House of Bamboo

Rok 1955, Tokio. Niby wojna się skończyła, ale jeszcze amerykańskie wojsko tutaj stacjonuje. Cała opowieść zaczyna się w momencie, gdy dochodzi do ataku na konwój wojskowy. Podczas akcji zostaje zabity sierżant amerykańskiej armii. W tym samym czasie do miasta przybywa były wojskowy Eddie Spanier, który jest przyjacielem żołnierza. Dopiero po pewnym czasie okazuje się, że jest on agentem wywiadu wojskowego, zaś jego zadaniem jest infiltracja gangów.

house of bamboo1

Samuel Fuller tym razem został wsparty przez wytwórnię 20th Century Fox i nakręcił kryminał osadzony w dość egzotycznym tle. Stolica Japonii wygląda imponująco jako tło dla kryminalnej intrygi. Nie brakuje zaułków, tajemniczych spotkań, facetów w garniturach oraz tajemnicy. Reżyser bardzo powoli i spokojnie prowadzi całą układankę. To jak nasz bohater zaczyna zdobywać zaufanie gangu Sandy’ego, jak działa struktura mafii, werbunek, przygotowania do skoków. Wchodzi to gładko jak po maśle, ale jest jeden poważny szkopuł. Dodano do całej historii wątek miłosny między Eddiem a wdową po zamordowanym żołnierzu, Japonce Mariko. Niby czuć, że nie jest ona zbyt dobrze odbierana, bo dla kobiety jest to synonim hańby. Niemniej jednak nie mogłem pozbyć się wrażenia, że jest to dociśnięte na siłę, wręcz będące balastem.

house of bamboo2

Realizacyjnie się trudno do czegokolwiek przyczepić. Wrażenie robi przede wszystkim zdjęcia oraz realia Japonii tuż po wojnie. I do tego niemal każdy Japończyk zna troszkę angielski (a nasz wywiadu niekoniecznie), co raczej wynika z czasów realizacji. Sceny akcji są troszkę statyczne (oprócz finału na dachu, gdzie jest plac zabaw), wiele zdarzeń jest przewidywalnych i brakuje w tym wszystkim jakiegoś pazura, kopa, energii.

house of bamboo3

Jedyne, co wznosi film na wyższy poziom jest aktorstwo, które godnie znosi próbę czasu. Najbardziej wybija się Robert Ryan jako szef gangu Sandy. Zawsze spokojny, opanowany, wręcz niemal na luzie, ale kiedy się mu nadepnie na odcisk, potrafi zaatakować. Po drugiej stronie mamy Roberta Stacka jako troszkę zblazowanego Eddiego, bardzo powoli odkrywając kolejne elementy jego układanki. Solidnie prezentuje Shirley Yamaguchi w roli Mariko, przekonująco pokazując rozterki związane ze związkiem z cudzoziemcem.

house of bamboo4

Trudno mi jednoznacznie ocenić „House of Bamboo”, bo Fuller potrafi wciągnąć i parę razy zaskoczyć realizacją. Ale jednocześnie nie angażuje tak bardzo, jak można było się tego spodziewać, zaś parę wątków (relacja z Mariko) można było bardziej rozwinąć i rozbudować.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz