Apollo 13

To miał być zwykły, podręcznikowy wręcz lot na Księżyc. 11 kwietnia 1969 Apollo 13 miał polecieć w przestrzeń kosmiczną, zebrać kamienie z Księżyca i wrócić na Ziemię. Załoga – dowódca Jim Lovell, Fred Haise i Ken Mettingly przez dwa miesiące ostro trenowali, jednak z powodu możliwości złapania odry, ten ostatni zostaje zastąpiony przez Jack Swigerta. Lot wydawał się tak nudny i spokojny, że żadna telewizja nie była zainteresowana transmitowaniem lotu. Wszystko się zmieniło przez trzy słowa: „Houston, mamy problem”.

apollo13_1

Ron Howard jest uważany za jednego z najlepszych rzemieślników Hollywood. Poniekąd jest to prawda, bo nie posiada własnego stylu, który by go wyróżniał od innych twórców, jednak gdy dostanie dobry scenariusz, jest w stanie z niego wycisnąć wszystko. Tak było w przypadku „Ognistego podmuchu”, „Frost/Nixon” czy ostatniego filmu – „Wyścig”. Historia misji Apollo 13 tylko potwierdza umiejętności Howarda w opowiadaniu historii. Mimo znajomości finału całej opowieści, udaje się trzymać w napięciu do samego finału, a o czymś to chyba świadczy. Technicznie trudno się przyczepić – ale to standard w przypadku produkcji zza Wielkiej Wody. Kamera bardzo sprawnie podąża, montaż podkręca tylko napięcie, a podniosła muzyka Jamesa Hornera nadaje powagi całej sytuacji. Nie sposób też nie zauważyć scenografii (zwłaszcza wygląd pojazdu kosmicznego robi wielkie wrażenie). Przerzucenia akcji z miejsca na miejsce (od momentu usterki jesteśmy w NASA, potem w domu pani Lovell, gdzie przychodzą przyjaciele ją wesprzeć, wreszcie mamy relacje telewizyjnych programów, gdzie zostaje nam wszystko powoli wytłumaczone) tylko podkręca dynamikę, a zbudowania filtru na dwutlenek węgla nie powstydziłby się sam MacGyver.

apollo13_2

Aktorsko w zasadzie też jest bez zarzutu, a całość jest rozpisana na piątkę postaci. Pierwsza to Jim Lovell o aparycji Toma Hanksa, czyli poczciwego, amerykańskiego everymana znajdującego się w sytuacji ekstremalnej. I – jak to Amerykanin – próbuje znaleźć rozwiązanie z każdej sytuacji. Partnerujący mu Bill Paxton (zabawny – na początku – Fred Haise) oraz Kevin Bacon (niezgrany do końca z członkami misji Jack Swigert) podtrzymują poziom, świetnie pokazują zarówno zaufanie, precyzję swojej roboty, nerwy oraz zmęczenie. Sekundują im dwaj mistrzowie. Pierwszy to (zasłużenie) nominowany do Oscara Ed Harris. Jego Gene Kranz (szef misji) to odpowiedzialny dowódca, który traktuje bardzo poważnie swoje zadanie i jest bardzo powściągliwy w wyrażaniu emocji. Druga postać to grany przez Gary’ego Sinise’a Ken Mattingly, który odegra kluczową rolę w misji powrotu na Ziemię. Jednak nawet drobne epizody są bardzo dobrze poprowadzone przez reżysera.

apollo13_3

Jednak „Apollo” nie jest pozbawiony wad. Najpoważniejszą jest tutaj amerykański patos, który pod koniec mocno wymyka się spod kontroli reżysera (sceny, gdy świat modli się za astronautów czy finał – trochę nadęty). Poza tym film może być odebrany jako kolejny triumf synów amerykańskiej ziemi, co akurat w tym przypadku jest prawdą.

Ale dla mnie to przede wszystkim historia triumfu człowieka wobec przeciwności oraz jego silnej. A że panowie w tym wypadku posługują się angielszczyzną jest sprawą drugorzędną. Całość jednak tak mocno trzyma za gardło, że te wady nie mają wielkiego znaczenia. Ale to nie jest najlepszy film Howarda (dla mnie takim jest „Wyścig”), ale to i tak ścisła czołówka.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Na skraju jutra

W niedalekiej przyszłości Ziemia zostanie zaatakowana przez paskudnych obcych zwanych Mimikami. Paskudne monstra przez pięć lat opanowały niemal całą nasza planetę, ale wkrótce ma dojść do ostatecznej konfrontacji – lądowanie na plaże Normandii. I tak trafia zdegradowany major Bill Cage, specjalista od PR-u. Ale niestety ma pecha, bo podczas walki… ginie spalony przez zwłoki Mimika. W zasadzie mógł to być koniec filmu, gdyby nie fakt, że po śmierci Cage… budzi się dzień przed inwazją.

na_skraju_jutra1

Dziwne prawda? Nowy film Douga Limana, czyli twórcy nowej wersji „Tożsamości Bourne’a” to adaptacja powieści japońskiego autora, którego nazwiska nie jestem w stanie wymówić. To wyjaśnia obecność egzoszkieletów oraz wyglądu paskudników, a sam pomysł zapętlenia czasowego budzi skojarzenia z „Dniem świstaka”, tylko że tutaj to inaczej uzasadniono. Efekt? Dynamiczne kino akcji, które wykorzystuje zapętlenie (świetnie zmontowane) wywołując na początku sporo humoru. Oglądając można mieć wrażenie patrzenia na grę komputerową (giniesz, powtórka, znowu, giniesz, znowu powtórka) przechodzoną na najwyższym poziomie trudności. Po śmierci poznajesz ruchy przeciwnika, zapamiętujesz to, w ten sposób udoskonalając się. Jest sporo rozwałki, lądowanie pokazano w sposób wręcz kameralny (sporo piachu, brudu i paskud) i nie jest to wcale takie głupie, jeśli chodzi o fabułę, która trzyma się kupy. W zasadzie zastrzeżenia są dwa. Po pierwsze, słaba muzyka a’la Hans Zimmer, która wypada przeciętnie na ekranie. Po drugie, zakończenie nie do końca logiczne. Więcej nie powiem, ale to się zaskakująco dobrze ogląda, m.in. dzięki humorowi.

na_skraju_jutra2

Zaskakuje też całkiem dobre aktorstwo. Nie jestem fanem Toma Cruise’a, któremu wydaje się, że jest twardziele i nadal może sobie biegać, zabijać itd. Ale tutaj jest takim cwaniaczkiem, który na początku chce się wymigać od walki. Im dalej jednak w las, tym bardziej staje się superherosem i prawdziwym badassem. I tą przemianę naprawdę dobrze ogrywa. A czy mogło być inaczej, jeśli nauczycielką jest Metalowa Suka Rita (fantastyczna Emily Blunt), która jest ostrą zawodniczką, bardzo skrytą i nie do końca ufną. Ten duet rozkręca cała imprezę, ale o wątku miłosnym możecie zapomnieć – na wojnie nie ma miejsca na takie pierdoły jak miłość. Poza tym killerskim duetem jest jeszcze na drugim planie wyrazisty Bill Paxton (starszy sierżant Farrel) oraz kościsty Brendan Gleeson (generał Brigham).

na_skraju_jutra3

Film zawiera mniejsze i większe bzdury, widać kupę kasy zainwestowaną – to prostu rozrywkowe kino zrobione na solidnym poziomie. Fajny pomysł, solidna realizacja, dobre aktorstwo i tyle.

7/10

Radosław Ostrowski

Prawdziwe kłamstwa

Harry Tasker wydaje się dość nudnym jegomościem zajmującym się komputerami, a dokładniej ich sprzedażą. Przynajmniej tyle wiedza o nim żona i córka. Tak naprawdę jest tajnym agentem, który za zadanie schwytanie islamskiego terrorysty – Salim Abu Aziza. Ale przy okazji Harry dowiaduje się, że żona go zdradza i – trochę przy okazji – będzie musiał ratować małżeństwo.

prawdziwe_klamstwa1

James Cameron zanim zaczął robić najbardziej kasowe filmy wszech czasów („Titanic” i „Avatar”) był specjalista od kina akcji z wysokiej półki. Ostatnim filmem z tego gatunku są nakręcone 20 lat temu „Prawdziwe kłamstwa”. W zasadzie jest to, co w tego typu produkcjach być powinno: strzelaniny, pościgi i eksplozje (włącznie z bronią nuklearną), ale fantazja reżysera jest iście ułańska. Próba zabicia naszego bohatera w kiblu kończy się brawurowym pościgiem za terrorystą na motorze, gdy nasz heros używa… konia. A dalej jest jeszcze ciekawiej – pirotechnicy i kaskaderzy mieli wielkie pole do popisu, a finałowa walka z terrorystami za pomocą myśliwca typu Harrier nadal budzi uznanie. Bo dzisiaj chyba nikt by sobie na to nie pozwolił. Jednocześnie jest to przedni pastisz, w którym naładowano tyle humoru, że głowa jest mała. I chodzi tutaj tylko o cięte one-linery Harry’ego, ale tez ze… szpiegowaniem swojej żony czy drwina z islamskich terrorystów, którzy – zawsze – chcą mieć przy sobie media, a ich przemówienia pełno są drwin wobec Ameryki. Wszystko ogląda się świetnie: zdjęcia są bardzo stonowane, dynamicznie zmontowane (w scenach akcji wszystko wyraźnie widać), efekty specjalne są, ale bardzo dyskretne (poza popisami pirotechników), także muzyka współgra z ekranem. W zasadzie nie ma się do czego przyczepić.

prawdziwe_klamstwa2

Wszyscy wiemy, że Arnold Schwarzenegger na ekranie to jednoosobowa armia. W tym filmie to tylko potwierdza, a przy okazji bywa naprawdę zabawnym kolesiem. Ale tak naprawdę cały film skradła mu kapitalna Jamie Lee Curtis jako trochę znużona kura domowa, która chce poczuć odrobinę adrenaliny. Nawet ona nie spodziewa się tego, co ją może spotkać. Chemia między tą dwójka jest bardzo wyrazista (zwłaszcza odkąd oboje muszą walczyć z Azizem i jego ludźmi) i wierzymy im na słowo. Poza nimi jest przerysowany Art Malik (Salam Abu Aziz – marnie skończy), rozbrajający Tom Arnold (Albert Gibson – partner Harry’ego z pracy) oraz niezawodny Bill Paxton (Simon, który podrywa panny na „szpiega”).

prawdziwe_klamstwa3

Dzisiaj nikt nie odważyłby się zrobić „Prawdziwych kłamstw” w takim stylu jak Cameron. Bez efektów komputerowych (mocno wyraźnych), jaj z Arabów (to było grubo przed 11 września) i z taką brawurą w inscenizacji. Szalona jazda po bandzie i jedna z ostatnich (do czasu „Niezniszczalnych”) dobra produkcja z Arnoldem. I przy okazji można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy, np. jak za pomocą UZI i węża podpiętego do cysterny z benzyną zrobić miotacz ognia.

prawdziwe_klamstwa4

8/10

Radosław Ostrowski


Agenci

Bobby Trench i Michael Stigman razem współpracują z kartelem narkotykowym niejakiego Papi Greco. W końcu obaj panowie postanawiają napaść na bank, gdzie boss trzyma kasę. Jednak zamiast trzech milionów, znajdują w banku grubo ponad 40 milionów. I jak się potem okazuje forsa należy do CIA, która opłaca kartel. Mało tego, po napadzie okazuje się, że obaj panowie są zakonspirowanymi agentami. Bobby pracuje dla DEA, zaś Stigman dla wywiadu Marynarki.

Pamiętacie taki film „Zabójcza broń” z kultowym duetem Mel Gibson/Danny Glover? Do dzisiaj jest to klasyk wyznaczający standardy we współczesnym filmie sensacyjnym. Do tego próbuje się też odnieść islandzki reżyser Baltazar Kormakur, który jak to każdy zdolny twórca trafia w końcu do USA, by spełnić swój sen. I wyszła z tego naprawdę zabawna komedia z mocnym zabarwieniem sensacyjnym w starym stylu. W każdym razie jest sporo przemocy i krwi, zaś intryga jest mocno namotana, mocno balansująca na granicy logiki (film jest adaptacją komiksu). Wszyscy chcą forsy i wszyscy chcą się pozabijać, zaś osadzenie sporej części akcji na pograniczu USA-Meksyk, gdzie dochodzi też do ostatecznej konfrontacji. Zrobione jest to z jajem, humor miejscami naprawdę pieprzny, zaś sceny akcji są zrobione z biglem i jajem, do tego okraszona lekko luzacką muzyką.

agenci1

Może i czasami jest to na granicy logiki, ale reżyser nie udaje, że robi coś więcej niż czystą rozrywkę. Do tego ma naprawdę mocna obsadę. Ale czy może być słabo, jeśli mamy na pierwszym planie niezawodnego Denzela Washingtona i Marka Wahlberga? Absolutnie nie. Pierwszy jest opanowanym, starym wyjadaczem, który zawsze potrafi się odnaleźć w każdej sytuacji, drugi to gadatliwy i sięgający po bardziej siłowe rozwiązania żołnierz. Obaj świetnie się bawią w swoim towarzystwie, tworząc naprawdę mocny duet. Poza tym towarzyszy im dawno nie widziany Bill Paxton (agent Earl, typowy kałboj) oraz Paula Patton, która pokazuje trochę swojego ciała.

agenci2

Jeśli brakuje wam trochę oldskulowej rozwałki, a chcecie obejrzeć coś innego niż serię „Zabójcza broń” czy „21 Jump Street”, to „Agenci” są dla was. Nieskomplikowane i proste, ale zrobione z głową.

7/10

Radosław Ostrowski

Najwspanialsza gra w dziejach

Początek XX w. Golf jeszcze nie był tak popularną dyscypliną jak teraz, choć wtedy też uważano go za grę dla dżentelmenów, a niekwestionowanym mistrzem był Anglik Harry Vardon. Kiedy w 1913 roku postanowiono rozegrać turniej mistrzostw USA, gdzie walczyli ze sobą zawodowcy i amatorzy, faworytem był właśnie Vardon. Ale wtedy pojawił się młody i ambitny amator Francis Ouimet, który wygrał ku zaskoczeniu wszystkich.

gra2

Największy problem w filmach o golfie jest golf – dyscyplina mało dynamiczna i niezbyt atrakcyjna dla kina, choć wielu twórców próbowało podjąć ten temat, m.in. Robert Redford w „Nazywał się Bagger Vance”. W 2005 roku do tego grona dołączył równie znany aktor Bill Paxton (m.in. „Apollo 13” czy „Obcy – decydujące starcie), dla którego ten film był jego drugą i jak na razie ostatnią próbą reżyserską. Podstawą była prawdziwa historia golfowego pojedynku między Ouimetem i Vardonem, spisana w książce Marka Frosta (współtwórca kulowego „Miasteczka Twin Peaks” oraz autor scenariusza tego filmu). Więc jak pokazać golf tak, żeby był atrakcyjny? Paxton wykorzystuje różne sztuczki, m.in. pokazanie toru lotu piłki (genialnie zrobione) czy w scenach, gdy Vernon widzi tylko piłkę i dołek, usuwając zbędne tło (to pokazuje koncentracje bohatera). Dzięki czemu nie tylko udaje się wciągnąć w tą grę, ale i też angażuje (choć sama historia jest dość łatwa do przewidzenia). Jednocześnie ciekawie pokazano tło tej gry, gdzie obowiązują dość twarde reguły oparte na przepisach (żeby grać nawet amatorsko, trzeba mieć sponsora i rekomendację), ale też pokazuje jak bardzo trzeba być zdeterminowanym, by osiągnąć sukces (produkcja Disneya, więc czego się innego można spodziewać). Realia też zostały wiernie odtworzone (świetne kostiumy oraz scenografia), co się chwali.

gra1

Zaskoczeniem zaś było dla mnie naprawdę dobre aktorstwo. Nie byłem przekonany do Shia LaBeoufa, który na zawsze będzie mi się kojarzył z „Transformersami”, jednak tutaj gra bardzo dobrze. Francis w jego wykonaniu to młody i ambitny chłopak, który chce udowodnić sobie i ojcu, że potrafi zrobić coś wielkiego, dlatego gra w golfa. Równie wyborny jest Stephen Dillane jako opanowany i  czarujący Vardon, który też walczył o swoje i mierzy się z pewną traumą. Patrzenie na konfrontację tych dwóch aktorów było wielką przyjemnością. Zaś odrobinę humoru serwuje uroczy Josh Flitter (Eddie, chłopiec do kijów, wspierający Francisa). Tu trudno się do kogokolwiek przyczepić.

Nie jest to może najwspanialszy film w dziejach kina jaki widziałem, niemniej jest to kolejny dowód dobrego rzemiosła, z pokrzepiającym przesłaniem oraz porządną realizacją, co należy docenić. Te dwie godziny minęły szybko jak kijem strzelił.

7/10

Radosław Ostrowski