Kino więzienne to w zasadzie gatunek sam w sobie. W większości przypadków są to opowieści o próbach ucieczki z miejsca albo ludziach niesłusznie osadzonych, próbujących jakoś tam przeżyć. Poniekąd obie te konwencje łączy kolejny jeden z klasyków oraz hitów wypożyczalni kaset video z Sylwestrem Stalowym w roli głównej.
„Osadzony” opowiada historię Franka Leone (Sylwek) – kiedyś uzdolnionego mechanika samochodowego, ale wskutek jednej decyzji trafił do więzienia. Ale do końca wyroku zostało mu tylko pół roku, ma (jeszcze) wierną oraz czekającą na niego kobietę, nie sprawia kłopotów. Cóż może pójść nie tak? Ano pewnej nocy zostaje w tajemnicy przeniesiony do innego więzienia. W o wiele zaostrzonym rygorze, kierowanego przez sadystycznego naczelnika Drumgoola (Donald Sutherland). Mężczyzna ma prywatne porachunki z Leone, który parę lat wcześniej uciekł mu z więzienia pod jego kierownictwem, co doprowadziło do upokorzenia. Teraz bierze odwet i chce złamać nowego więźnia. Po to, by nigdy nie wyszedł stąd. Przynajmniej żywy.

Reżyser John Flynn na typ etapie był już zaprawionym twórcą głównie niskobudżetowych, szeroko rozumianych filmów akcji. Więc nie jest zaskoczeniem, że „Osadzony” trafił na jego stołek. Sama historia zaczyna się spokojnie, wręcz sielankowo. Jednak nagle klimat staje się bardzo surowy, wręcz szorstki i naprawdę brutalny. Może wręcz na granicy komiksowości w pokazywaniu świata przedstawionego, jednak bez popadania w karykaturę. Nie brakuje tutaj zarówno typowych elementów dla tego typu historii (osadzenie w izolatce, tutaj nazywanej dziurą, próba ucieczki) czy znajomych typów (twardy samiec alfa, wygadany cwaniak, młody skazaniec, sadystyczni strażnicy). Jednak wychodzi z tego zadziwiająco udane kino. Dużo jest tutaj napięcia jak choćby podczas wariacji futbolu amerykańskiego czy finałowej ucieczki, poczucie klaustrofobii podkreślają bardzo mroczne (dosłownie) zdjęcia oraz oświetlenie, dynamiczny montaż oraz mieszająca orkiestrę z elektroniką muzyka.

Wszystko trzyma na barkach barwna obsada. Stallone w roli głównej przede wszystkim cierpi i dostaje łomot. To jedna z jego bardziej powściągliwych ról, co wynika z jego motywacji, jednak działa. Z kolei Sutherland wydaje mi się zbyt jednowymiarowy w roli psychopatycznego naczelnika, napędzanego przez zemstę. Większość czasu w zasadzie tylko patrzy z daleka, ma niepokojącą twarz i cedzi słowa w bardzo opanowany sposób. Na szczęście całość ratuje bardzo barwny drugi plan: od żywiołowego Toma Sizemore’a (Dallas) przez zaskakującego Franka McRae (mechanik „Eclipse”) aż po szorstkiego Johna Amosa (kapitan Meissner – dowódca strażników).

Nie jest to może jeden z najlepszych filmów więziennych jak „Ucieczka z Alcatraz” czy „Skazani na Shawshank”, lecz to zaskakująco porządne kino akcji w starym stylu. Pełne znajomych klisz oraz charakterów, a jednak angażujące, wciągające i bardziej skupione na interakcjach niż tylko standardowych elementach tego gatunku.
7/10
Radosław Ostrowski














Ich autorem, a także całej ścieżki dźwiękowej jest Bill Conti, który na zawsze będzie kojarzony z tym filmem, zaś jego muzyka była wydawana kilkukrotnie (ostatnio zremasterowana w 2006 roku). W filmie sprawdza się po prostu rewelacyjnie, choć jest oszczędnie dawkowana, zaś na płycie zajmuje ona nieco ponad pół godziny (wystarczająca długość) i jest bardzo zróżnicowana, więc po kolei.
Całość zaczyna się od czegoś, co śmiało można nazwać przebojem nie tylko tego czasu – bazującym na przewodnim temacie (fanfary) „Gonna Fly Now” (nominacja do Oscara) ze świetnymi dęciakami, rytmicznym basem, perkusją, smyczkami i gitarą elektryczną, tworząc mocną mieszankę. Na tym bazowana jest cała muzyka akcji – jest podniosła, dynamiczna i oszczędnie zagrana (nie ma tu orkiestry). Słychać tą dynamikę w „Fanfare for Rocky” (jak nazwa wskazuje, są to fanfary), „Going the Distance” (dzwony na początku) czy „Butkus”, tworząc ciekawą mieszankę funku z nibyorkiestrą. Ma być podniośle i zachęcać do walki.


