Pierwszy „Joker” to była jedna z największych niespodzianek roku 2019, który wykorzystał świat kina superbohaterskiego do stworzenia dramatu psychologicznego z fenomenalną kreacją Joaquina Phoenixa. Ponieważ zarobił on kupę kasę (ponad miliard dolców), były naciski na stworzenie ciągu dalszego. I po kilku latach reżyser Todd Phillips uległ, Joaquin Phoenix zgodził się wrócić, co oznaczało materializację kontynuacji. Tym razem miał to być… musical, co wywołało zaciekawienie oraz konsternację. Co ostatecznie z tego wyszło?

Wracamy do Gotham, gdzie Arthur Fleck (Joaquin Phoenix) czeka na proces sądowy za wielokrotne morderstwo, które popełnił jako Joker. Jego adwokat (Catherine Keener) liczy, że zamiast do więzienia trafi do szpitala psychiatrycznego na leczenie. Jednak prokurator Harvey Dent widzi to inaczej. W więzieniu mężczyzna nie jest traktowany zbyt dobrze, cela jest więcej niż ciasna, a strażnicy i współwięźniowie raczej go nie szanują. Wszystko się jednak zmienia, gdy poznaje ją – Harleen Quinzell (Lady Gaga). Wydaje się ona widzieć w nim coś więcej niż reszta, a to mocno zaczyna komplikować życie Flecka.

Drugi „Joker” to dziwna bestia i hybryda, która spolaryzowała wszystkich. Już sam początek w formie klasycznej kreskówki Warnera o Jokerze i jego cieniu pokazuje jedno: będzie równie poważnie jak poprzednio. Nie brakuje odniesień do poprzednika (co jest zrozumiałe – w końcu mamy proces), ale czy jest coś ponadto? Są tutaj wstawki musicalowe. Nie chodzi mi tylko o momenty, gdy Fleck nagle zaczyna śpiewać (podczas oglądania telewizji w więzieniu), ale przede wszystkim te dziejące się niejako w jego głowie. Bardzo kolorowe, ze scenografią niczym z klasycznych musicali oraz znanymi szlagierami. Problem z nimi miałem taki, że one wybijały mnie z filmu i burzyły atmosferę. Phillips bardziej interesuje się zderzeniem między Fleckiem a Jokerem (szczególnie jego odbiorem przez osoby z zewnątrz) oraz jak wpływa to na psychikę bohatera. Reżyser jednak ledwo ślizga się po powierzchni nie wchodząc do głębin, czyniąc „Folie a deux” strasznie przewidywalnym i pozbawionym zaangażowania.

Sytuacji nie jest w stanie uratować nawet porządne aktorstwo. Phoenix jako Fleck odnajduje się jak ryba w wodzie, do tego jeszcze tańcząc i śpiewając, co wychodzi mu zaskakująco lekko. On w zasadzie dźwiga ten film na swoich barkach, po raz kolejny nie zawodząc. Z kolei Gaga jako Quinzell jest dla niewykorzystana w pełni. W partiach śpiewanych oraz na początku filmu potrafi intrygować, jak łatwo obraca sobie naszego bohatera wokół palca. Można domyślić się, że to sprytna manipulantka z obsesją na punkcie Jokera, jednak w drugiej części filmu jej rola ogranicza się do siedzenia na sali i… tyle. Choć drugi plan jest spory, dla mnie najbardziej wybijał się świetny Brendan Gleeson (szorstki strażnik Jackie Sullivan), niezawodna Catherine Keener (mecenas Maryanne Stewart) oraz kradnący scenę Steve Coogan (cyniczny dziennikarz Paddy Meyers).

„Joker 2” nie jest filmem tak złym jak wielu mówi, ale nie jest też tak dobry jak bym chciał. Szanuję Phillipsa za podjęcie ryzykownego miksu gatunkowego oraz szukania nowych środków wyrazu. Nie zawsze ma równe tempo, a parę numerów musicalowych jest zwyczajnie zbędnych, jednak ma w sobie wiele dobrego. Intrygujące kino, nie pozwalające sobie na nudę.
6,5/10
Radosław Ostrowski







































