O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu

Pojawiają się czasem takie filmy, po obejrzeniu których ciężko wyrazić swoje emocje. Przypomina to takie objawienie w stylu: „zobaczyłem coś, ale… no właśnie, co?”. Wtedy w mojej głowie pojawia się dezorientacja, zdziwienie, a czasem nawet odrzucenie czy zmieszanie. I teraz pojawił się film, który od dawna wywołał we mnie takie odczucia.

„O dziewczynie, która…” to debiut brytyjskiej reżyserki z irańskimi korzeniami, Any Lily Amirpour. I to bardzo tajemnicze kino, w zasadzie mające (chyba) być czymś w rodzaju przypowieści. Znajdujemy się w jakimś mieście, które wydaje się opuszczone. Niby są w tle jakieś fabryki, jednak jedyni ludzie obecni to prostytutki, diler, nastolatka, młody chłopak i jego ojciec-narkoman. Reszta ludzi leży martwa gdzieś przy rzece, ale ich jest strasznie dużo. Skąd tyle trupów? Wszystko przez pewną niepozorną dziewuchę, noszącą czador, bo ona sama jest… wampirem. A wtedy w jej życiu pojawia się Arash – chłopak ubierający się jak James Dean i jeżdżący bardzo stylowym autem. Jak to się może skończyć ta znajomość?

Wszystko w tym filmie wydaje się próbować iść w zupełnie innym kierunku niż trzymać się wiernie rzeczywistości. Wszystko jest filmowane czarno-białą taśmą, postaci jest zaledwie kilka, a najważniejsze wydaje się tutaj zbudowanie nastroju. Takiego bardziej romantycznego, trochę niepokojącego, ale też bardziej melancholijnego. Na pewno pomaga w tym świetnie dobrana muzyka oraz zdjęcia, co pozwala zapomnieć o bardzo minimalistycznych dialogach oraz w zasadzie braku scenariusza. Bo jako takiej fabuły tu brak, co troszkę przypomina mi kino Jima Jarmuscha. Nic się nie dzieje specjalnie na ekranie (co wydaje się ma być celowym zabiegiem), jednak tutaj wywołuje on obojętność. Żaden z bohaterów nie był dla mnie na tyle interesujący, żeby ich los mnie obchodził, co jest dla mnie błędem kardynalnym.

Właśnie dlatego debiut Amirpour dla mnie jest tak naprawdę piękną audio-wizualnie wydmuszką pozbawioną treści. Widzę potencjał w tej reżyserce, bo film ma parę momentów, których nie da się zapomnieć (pierwsza scena czy moment poznania się naszych bohaterów). Ale potrzebny jest jeden warunek: lepszy scenariusz.

5/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz