C’mon C’mon

Joaquin Phoenix to taki aktor, który bardzo lubi zaskakiwać i zadziwiać swoim wyborami. Każdy z nas się zastanawiał nad kolejną rolą tego znakomitego odtwórcy po nagrodzeniu Oscarem za „Jokera”. Nie był to wysokobudżetowy blockbuster, ale kameralna produkcja studia A24. Po kolei jednak.

W „C’mon C’mon” aktor gra Johnny’ego – prezentera radiowego, prowadzącego sondę z dziećmi/nastolatkami w różnych miastach, podczas której zadaje pytania. Są one w rodzaju: jaką chciałbyś mieć supermoc, jaką widzisz przyszłość, co myślisz o dorosłych itd. Mężczyzna mieszka sam w Nowym Jorku, nie utrzymuje relacji ze swoją siostrą po śmierci matki. Jego powolne egzystowanie zmienia się, gdy siostra do niego dzwoni. Prosi go o pomoc w zaopiekowaniu się swoim synem (Jesse), gdy będzie zajmowała się swoim mężem. Jej facet dostał pracę, ale nasiliły się pewne problemy. Johnny się zgadzać, choć chłopak nie pamięta go i jest dość dziwny.

Za film odpowiada Mike Mills, reżyser świetnych „Debiutantów”, który na ludziach się zna. Tutaj też to potwierdza, choć filmów o relacji dziecko-dorosły widzieliśmy wiele. Obaj próbują zbudować więź i lepiej się poznawać. Myk jednak polega na tym, że twórcy pozwalają naszych bohaterom rozmawiać jak ludzie. W sensie, że traktują się poważnie (choć nie zawsze), pozwalając sobie na odrobinę humoru dla balansu. Tak jak w życiu, a ich wspólne rozmowy potrafią skłonić do przemyśleń, a nawet poruszyć. Tak samo jak wykorzystanie w formie offu fragmenty różnych książek, których tytuł pojawia się na ekranie. A wszystko w bardzo niespiesznym tempie, niczym w kinie obyczajowym.

Clou są też sceny wywiadów z dzieciakami, które zostają wplecione do narracji. One bardzo pokazują, że dzieci nie powinny być traktowane jak… dzieci przez dorosłych. Czyli jak idioci, a ich głos zasługuje na wysłuchanie. Poniekąd widać to także w relacji Johnny’ego z Jessem, gdzie obaj próbują udźwignąć wiele poważnych problemów. Wszystko to brzmi bardzo naturalnie, bez żadnego skrętu w fałsz, o co byłoby bardzo łatwo (mam wrażenie, że wiele dialogów było improwizowane). To wszystko działa dzięki rewelacyjnym rolom Phoenixa oraz debiutanta Woody’ego Normana. Chemia między nimi jest namacalna, obaj się fantastycznie uzupełniają, dominując całkowicie nad resztą.

Dla tego cudownego duetu, klimatycznych (czarno-białych!!) zdjęć oraz braku emocjonalnego szantażu. Delikatne niczym rysowany kredkami obrazek, chwytający za serducho kawałek małego, lecz wielkiego filmu.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz