Nadzieja

Nie znam zbyt wielu kinomanów w Polsce, którzy nie kojarzyliby nazwiska Krzysztofa Piesiewicza. Mecenas, polityk, scenarzysta znany ze współpracy z Krzysztofem Kieślowskim, z którym działał aż do śmierci tego drugiego w 1996 roku. nie oznacza to jednak, że mecenas Piesiewicz nie pisał kolejnych fabuł i nie były ekranizowane przez innych twórców („Niebo” Toma Tykwera, „Piekło” Danisa Tanovicia), a w 2006 roku zmierzył się z kolejnym scenariuszem Stanisław Mucha.

nadzieja_20061

Wszystko zaczęło się dawno, dawno temu, kiedy nasz bohater był jeszcze dzieckiem. Razem z bratem oraz kilkoma innymi osobami grali sobie spokojnie w piłkę przy domu. Ale jedno zbyt mocne uderzenie doprowadza do tragedii – matka, chcąc ratować syna wpada pod koła ciężarówki, zaś ojciec dyrygent dostaje udaru. Teraz Franciszek ma 20 lat, chce zostać prawnikiem i skacze ze spadochronu. Poza tym obserwuje Benedykta Webera – właściciela galerii sztuki, który zajmuje się też kradzieżami obrazów. Chłopakowi udaje się sfilmować, jak Weber uczestniczy przy kradzieży obrazu z kościoła. Jednak zamiast zgłosić ten fakt na policji, szantażuje biznesmena, chcąc w zamian… zwrócenia obrazu na miejsce.

nadzieja_20062

Trzeba przyznać, że punkt wyjścia był dość intrygujący. Niejasna motywacja protagonisty jednak działa jak broń obusieczna, bo z czasem zaczyna być tylko irytująca. Nie byłem w stanie uwierzyć temu bohaterowi, w czym jeszcze bardziej przeszkadzają dość nachalne dialogi, pełne pretensjonalności (coś o aniołach) – dodatkowo niewyraźnie słyszalne – i nie wyjaśniające zbyt wiele. Sama intryga jest pełna nielogicznych bzdur (determinacja bohatera, który potrafił przewidzieć zachowanie np. dziewczyny, która niszczy sfilmowaną kasetę) oraz sposobów działania głównych złych, którzy uginają się groźbie. Wcześniej próbują pokazać, że są groźni – wysadzenie auta, wypchnięcia Franka ze skutera podczas jazdy – ale nie próbują go bardziej poturbować, grożąc śmiercią najbliższym czy ostatecznie zabijając go. To jest czysty idiotyzm, jakby rzeczywistość została podporządkowana pod wizję twórcy, a kilka scen (skoki ze spadochronu) wydaje się tylko zbędnym zapychaczem czasu.

nadzieja_20063

No i muszą pojawić się sceny, gdzie postacie stoją, dumają, milczą. Ewentualnie słuchają podniosłej muzyki poważnej, niby nadając pewnej głębi (wlatujący gołąb podczas napadu czy puste ramy po kradzieży). Jest parę ciekawych kadrów (sceny rozmów Webera z paserem Gustawem), zaś muzyka Richtera potrafi uderzyć (zwłaszcza na początku). Tylko, że to wszystko tworzy dziwaczny, niezrozumiały film, pozbawiony sensu. Nawet aktorzy nie mają co tu grać, zwłaszcza grający główną rolę Rafał Fudalej jest tak irytujący, że ma się ochotę go sprać. Weterani robią, co mogą, jednak nie dają rady ożywić swoich postaci. Najbardziej wybija się tutaj Zbigniew Zapasiewicz (ojciec Franka) oraz Zbigniew Zamachowski (inspektor Sopel), ale nawet oni nie byli w stanie udźwignąć tej historii.

„Nadzieja jest matką głupich i swoich dzieci nie lubi” – śpiewał Kazik. Mucha nie podołał przeniesieniu fabule Piesiewicza, która sama w sobie mocno rozczarowywała. To miała być część trylogii, która jednak – na szczęście – nigdy nie powstała, bo jeśli pozostałe filmy miały być na poziomie „Nadziei”, zasypiałbym częściej niż kiedykolwiek. Totalna porażka.

3/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz