Ja i ty

Lorenzo jest młodym, pryszczatym nastolatkiem, który uwielbia jedną rzecz – samotność i brak kontaktu z innymi ludźmi. Kiedy jego klasa ma uczestniczyć w wycieczce szkolnej w góry, on jako jedyny nie wpłaca pieniędzy. Zamiast tego, ukrywa się w piwnicy domu, gdzie mieszka, planując spędzić tam czas. Wtedy pojawia się przed drzwiami kuzynka Olivia, która wprasza się nieproszona. I tak wbrew woli musi z nią spędzić tydzień.

ja_i_ty1

Ostatni film Bernardo Bertolucciego, który nie trafił do polskich kin, powstał w 2012 roku i jest bardzo współczesną historią z dojrzewaniem w tle. Dwoje outsiderów, którzy niby są rodziną, ale nie znają się zbyt dobrze to ciekawy materiał, dający pole do popisu, a zamknięta przestrzeń zmusza ich do otworzenia się. Narcystycznego chłopaka i dziewczynę-ćpunkę łączy więcej niż się wydaje na pierwszy rzut oka – samotność, słabe relacje z rodzicami i ukrywanie się. Zderzenie tej dwójki musi wywołać silną reakcję, który zmusi ich do weryfikacji swoich postaw. Kompletnie zaskakuje realizacja tego filmu, bardziej przypominająca kino niezależne niż dzieło doświadczonego reżysera – trzęsąca się kamera, nieostre zbliżenia na twarze (scena, gdy Lorenzo przygląda się śniącej Olivii), skupienie się na detalach, pojawiających się na chwile (zniszczenie siedliska mrówek), wplecione piosenki (m.in. The Cure i David Bowie). Nie brakuje mocnych scen, związanych m.in. z głodem narkotycznym czy bójki miedzy naszymi bohaterami, jednak muszę przyznać, iż trudno polubić naszych bohaterów od razu.

ja_i_ty2

Jednak z każdą sceną i rozmową, oboje zaczynają zyskiwać w oczach. Zaczyna się tworzyć nic porozumienia, a nawet sympatii (scena tańca w rytm piosenki Davida Bowie). Grający swoje role Jacopo Olmi Antinori oraz Tea Falco radzą sobie cholernie dobrze, odsłaniając kolejne twarze – od narwanych samotników po szukających bliskości ludzi, trzymając ten film na swoich barkach.

ja_i_ty3

Zgoda, „Ja i ty” to nie jest nic nowego w tematyce kina inicjacyjnego, jednak sposób realizacji nie jest typowy dla Bertolucciego, co daje odrobinę świeżości. Szkoda, że sparaliżowany włoski mistrz raczej nie zrobi już niczego nowego, bo poniżej pewnego pułapu nie schodzi. Solidna robota i tyle.

7/10

Radosław Ostrowski

nadrabiam_Bertolucciego


Bernardo Bertolucci – 16.03.1941-26.11.2018

bernardo-bertolucci-lunaReżyser, scenarzysta i komunista (to ostatnie może budzić grozę). Urodził się 16 marca 1941 roku w Parnie. Matka była nauczycielką, ojciec poetą, historykiem sztuki oraz krytykiem filmowym. Już jako młody chłopak przejawiał zainteresowanie sztuką: w wieku 15 lat zaczął pisać wiersze i eksperymentować z kamerą 16mm. Za tomik wierszy W poszukiwaniu prawdy otrzymał prestiżową nagrodę Premio Vereggio. W 1958 roku pojechał do Rzymu studiować na Wydziale Literatury Współczesnej tamtejszego uniwersytetu. Tam poznał Piera Paolo Pasoliniego – przyszłego reżysera-skandalistę, który zafascynował młodego Berrnardo i popchnął ku kinu. Zaczynał swoją karierę jako asystent Pasoliniego przy jego filmie „Włóczykij” (1961), który pomógł przy realizacji debiutu Bertolucciego „Kostucha” (także jako współautor scenariusza).

W swoich filmach, pełnych symboli, manieryzmów interesuje się człowiekiem uwikłanym w wielką Historię, walczącego ze swoimi demonami i pokusami, samotnikami, a także młodymi ludźmi wchodzącymi w dorosłość. Polityka mocno zaznacza swoją obecność (zwłaszcza ruch lewicowy), bywając silnym tłem dla wydarzeń.

Bertolucci ma na swoim koncie dwa Oscary, dwa Złote Globy, nagrodę BAFTA, dwie nominacje do Złotej Palmy, nominację do Złotego Lwa i dwie nominacje do Złotego Niedźwiedzia. Do grona jego najbliższych współpracowników zalicza się operatorów Vittorio Storaro oraz Fabio Chianchetti, kompozytora Ennio Morricone, montażystę Jacopo Quadri, producenta Jeremy’ego Thomasa i scenografa Gianni Silvestri.

Pora na ranking najlepszych filmów włoskiego reżysera, zaczynając od najsłabszych po najlepsze. Swoje opinie mile widziane w komentarzach pod postem. Recenzje filmów umieszczono w linkach z tytułami. Trzy, dwa, jeden, zaczynamy.

Miejsce 16. – Rzymska opowieść – 4/10

Tajemnicza i zagadkowa historia o niejasnej relacji między kenijską emigrantką a jej pracodawcą. Zamiast interesującej opowieści, mamy snujących się i rozmyślających bohaterów, brak napięcia oraz wiele fragmentów muzyki klasycznej oraz etnicznej. Gdyby nie Thandie Newton, nie byłoby warto wspominać o tym filmie. Recenzja tutaj.

Miejsce 15. – Kostucha – 5/10

W założeniu miał to być kryminał – policyjne śledztwo w sprawie morderstwa prostytutki, a zeznania bohaterów przeplatają się ze sobą. Interesująca forma, jednak brak zaangażowania, skupienie na kwestiach społecznych odwraca uwagę od dochodzenia. Czuć tutaj wpływ Pasoliniego, ale Bertolucci dopiero uczy się warsztatu. Recenzja tutaj.

Miejsce 14. – Księżyc – 5/10

Pozornie jest to historia dojrzewania bez ojca, ale równie istotny jest wątek matki – śpiewaczki operowej, pragnącej zerwać ze swoją profesją. Dzieje się tu wiele, ale całość jest bardzo sztuczna i wydumana – nawet pozornie szokujące sceny narkotycznego głodu czy kazirodczej relacji matki z synem pachną fałszem. Nawet świetna Jill Clayburgh nie jest w stanie tego udźwignąć. Recenzja tutaj.

Miejsce 13. – Tragedia człowieka śmiesznego – 6/10

Primo jest właścicielem prosperującej fabryki sera. Wszystko jednak się zmienia, gdy jego syn zostaje porwany dla okupu. Niby jest to thriller, jednak reżysera bardziej interesuje psychika Primo – jego domysły, spekulacje, a nawet próba wyłudzenia pieniędzy. Dziwaczny, tajemniczy, średnio angażujący dramat z intrygującym Ugo Tognazzim w roli głównej. Recenzja tutaj.

Miejsce 12. – Pod osłoną nieba – 6,5/10

Ciężki psychologicznie dramat o próbie przywrócenia ognia w dawno wygasłym małżeństwie. Dobre role Debry Winger i Johna Malkovicha, piękne zdjęcia Vittorio Storaro oraz… trudna, hermetyczna realizacja. Nie jesteśmy w stanie wejść w umysł bohaterów, a im dalej trwa seans, tym więcej jest znaków zapytania. Trudne kino dla wymagającego odbiorcy. Recenzja tutaj.

Miejsce 11. – Ja i ty – 7/10

Bertolucci tym razem spod znaku kina niezależnego, rozgrywająca się w piwnicy pewnego domu. Tam ukrywa się Lorenzo, który niby pojechał na wycieczkę i weszła tam nieproszona kuzynka Olivia – narkomanka. Oboje o sobie powiedzą więcej niż komukolwiek innemu. Reżyser zaskakuje realizacją i potwierdza swój zmysł w portretowaniu młodych, zagubionych i skrytych ludzi. Dobre kino ze świetnymi rolami młodych aktorów. Recenzja tutaj.

Miejsce 10. – Partner – 7/10

Dramat i troszkę czarna komedia inspirowana Dostojewskim oraz francuską Nową Falą. Historia Giaccobe, do którego wprowadza się sobowtór, doprowadzając do ważnych zmian. Formalne eksperymenty, mieszanina powagi i zgrywy, tworzy absolutnie zaskakujące kino, dające wiele do myślenia. Recenzja tutaj.

Miejsce 9. – Marzyciele – 7/10

Paryska wiosna 1968, a w nim student z USA, rodzeństwo z Francji, rewolucja i seks. Film pełen energii, intrygujących scen, świetnego aktorstwa oraz klimatycznej muzyki. Kolaż, jakiego nikt się nie spodziewał po 62-letnim wówczas reżyserze. Film nadal kipi erotyzmem. Recenzja tutaj.

Miejsce 8. – Strategia pająka – 7/10

Włoski reżyser w konwencji kryminału dokonuje rozliczenia z mitotwórstwem oraz kombatanctwem w walce z faszyzmem. Do małego miasteczka przybywa syn miejscowego bohatera, który zginął w operze przez nieznanych sprawców. Bohater powoli odkrywa tajemnicę i dochodzi do szokującej prawdy. Intrygująca, prosta, ale ciekawa historia potrafiąca trzymać w napięciu oraz pokazująca siłę mitu. Recenzja tutaj.

Miejsce 7. – Ukryte pragnienia – 7/10

Prawdopodobnie najbardziej zmysłowy film w karierze Włocha, z przepięknie sfilmowaną Toskanią. To tam przyjeżdża Lucy, która chce poznać prawdę o swoim ojcu i stracić dziewictwo z chłopakiem, poznanym korespondencyjnie. Pięknie sfotografowane, ze świetnie dobraną muzyką oraz nieprawdopodobną Liv Tyler w roli głównej. Recenzja tutaj.

Miejsce 6. – Mały Budda – 7,5/10

Film, który ma na celu przybliżyć zachodniemu światu filozofię buddyzmu. Punkt wyjścia jest interesujący: tybetańscy mnisi szukają wcielenia swojego mentora, a jednym z kandydatów jest młody chłopiec z USA. Film ogląda się jak próbę rozwiązania zagadki, jest przystępny (efekty specjalne nie przetrwały czasu), w pełni pokazując jak bardzo przyjazna jest ta religia. Recenzja tutaj.

Miejsce 5. – Przed rewolucją – 7,5/10

Eksperyment reżysera, opowiadającego o młodym chłopaku wchodzącym w dorosłość, z silnymi poglądami lewicowymi oraz dwoma ciężkimi dla niego sprawami: śmierci przyjaciela oraz romansie ze swoja ciotką. Zgrabny melodramat, z ciekawymi wątkami pobocznymi, eksperymenty formalne nie wywołują chaosu. I jest do tego świetnie zagrany, z zaskakującym finałem. Recenzja tutaj.

Miejsce 4. – Ostatni cesarz – 8/10

Nagrodzony 9 Oscarami wielki fresk historyczny, przedstawiający historię ostatniego cesarza Chin i jego zaskakujące losy. Mocna historia o tym, jak historia bywa bezwzględna i okrutna, zrealizowana z ogromnym rozmachem (ta scenografia, te kostiumy i zdjęcia), dając spory punkt zaczepienia do poznania głębiej tematu. Nadal jestem pod wrażeniem tego filmu. Recenzja tutaj.

Miejsce 3. – Ostatnie tango w Paryżu – 8/10

Skandalizujący dramat psychologiczny o samotności z perwersyjnym seksem w tle. Przypadkowe poznanie wdowca w średnim wieku (niezapomniany Marlon Brando) oraz młodej dziewczyny wchodzącej w dorosłe życie i planującej ślub (Marie Schneider) w hotelowym pokoju, zmienia życie obojga. Odważne kino, z niezapomnianą muzyką Gato Barberiego i śmiałymi scenami erotycznymi. Recenzja tutaj.

Miejsce 2. – Konformista – 8/10

Psychologiczny dramat ubrany w szatki thrillera, będący rozliczeniem z czasem faszyzmu. Bohaterem jest Marcello, który zawsze idzie z prądem i nie zawaha się nawet popełnić morderstwo dla zrobienia kariery. Celowo chłodny emocjonalnie film, który trzyma w napięciu aż do samego końca, w czym pomaga znakomita praca Vittorio Storaro oraz kapitalna rola Jean-Louisa Trintignata w roli człowieka-chorągiewki, idącego z duchem czasów. Recenzja tutaj.

Miejsce 1. Wiek XX – 9/10

Wielki film, przedstawiający ponad 45 lat z historii Włoch. Epicki freski historyczny, którego bohaterami są urodzeni tego samego dnia synowie „pana” z rodu Berlinghierich oraz chłopa z rodu Dalco. Po drodze poznajemy rodzącą się przyjaźń między tą dwójką, która zostaje przerwana z powodu dopasowania się do wyznaczonych ról społecznych. Po drodze rodzi się faszyzm i socjalizm, co mocno naznaczy losy obydwu bohaterów. Niesamowity rozmach, kapitalne zdjęcia, precyzyjny scenariusz oraz wielkie aktorstwo (zepsute przez włoski dubbing) – Robert De Niro, Gerard Depardieu, Burt Lancaster, Donald Sutherland. Więcej chyba nie trzeba mówić. Recenzja tutaj.

Dziękuje blogowi „Po napisach” za udział w tym przedsięwzięciu, dzięki któremu poznałem tego nieprzeciętnego filmowca. A jak układają się wasze rankingi filmów Bertolucciego? Podzielcie się tym.

Radosław Ostrowski

PS. Bernardo Bertolucci zmarł 26 listopada 2018 roku w Rzymie w wieku 77 lat.

Marzyciele

Paryż 1968 roku był bardzo gorącym okresem i to nie tylko dlatego, że zbliżało się lato. Odejście dyrektora Paryskiej Filmoteki doprowadziło do zamieszek. To właśnie podczas tych wydarzeń w Paryżu pojawia się amerykański student Matthew. I w tym mieście ucząc się francuskiego i oglądając filmy poznaje rodzeństwo – Theo i Isabelle. Gdy ich rodzice wyjeżdżają na wieś, troje nastolatków zaczyna spędzać coraz więcej czasu ze sobą. Także w sypialni.

marzyciele2

Powracający po kilkuletniej przerwie Bernardo Bertolucci wraca do swoich ulubionych tematów: wchodzenia w dorosłość oraz polityczne tło. To pierwsze interesuje go nawet bardziej, gdyż polityka zostaje zepchnięta na dalszy plan – wspominana jest wojna w Wietnamie i działalność Mao, jednak najważniejsza staje się inicjacja, kinofilia oraz… seksualny trójkąt, który – prędzej czy później – musi się rozpaść. Wszystko toczy się dość spokojnym rytmem, wplecione zostają fragmenty filmów (brawo dla montażysty), które są cytowane i przypominane przez bohaterów, a w tle przygrywa muzyka z lat 60. (Joplin, Hendrix, The Doors – i to niekoniecznie największe przeboje). A co robią nasi bohaterowie? Dyskutują na wszelkie tematy – od kina do polityki, po drodze prowadząc grę, w której odkrywają seks. Nie brakuje odważnych scen erotycznych, jednak wszystko zostało zrobione ze smakiem i bez wulgarności, chociaż nie brakuje nieprzyjemnej atmosfery, gdy nasz trójkąt nie opuszcza domu, jedząc resztki ze śmietnika.

marzyciele1

Finał może wydawać się oczywisty i przewidywalny, jednak „Marzycieli” dobrze się ogląda, co jest zasługą naprawdę dobrych kreacji aktorskich, ze szczególnym wskazaniem na dwójkę: Michael Pitt oraz Eva Green. Oboje młodzi, poszukujący i uwodzący na ekranie swoimi osobowościami, mieszanką niewinności z odrobiną perwersji, nie mogąc oderwać od nich oderwać wzroku. Troszkę blado przy tej dwójce prezentuje się Louis Garrel, co nie znaczy, że jest zły.

„Marzyciele” potwierdzają, że Bertolucci w realizowaniu filmów z zabarwieniem erotycznym nie ma sobie równych. Może nie szokuje tak jak „Ostatnie tango w Paryżu” i ma tej zmysłowości z „Ukrytych pragnień”, jednak pozostaje kawałkiem interesującego, ciekawego kina. Zwłaszcza dla młodego, jednak dorosłego odbiorcy.

7/10

Radosław Ostrowski

nadrabiam_Bertolucciego

Rzymska opowieść

Shandurai jest afrykańską młodą kobietą, której mąż zostaje zgarnięty przez władze w Kenii. Teraz przeniosła się do Rzymu, gdzie studiuje medycynę oraz pracuje jako sprzątaczka w domu bogatego pianistę, pana Kinseya. Mężczyzna podkochuje się w kobiecie i – bez jej wiedzy – decyduje się pomóc jej.

rzymska_opowiesc1

Bernardo Bertolucci znowu o ludziach w ulubionej formie dramatu psychologicznego. Niestety, mimo krótkiego czasu trwania (niecałe półtorej godziny), robi to w sposób dość mało przystępny. Troszkę przypomniał mi się film „Pod osłoną nieba”, gdzie też cała historia była podana w dość hermetyczny sposób, gdzie emocje postaci są tłumione, ale tutaj jest dość dziwaczne i niezrozumiałe, a widz jest ograniczony do roli obserwatora zdarzeń. A w zasadzie skutków podjętych działań. Wszystko widzimy z perspektywy Afrykanki, co wywołuje jeszcze większą dezorientację. Obserwujemy ją w pracy, w uczelni aż do finału, gdy decyduje się na zaskakujący krok. Poczucie dezorientacji potęguje jeszcze oszczędność dialogów, wolna praca kamery oraz wpleciona muzyka klasyczna. I jak na melodramat, tych emocji jest tutaj tyle co kot napłakał, a retrospekcje z Afryki są zaledwie wskazówkami. Wydaje się, że reżyser chciał opowiedzieć o potrzebie bliskości, jednak nie uwierzyłem w tą historię.

rzymska_opowiesc2

Aktorzy próbowali zrobić swoje, jednak w przypadku tak wąskiego materiału, nie mogli tego udźwignąć. Irytuje najbardziej David Thewlis ze swoim obojętnym spojrzeniem oraz nadekspresyjnym sposobem mówienia. Kontrastem jest dla niego wyciszona Thandie Newton i jej jestem w stanie uwierzyć – jej motywacji, strachu zagubienia. Przynajmniej do zakończenia filmu, gdy – nie, tego wam nie zdradzę.

Powiem krótko, dawno tak się nie wynudziłem jak w trakcie oglądania „Rzymskiej opowieści”. Nieangażująca, nieciekawa, średnio zagrana i wyreżyserowana bez jakiegokolwiek pomysłu. Absolutnie odradzam.

4/10

Radosław Ostrowski

nadrabiam_Bertolucciego

Ukryte pragnienia

19-letnia Lucy przyjeżdża ze Stanów do małego miasteczka we włoskiej Toskanii. Mieszkała tam wcześniej jej matka – bardzo ceniona poetka, która niedawno zmarła. Dziewczyna wraca po 4 latach z dwoma celami. Po pierwsze, odnaleźć swojego biologicznego ojca, w czym ma pomóc książka od matki ze wskazówkami. A drugim celem jest ponowne spotkanie dawnej miłości, z którą utrzymywała korespondencyjny kontakt oraz stracenie dziewictwa z tą osobą.

ukryte_pragnienia1

Im starszy jest Bernardo Bertolucci, tym bardziej zaczyna wracać do tematu młodości oraz wchodzenia w dorosłość. Jednak tak naprawdę jest to film o miłości, jej poszukiwaniach, odnajdywaniu oraz trwaniu. Przyjazd młodej Amerykanki działa na starszych mieszkańców willi niczym balsam, budząc wspomnienia oraz do przyjęcia pewnych rozliczeń z samym sobą. Śledztwo i poszukiwania toczą się w przepięknie sfotografowanej Toskanii – tak pełnej nasyconych kolorów, działając na wszelkie zmysły, okraszając całość świetnymi piosenkami (m.in. Aretha Franklin, Portishead), więc dzieje się tutaj wiele.

Bohema artystyczna w willi jest tutaj bogata w różnorodne postacie – rzeźbiarzy, specjalistów od biżuterii, aktorów czy pisarzy. Wszyscy ci pamiętają palenie skrętów, uganianie się za spódniczkami. Teraz jednak przyszedł czas stabilizacji, uczestnictwa w eleganckich imprezach oraz rozmów o tym, co było i se ne vrati. Wiele może zrazić niespieszne tempo, jednak klimat Toskanii wylewa się tutaj ogromnymi garściami, wodząc delikatnym erotyzmem, co jest sporym udziałem grającej główną rolę Liv Tyler.

ukryte_pragnienia2

Aktorka bardzo dobrze odnajduje się w niewinnej, poszukującej Lucy, a jeszcze nigdy niewinność nie wyglądała tak seksownie jak tutaj. Kamera uważnie fotografuje ją i jej ciało w kusych sukienkach (czy tylko ja nie mogłem oderwać od niej wzroku?). Pozostali aktorzy dobrze się wywiązali z powierzonych zadań, jednak najbardziej zapamiętałem tutaj wybornego Jeremy’ego Ironsa. Tutaj jako pisarz Alex z jedną nogą w grobie świetnie wygrywa portret człowieka uparcie trzymającego się życia, stając się dla naszej bohaterki kimś w postaci mentora, przyjaciela, a może i kochanka, chociaż tego ostatniego nie jestem pewny.

ukryte_pragnienia3

Powrót Bertolucciego do macierzystych Włoch zaowocował ciekawym, klimatycznym filmem, jaki powinno obejrzeć się z drugą połówką. Jest bardziej przystępny od produkcji z początku lat 90. i pełen młodego ducha, którego nie powinno zabraknąć.

7/10

Radosław Ostrowski

nadrabiam_Bertolucciego

Mały Budda

Wiecie, co to jest reinkarnacja? Według wyznawców hinduizmu to fakt polegający na powtórnym urodzeniu zmarłych, pod inną postacią. Jednym z wyznawców tej wiary jest przebywający w Bhutanie lama Norbu, który od 9 lat czeka na nowe wcielenie swojego mentora, lamy Dorje. W końcu dostaje telegram o potencjalnym „odrodzonym” – ma nim być Amerykanin Jesse, syn nauczycielki i architekta. By jednak mieć pewność, chłopiec musi pojechać do Bhutanu, ale rodzice mają wątpliwości.

budda2

Ostatnia część orientalnej trylogii Bertolucciego, kieruje nas w stronę hinduizmu, próbując pokazać Wschód w sposób zrozumiały dla Zachodu. Dlatego poza pokazaniem procesu poszukiwań potencjalnych wcieleń, twórcy mieszają ten wątek z historią Siddharthy (tak się zwał Budda zanim został guru). I trzeba przyznać, że ta opowieść jest zrobiona z rozmachem, przypominającym „Ostatniego cesarza”. Kostiumy i scenografia robią piorunujące wrażenie, zarówno w scenach z „pałacowego” życia przyszłego Buddy czy kuszenia (niezłe efekty specjalne – szczególnie w scenie ataku wojska na medytującego bohatera) jak i we współcześnie wyglądającym Oriencie, pełnym słońca i kolorów.

budda3

Obydwa te wątki zgrabnie się przeplatają, historia robi się coraz ciekawsza (jest jeszcze dwójka kandydatów), doprowadzając do zaskakującego finału, a także dając do zastanowienia się nad życiem i jego sensem. Kolejny raz nie zawodzi Vittorio Storaro, tworząc znakomite zdjęcia, a pomysł wizualnego oddzielenia Zachodu (Seattle filmowane w melancholijnym, błękitnym filtrze) z pełnym słonecznego ciepła Wschodem, silnie oddziałuje na zmysły. Szkoda, że to ostatni film tego operatora zrobiony z Bertoluccim.

budda1

Kolejny raz jest to dobrze, nawet bardzo dobrze zagrane. O dziwo, najlepiej zaprezentował się Keanu Reeves wcielający się w Buddę (taki miks Jezusa ze św. Franciszkiem), uwiarygodniając jego motywację, by porzucić dostatnie życie. Równie świetny jest też Roucheng Ying, czyli lama Norbu oraz młody Alex Wiesendanger, czyli Jesse – potencjalne wcielenie Dorje. Ale nie mogę nie wspomnieć o Chrisie Isaaku. Ten znany i dość popularny w latach 80. piosenkarz gra ojca Jesse’ego, z którym ostatecznie wyrusza w drogę. Kreacja niezła oraz bardzo stonowana, tym bardziej dziwi fakt, że Isaak otrzymał nominację do Złotej Maliny za najgorszy debiut.

„Mały Budda” po powrót Bertolucciego do dobrego kina po ciężkim „Pod osłoną nieba”. Sprawnie opowiedziany, dobrze zagrany i z kilkoma kapitalnymi scenami. Nie jest to na szczęście kiczowata opowiastka o Buddzie, a mogło do tego dojść. 

7,5/10

Radosław Ostrowski

nadrabiam_Bertolucciego

Pod osłoną nieba

Lata 50. Do północnej Afryki przyjeżdża młode małżeństwo – Kit i Port Moresby oraz towarzyszący im niejaki Tunner. Małżonkowie po 10 latach chcą na nowo rozbudzić dawno zgaszone uczucie, co tylko teoretycznie wydaje się takie proste. Bohaterowie przenoszą się z miejsca na miejsce, nie zostając zbyt długo w jednej lokalizacji.

Bernardo Bertolucci opowiada w swoim filmie o poszukiwaniu straconego czasu oraz szansie na odzyskanie dawnego uczucia, które jeszcze się tak tliło. Wielu parom wydaje się, że taką okazją może być zmiana klimatu – tutaj afrykańska pustynia, z dala od cywilizacji. Jednak dla filmowców pustynia jest stosowana jako symbol pustki, samotności. Poza tym szansę na naprawę tego związku zostają zmarnowane już pierwszego dnia pobytu, gdy małżonkowie dopuszczają się niewierności. Dodatkowo jeszcze przenoszą się z miasto do miasta, zostają przy nim najwyżej dzień, więc jaka może być szansa na naprawę? Być może na jakiś dramatyczny moment, który ich zbliży. Jednak klimat nie sprzyja, podobnie jak seans tego filmu.

oslona_nieba2

Reżyser nie ułatwia nam pokazania relacji między tą dwójką – wiadomo, jest to dramat psychologiczny, ale bardzo pomogłoby wejście w umysł naszych bohaterów. A im dalej oglądamy, tym trudniej wytrwać do samego końca, próbując rozgryźć, co znaczą gesty oraz co tak naprawdę chcieli sobie powiedzieć Kit i Port.

oslona_nieba1

Na pewno największym plusem tego filmu są genialne zdjęcia Vittorio Storaro. Wizualna przestrzeń robi tu monumentalne wrażenie, przepięknie plastycznie (noc nad miastem, próba zbliżenia na pustyni) i czułem się jakbym tam dosłownie trafił. Melancholijny nastrój potęguje muzyka niezawodnego Ryuichi Sakamoto. Jednak nawet one nie są w stanie przełamać hermetyczności tego dzieła.

oslona_nieba3

Swoje próbują zrobić aktorzy, ale nie mają łatwego zadania. Mimo to John Malkovich i Debra Winger trzymają fason, pokazując dość skomplikowaną relację małżonków, którzy niby chcą być ze sobą, ale nie potrafią. Poza tą dwójką moja uwagę zwrócił Timothy Spall w roli śliskiego Erica, przebywającego pod kuratelą mamuśki oraz Campbell Scott jako towarzyszący pan Tanner.

Żaden film ostatnio mnie tak nie zmęczył jak „Pod osłoną nieba”. Nie jest to zła produkcja, tylko strasznie trudna w odbiorze, niemal nie dająca niczego w zamian za czas wspólnie z nią spędzony. Hermetycznego kino dla bardzo wymagającego odbiorcy.

6,5/10

Radosław Ostrowski

nadrabiam_Bertolucciego

Ostatni cesarz

Jest rok 1950 i jesteśmy na pograniczu chińsko-radzieckim w Mandżurii. Do kraju wracają schwytani jeńcy, którzy mają zostać osądzeni przez nową, komunistyczną władzę i poddani reedukacji zgodnie z obecnie panującą ideologią. Wśród jeńców znajduje się też niejaki Pu Yi – ostatni cesarz Chin, którego losy potoczyły się w zaskakujący i niezwykły sposób.

06-el_ultimo_emperador_1987_1-851x510

Początek lat 80. dla Bernardo Bertolucciego był delikatnie mówiąc niezbyt przyjazny, bo zrealizowane w tym okresie filmy spotkały się z chłodnym odbiorem krytyki jak i publiczności. Tym większym zdumieniem był fakt, że Włoch postanowił wyruszyć do Chin, by zrealizować historię losów ostatniego cesarza tego kraju. Władze, o dziwo, zgodziły się od razu, dając wszelkie dostępne środki i pozwalając Bertolucciemu, jako pierwszemu filmowcowi spoza Chin pokazać Zakazane Miasto.

343298_full

Sam film to epicki fresk, w którym historia Pu Yi zostaje wpleciona w ruch przemian dokonanych w Chinach – Pu zostaje cesarzem w wieku zaledwie 3 lat, jednak tak naprawdę nie miał żadnej kontroli nad tym, co się działo dookoła niego. Skorumpowani eunuchy, dwór nie pozwalający na zmiany, wprowadzenie republiki, wejście do władzy komunistów i wtargnięcie Japończyków, wreszcie sprawowanie rządów w marionetkowym kraju i schwytanie przez Rosjan. Dzieje się tutaj naprawdę wiele, pokazując bezsilność każdej jednostki (nawet tej sprawującej władzę) wobec losów Historii – bezwzględnego i brutalnego gracza, nie liczącego się z nikim i niczym. Wszelkie plany Pu Yi wzięły w łeb – wprowadzenia reform, podążania za Zachodem czy wyjazdu do Oxfordu na studia. Ostatecznie skończył jako zreformowany ogrodnik, pełniąc tą funkcję do śmierci w 1967 roku.

343288_full

Zachwyca rozmach, zwłaszcza na początku filmu, gdy jeszcze widzimy stojące na glinianych nogach cesarstwo.  Przepych scenografii, jak i barwnych kostiumów robi imponujące wrażenie – wydawałoby się, ze ta potęga pozostaje niezmieniona, ale dla Pu Yi dwór jest więzieniem, z którego nie można wyjść. Izolowany od reszty świata (lud nie mógł cesarzowi spojrzeć w oczy, a drzwi do Miasta pilnowali strażnicy), Pu nigdy nie był w stanie osiągnąć tego, co zamierzał, a reżyser – nie wiem czy do końca świadomie – postawił znak równości między czasami cesarstwa a komunistycznym więzieniem, gdzie cesarza traktowano dość łagodnie.

Swoją klasę potwierdził też genialny operator Vittorio Storaro, tworząc wysmakowaną stronę wizualną oraz świetnie współgrającą z wydarzeniami ekranowymi muzykę autorstwa Ryuichiego Sakamoto oraz Davida Byrne’a z zespołu Talking Heads. I te trzy godziny mijają naprawdę szybko (ja oglądałem wersję reżyserską, która trwała prawie 4), ale jednocześnie jest też bardzo przystępny w odbiorze i nie wywołujący dezorientacji film, zaczynający „trylogię orientalną”.

Reżyser skupia pełną uwagę i znakomicie prowadzi aktorów. Kapitalni są odtwórcy Pu Yi (kolejno: Richard Vuu, Tao Wu i John Chen) – władzy bez władzy, do którego po latach dociera jak wiele szkód dokonano za czasów jego rządów i powoli odsuwa się w cień. Świadomość dokonanych zdarzeń zmusza go do gorzkich refleksji. Poza cesarzem, drugą wyrazistą postacią jest nauczyciel cesarza, Reginald Johnston w wykonaniu wspaniałego Petera O’Toole’a, który staje się jego bliskim przyjacielem i otwiera Pu Yi na zachodnie trendy. To Reginald otwiera cesarzowi oczy na to, co dzieje się w jego dworze, próbując pomóc Pu Yi  tym, co dzieje się na zewnątrz. Reszta aktorów (z przepiękną Joan Chn w roli żony cesarza) jest również bardzo przekonująca w swoich rolach, dorównując poziomem odtwórcom głównych ról.

343286_full

Bertolucci tym filmem wraca do swoje najwyższej formy i przy okazji, rozbija bank podczas ceremonii wręczenia Oscarów za rok 1987, zgarniając wszystkie 9 Oscarów, w tym za najlepszy film i reżyserię. Dodatkowo reżyser, być może wbrew sobie przypomina, że Historia jest bezwzględna i wchodzi w życie ludzi z butami, bez pytania o zgodę. I ta refleksja pozostaje w pamięci na długo.

8/10

Radosław Ostrowski

nadrabiam_Bertolucciego

Tragedia człowieka śmiesznego

Primo Spagharri jest właścicielem fabryki sera, która przynosi całkiem niezły dochód. W urodziny od swojego syna dostaje czapkę kapitana oraz lornetkę. Podczas obserwowania okolicy, widzi jak auto jego syna jest ścigane przez drugi samochód i po krótkim pościgu, chłopak zostaje porwany. Policja zaczyna prowadzić śledztwo, jednak podejrzewa, że porwanie mogło być sfingowane. Dlaczego? Bo firma przeżywa kryzys i okup mógłby pomóc załatać dziurę finansową. Primo dostaje list z żądaniem okupu.

smieszny1

Bernardo Bertolucci lata 80. zaczyna od dziwnego miksu kryminału (właściwie thrillera) z dramatem psychologicznym, próbującym wejść w umysł człowieka śmiesznego, jakim jest nazywany Primo. Jednak samo rozwiązanie intrygi związanej z porwaniem schodzi na dalszy plan, jak w „Kostusze” i jest tylko pretekstem do portretu głównego bohatera. A kim on jest? Kapitalistą, który przywiązał się do przedmiotów, syn się go wstydzi i coraz bardziej oddala się od innych ludzi. Jego próby dojścia do prawdy są problematyczne i narracja z offu, gdzie poznajemy jego myśli, domysły wywołuje mętlik i zaczyna nużyć, doprowadzając do kompletnego pogubienia się w dalszej części filmu. Spotkanie z osobami mającymi kontakt z porywaczami (Laura – dziewczyna Giovanniego oraz jego przyjaciel Adolfo), próba oszustwa, zbieranie pieniędzy przez żonę – pozornie dzieje się wiele, jednak brakuje napięcia i mimo dobrych zdjęć, za które odpowiadał Carlo Di Palma oraz montażu, było mi obojętne to, czy było porwanie czy nie.

smieszny2

Scenariusz nie wciąga, reżyseria średnia, a z aktorów najbardziej błyszczy Ugo Tognazzi w roli głównej. Owszem jest to film lepszy od „Kostuchy” czy poprzedniego „Księżyca”, ale to Bertolucci w co najwyżej niezłej dyspozycji.  Jednak to miało się wkrótce zmienić.

 

smieszny3

6/10

Radosław Ostrowski

nadrabiam_Bertolucciego

Księżyc

Caterina Silveri jest cenioną śpiewaczką operową. Mieszka w Stanach z mężem i jej agentem Douglasem oraz nastoletnim synem Joe. Spokojne i w miarę szczęśliwe życie kończy się, gdy Douglas dostaje zawału podczas jazdy samochodem. Matka razem z synem, wbrew jego woli przenosi się do Włoch. Ona dalej śpiewa, on razem z kolegami z towarzystwa zaczyna ćpać, co musi doprowadzić do poważnych decyzji.

ksiezyc_1

Tym razem Bertolucci nakręcił dramat za amerykańskie dolary i przez to czuć, że nie jest to w pełni jego dzieło. Pojawiają się pewne stałe elementy – włoska opera w tle, brak ojca, rodzinne tajemnice – jednak całość nie porywa. Wątek narkotykowy zwyczajnie śmieszy – nie widać specjalnie różnicy w charakterze Joego (syna Cataliny), a „głód” ogranicza się do stękania i mówienia o bólu. Rezygnacja z kariery scenicznej, by zająć się synem też nie przekonuje, bo kobieta niby chce próbuje ogarnąć problem, jednak sobie odpuszcza i daje wejść chłopakowi na głowę, a nawet wchodzi w relację kazirodczą (że co?), co jeszcze bardziej drażni. Logika zachowań bohaterów dziwi (matka idzie do dilera i dostaje od niego narkotyki), fabuła jest dziurawa i pomieszana, przez co kompletnie nie obchodzą losy bohaterów. Broni się tak naprawdę tylko strona wizualna – Vittorio Storaro potwierdza swoją klasę jako operator (zwłaszcza widoki księżyca robią ogromne wrażenie) i dobrze próbująca sobie radzić Jill Clayburgh w roli Cataliny.

ksiezyc_2

Wiadomo było, że po latach tłustych, muszą pojawić się lata chude. I to dotyczy każdego reżysera, nawet Bertolucciego, który tutaj próbuje operować nastrojem i symboliką, ale robi to nieudolnie. „Księżyc” jest artystyczną porażką, która próbuje wiele wcisnąć do jednego worka, ale efekt może być tylko rozczarowujący. Jedynie debiut zawodził bardziej.

5/10

Radosław Ostrowski

nadrabiam_Bertolucciego