Babyteeth

Ten film miał wiele elementów, które mogłyby odstraszyć. Bo mamy tutaj poważnie chorą nastolatkę, przypadkowo poznanego chłopaka oraz próbującymi jakoś sobie z tym poradzić rodzicami. Brzmi jak coś ogranego? Pewnie widzieliście filmy w rodzaju “Gwiazd naszych wina”, ale debiutantka z Australii ma inny pomysł.

Shannon Murphy zamiast próbować stosować emocjonalny szantaż i podkręcać tragedię, woli obserwować. Skupia się na dziewczynie, która z jednej strony chce czerpać z życia ile się da. Z drugiej jednak skrywa w sobie lęk. Już w pierwszej scenie na dworcu można zobaczyć pewną niejednoznaczność. Dziewczyna wydaje się spokojnie, ale nie mogłem pozbyć się wrażenia, że to mogła być próba samobójcza. Ale wtedy pojawia się on: Moses. Wygląda dość dziwacznie, matka nie chce go znać, ale coś do niego ją ciągnie. Tylko, że jej rodzice (matka pianistka, ojciec psychiatra) nie są zbyt zadowoleni.

Historia jak widać jest prosta jak konstrukcja cepa. Ale wszystko tak naprawdę leży w formie: troszkę dokumentalnej, gdzie kamera niemal cały czas skupiona jest na twarzach. Cała historia bardziej wygląda jak ciąg scenek, powoli odkrywając kolejne wydarzenia. Wszystko poprzedzone jakimś tekstem, krótko opisującym kolejne wydarzenie. Reżyserka pozwala wybrzmieć każdej scenie i pokazuje jak jej otoczenie reaguje na jej chorobę oraz nawrót. Rodzice próbują ją chronic, sami faszerują się lekami (ojciec ma łatwy dostęp), ale czy to pomaga w oswojeniu sytuacji, w której rodzice prawdopodobnie przeżyją swoje dziecko. Jest poważnie, lecz nie brakuje tutaj odrobiny humoru oraz momentów pełnej magii (scena tańca w dyskotece), przez co nie można oderwać oczu. Dlatego te sceny wydają się takie szczere, nawet kiedy dochodzi do dramatycznych momentów.

To także jest zasługą fantastycznego aktorstwa. Absolutnie błyszczy tutaj Eliza Scnalen, której Milla elektryzuje samą swoją obecnością. Ma w sobie wiele siły, choć na taką nie wygląda i wydaje się typową nastolatką. Ze swoimi marzeniami oraz pragnieniami, które mogą się nie spełnić. Jeszcze większą niespodzianką okazał się Toby Wallace jako Moses. Chłopak, którego rodzice nie chcieliby, żeby spotykał się z ich córką – buntownik, diler, skonfliktowany z matką. Im dalej w las, tym ta postać zyskuje głębi, a relacja z Millą pokazuje jego inne oblicze. Subtelność w pokazaniu tej ewolucji jest zaskoczeniem, pokazanym bardzo przy ziemi. Z drugiego planu najbardziej wybija się Ben Mendelsohn jako ojciec-psychiatra. Wydaje się mieć leki na wszystko (dając je żonie oraz córce), ale pod tym spokojem oraz opanowaniem kryje się zagubienie oraz strach. Bardzo mocna rzecz.

“Babyteeth” początkowo wydaje się ograną i znajomą historią. Ale im bliżej się przyjrzeć, debiut Murphy ma o wiele więcej do zaoferowania, unikając wszelkich klisz, schematów dla tego szablonu. Małe i skromne, lecz mające dużo do powiedzenia kino.

8/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz