Kino spod znaku cyberpankowego SF ma dwa oblicza: japońskich animacji pokroju „Akiry” czy „Ghost in the Shell” oraz amerykańskich filmów pokroju „Blade Runnera” albo innego „Matrixa”. Nie oznacza to, że w innych krajach nie podejmowano prób zmierzenia się z tym podgatunkiem fantastyki naukowej. Takie ryzyko podjął w 2006 roku francuski reżyser Christian Volckman w animacji „Renaissance”.
Akcja toczy się w Paryżu roku 2054, gdzie wszystko i wszystkich można zobaczyć, podsłuchać, obserwować. Tu działa bardzo potężna korporacja Avalon, zajmująca się szeroko pojętą medycyną, w tym prowadzeniem szpitali czy badań naukowych. Jedna z osób zajmujących się badaniami, 22-letnia Ilona Tasujew znika bez śladu. Włącznie z jej samochodem. Do sprawy zostaje skierowany kapitan Karas, bardzo twardy i nie idący na kompromisy śledczy.

Reżyser mocno tutaj inspiruje się kultowym klasykiem Ridleya Scotta z 1982 roku. „Renaissance” to ubrany w sztafaż SF kryminał noir, z masą znajomych elementów: wielkiej tajemnicy, co może zmienić oblicze świata; chciwa korporacja zacierająca ślady; nieustępliwy detektyw, dystopia. Brakuje tylko tutaj robotów czy futurystycznych maszyn, co oszałamiają swoim wyglądem. Całość jest o wiele bardziej przyziemna i skupiona na samym śledztwie. Problem w tym, że dialogi niespecjalnie zapadają w pamięć, samo rozwiązanie jest dość przewidywalne i jedynie gorzki finał potrafił uderzyć.

Co wyróżnia film Volckmana od innych animacji to jego stylistyka. Stworzona przez Attitude Studio animacja wykorzystała technikę motion capture, następnie całość przeniesiono do komputera, gdzie stworzono tła oraz fakturę. Samo w sobie nie byłoby niczym dziwnym, gdyby nie jeden istotny szczegół. Całość jest zrobiona w czerni i bieli, ale nie w stylu dawnych filmów z lat 30., 40. czy 50. Nie ma tu żadnych odcieni szarości, tylko czerń tak lepka niczym sama noc, przerywana tylko bielą świateł. Nieważne, czy są to światła reklam, mieszkań, klubu, samochodu czy latarki – po niemal 20 latach wygląda to imponująco. Szczególne wrażenie zrobił na mnie widok z szyb albo brawurowego pościgu samochodowego z gonitwą przez szklaną powierzchnię nad katedrą Notre-Dame. O podziemnym metrze nawet nie chcę wspominać – nie można od tego oderwać oczu.

W sumie mógłbym podsumować, że „Renesans” to klasyczny przerost formy nad treścią. Za dużo skupienia jest tutaj na warstwie wizualnej (bardzo imponującej, z cudownymi przejściami montażowymi), próbując zamaskować dość szablonową opowieść spod znaku noir SF. Swoją drogą jest w tym cholernie skuteczny.
6,5/10
Radosław Ostrowski


































