W takiej sytuacji znalazł się David, którego żona zostawiła po 11 latach pożycia.

Brzmi to absurdalnie, prawda? Ale taką wizję przyszłości postanowił pokazać grecki reżyser Yorgos Lathimos. I powiem to od razu: to nie jest świat, w którym chciałbym zamieszkać. Świat, w którym zostaje nam narzucony pewien porządek i jedyna słuszna droga egzystencji oraz szczęścia. Narzucanego odgórnie i kontrolowanego przez kierowniczkę, by nie było oszukiwania. Mając tak ograniczony czas i wybór, trzeba się zdecydować. Bo panie, tak jak panowie, są różni: kuśtykający, sepleniący, pozbawieni emocji, ale desperacko i na ślepo szukający własnego szczęścia w parze. Są jednak pewne obostrzenia: zakaz palenia, masturbacji, korzystania z miejsc dla par, a także wieczorki pokazujące dlaczego warto być w związku (nie zadławicie się na śmierć i nie zostaniecie zgwałceni). Jeśli po związaniu będą problemy, to dostaniecie… dzieci. Ale jak wybrać? Czy dostosowywać do swoich znaków rozpoznawczych (krwotok z nosa, seplenienie, brak emocji) czy może być sobą?

Jest też inne wyjście, czyli ucieczka do lasu, gdzie działa partyzantka samotników, jednak za próbę zbliżenia czy okazania miłości grozi odcięcie ust lub kastracja. I jak żyć w takim absurdalnym świecie? Wizja reżysera jest przerażająca i dlatego chciałem znaleźć jakąś nadzieję czy receptę na wyrwanie się z tych możliwych opcji. Kiedy w połowie, gdy nasz bohater trafia do Lasu i poznaje narratorkę tego filmu, kibicowałem im do samego końca. Szyfry, notatki, drobne spojrzenia i gesty nabierają gigantycznego znaczenia. Wszystko to bardzo stonowane wizualnie, nie pozbawione spowolnień (pierwsze polowanie) oraz melancholijnej muzyki. Miasto jest równie ponure i sterylne. I jeszcze niejednoznaczny finał, który nie daje odpowiedzi na dalszy ciąg.

Do tego jest to fantastycznie zagrany. Imponuje bardzo powściągliwy i niemal z kamienną twarzą prowadzoną przez Colina Farrella. Trudno było mi na początku wejść w tego bohatera: wycofanego, zdystansowanego, tłumiącego emocje. Im dalej jednak, tym bardziej widać jego desperację, alienację i nawet te wąsy nie przeszkadzały. Po drugiej stronie równie wyciszona Rachel Weisz – też krótkowzroczna, samotna, oszczędna. Ale ten związek jest poprowadzony bez fałszu, patosu i nudy. Poza tym pięknym duetem jest jeszcze bardzo wyrazisty drugi plan z fantastyczną Olivią Colman (kierowniczka) i Leą Seydoux (przywódczyni samotników) na czele.

„Lobster” jest bardzo absurdalnym, gorzkim i wręcz przygnębiającym o potrzebie bycia z kimś. A jednocześnie jest w tym sporo z Gombrowicza, gdyż pokonanie tych dwóch masek wymaga wysiłku. W końcu każdy z nas ma takie momenty, że chce być sam, ale nie na długo. Zastanówcie się po obejrzeniu nad sobą.
7/10
Radosław Ostrowski
