65

Podobno najlepsze są najprostsze rozwiązania i to się sprawdza (czasami) w kinie. Gdzie czasem nieskomplikowana i prosta koncepcja może dać satysfakcjonujący, przyjemny film. Taki się w teorii wydawał film „65”, gdzie Adam Driver z karabinem strzelał do dinożarłów. Znaczy, dinozaurów. Ale od początku.

Bohaterem „65” jest kosmiczny pilot Mills (Adam Driver), wysyłany w przestrzeń z jednym zadaniem: eksploracją i kolonizacją planet. Dostaje kolejne zadanie, które ma trwać dwa lata. Po co? By zdobyć pieniądze na leczenie chorującej córce. Niby kolejna, rutynowa misja, ale coś idzie nie tak. Najpierw statek wpada w łańcuch asteroid, co doprowadza do poważnych uszkodzeń. Przez co pojazd rozbija się na nieznanej planecie i przeżył tylko pilot. Przynajmniej tak to na początku wygląda, bo udaje się znaleźć jedną ocaloną: 9-letnią dziewczynkę o imieniu Koa (Arina Greenblatt). Ona jednak mówi w innym języku niż angielski, więc dość trudno się porozumieć. Na miejscu okazuje się, że nasi bohaterowie wylądowali na… Ziemi sprzed 65 milionów lat. Czyli pojawiają się dwa zagrożenia: dinozaury oraz zbliżający się do planety meteor.

Jak widać w tym opisie fabuły, koncepcja na „65” jest bardzo prosta. Mamy samotnego (tylko przez chwilę) rozbitka na nieznanym terenie, gdzie niebezpieczeństwo może pojawić się z każdej strony. Reżyserski dzieło duetu Scott Beck/Bryan Woods, którzy znani byli jako scenarzyści „Cichego miejsca” jest bardzo kameralnym, skromnym kinem SF. Koncept mógł być ekscytującym, angażującym kinem akcji, jednak twórcy popełnili zbyt wiele błędów. Po pierwsze, za dużo mamy retrospekcji z córką pilota. Rozumiem, że miały one pokazać dlaczego tak bardzo Millsowi zależy na ocalałej Koi, ale było ich za dużo i spowalniały tempo. Tempo, które było dość ospałe, niespieszne. Po drugie, kompletnie nie uwierzyłem w więź między Millsem a Koą. Nawet problemem nie jest tu brak komunikacji z powodu braku języka, zaś sama dziewczynka jest trochę balastem i źródłem problemów. I po trzecie, ten film traktuje się zbyt poważnie, nie dając zbyt wiele w zamian. A i same sceny akcji są po prostu ok. I po czwarte, najważniejsze: nie czułem aż tak silnego poczucia zagrożenia czy uciekającego czasu. Przez co oglądałem ze znużeniem.

To, co mi się zdecydowanie podobało to krajobrazy. Same plenery, pełne gór, bagien i lasów wyglądają naprawdę ładnie, co pomaga w zbudowaniu klimatu niepokoju. Same dinozaury oraz stwory zrobione komputerowo wyglądają bardzo dobrze. Sam Driver wypada całkiem przyzwoicie, chociaż za bardzo wprost.

„65” to bardzo niewykorzystany potencjał, gdzie można było bardziej podkręcić akcję czy pójść w bardziej kampowy charakter. Zbyt prosta i zbyt znajoma fabuła nie pozwoliła mi za bardzo się zaangażować, wciągnąć w całą tą opowieść. Nie dali tutaj twórcy zbyt wiele od siebie, by wyróżnić się z tłumu innych tego typu produkcji.

4/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz