F/X

Sam skrót f/x oznacza efekty specjalne – takie bardziej praktycznie (sztuczna krew, ślepaki, charakteryzacja), jaki i dzisiaj chętnie używane komputerowe sztuczki. Jednak w momencie realizacji filmu „F/X” te drugie jeszcze nie były tak dostępne i popularne jak dzisiaj. To jednak tylko wabik, który ma przekonać do obejrzenia dzieła Roberta Mandela z 1986 roku.

fx1-1

Bohaterem filmu jest Rolland „Rollie” Tyler (Bryan Brown) – pochodzący z Australii specjalista od efektów specjalnych. I już na samym początku widzimy jaki dobry jest w tej profesji. Otóż pierwsza scena to wejście mężczyzny do klubu. Po otwarciu drzwi sięga po karabin maszynowy i zaczyna strzelać do wszystkiego, co widzi. Ostatecznie trafia do kobiety, co go zdradziła z innym. I dopiero po usłyszeniu „Cięcie” wiemy, że to jest plan filmowy. Po scenie do Tylera zgłasza się niejaki Lipton (Cliff De Young) z propozycją pracy. I to dość nietypowej – zleceniodawca jest z Departamentu Sprawiedliwości, zaś chodzi o upozorowanie zabójstwa gangstera DeFranco objętego programem obrony światków. Bo jest wystawiony na niego kontrakt – przynajmniej tak twierdzi Lipton. Mało tego, to sam Tyler ma pociągnąć za spust. Więc co może pójść nie tak? Na przykład ślepaki zostają podmienione na ostrą amunicję, zaś Ronnie staje się dla swoich zleceniodawców celem do likwidacji.

fx1-2

Robert Mandel na pierwszy rzut oka wydaje się niczym nie zaskakiwać – opowiada prosto, powoli, ale w taki bardziej elegancki sposób. Same sceny z pokazaniem jakich tricków używają filmowcy na planie to tak naprawdę dodatek do kryminalnej opowieści. Opowieści prowadzonej dwutorowo, bo poza Tylerem kluczową postacią jest porucznik policji Leo McCarthy (cudowny Brian Dennehy). Gliniarz wcześniej aresztował DeFranco i bardzo chciałby prowadzić sprawę jego śmierci, ale pakuje się w inne morderstwo. Które – pośrednio – powiązane jest z Tylerem i bardzo zagmatwaną intrygą, w którą się wpakował. Zdany na siebie Tyler musi wykorzystać swój spryt oraz swoje filmowe tricki, by się móc wykaraskać z tej sytuacji.

fx1-3

I muszę przyznać, że „F/X” godnie znosi próbę czasu, oszczędnie dawkując informacje. Dwutorowa narracja tylko uatrakcyjnia odkrywanie całej układanki (śledztwo McCarthy’ego), serwując kolejne zakręty i niespodzianki. Nie oznacza to jednak, że zabrakło tu miejsca na pościgi czy strzelaniny, ale one są tak naprawdę tylko dodatkiem, taką przyprawą do podkręcania napięcia. Zaskoczyła mnie za to dość spora ilość humoru (głównie interakcje detektywa z Velez – archiwistką komputerową), niepozbawiona ironii czy lekkiego sarkazmu.

fx1-4

Ale prawdziwym paliwem są tutaj dwie role, czyli Bryan Brown oraz Brian Dennehy. Pierwszy lawiruje między sprytem, paranoją a nieufnością, co zmusza go do ciągłego kombinowania i robi to absolutnie świetnie. Z kolei Dennehy niejako wpisuje się w archetyp twardego, nieustępliwego gliniarza, który nie jest specjalnie lubiany przez kolegów i przełożonych, ale ma intuicję. Brzmi znajomo, ale aktor ożywia ten ograny schemat, bez popadanie w przerysowanie.

„F/X” jest jak dawne efekty specjalne – może i nie pasuje do dzisiejszych czasów, ale nadal ma w sobie masę uroku oraz pewnej elegancji. Chciałoby się rzec nawet klasy, która jest coraz mniej obecna i może wydawać się nudna. Ale jak nie raz się przekonaliśmy: pozory mylą.

8/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz