John Robin zwany Kotem zajmował się kradzieżami biżuterii, jednak od dłuższego czasu jest na emeryturze i mieszka spokojnie we Francji. Jednak od pewnego czasu zaczęły nasilać się kradzieże diamentów, zaś sposób ich realizacji przypominał metodę Kota. Mężczyzna próbuje na własną rękę odnaleźć sprawcę.

Alfred Hitchcock znów bawi się w schemat pt. Niewinny człowiek wplątany w paskudną intrygę i na własną rękę rozwiązujący sprawę. Tylko, że tutaj nasz bohater nie jest do końca święty. Poza tym film hybrydą – z jednej strony jest kryminalna intryga, pojawia się wątek miłosny, a wszystko to okraszone dowcipnymi, pełnymi ironii dialogami. W dodatku jesteśmy w pięknym Lazurowym Wybrzeżu (naprawdę ładne zdjęcia) – czyli raj na ziemi. Jednak napięcie nie pojawia się tu zbyt często, rozwiązania domyśliłem się pół godziny przed finałem (włamanie do pałacu w trakcie balu). Owszem, jest to zgrabnie poprowadzone, nieźle opowiedziane i ogląda się to dobrze, ale jednak mam wrażenie pewnego rutyniarstwa. W dodatku za bardzo skupiono się tu na wątku miłosnym, co mi trochę przeszkadzało.

Ze strony aktorskiej jest całkiem przyzwoicie. Jak zwykle najbardziej przykuwa Grace Kelly – pięknie wygląda (we wszystkim), może jest trochę naiwna, ale czy to przeszkadza. Cary Grant zaś trzyma fason i jest tak uczciwy jak to tylko możliwe. Wierzymy mu. Poza tym całkiem niezłym duetem warto wyróżnić niezawodnego Johna Williamsa (agent ubezpieczeniowy Hughson) oraz atrakcyjną Brigitte Auber (Danielle Foussard).
„Złodziej w hotelu” to kawał niezłego kina, które może i nie zaskakuje, ale jest porządnie zrobione. Nie mniej od takich reżyserów wymaga się dużo więcej.
6,5/10
Radosław Ostrowski

















