Tragedia Makbeta

Ile już było przenoszonych na ekran dzieł Will.I.Ama Szekspira, tego nawet nie są w stanie wiedzieć najwięksi fani brytyjskiego dramaturga. Co jakiś czas wraca się do jego największych hitów („Hamlet”, „Romeo i Julia”, „Makbet”), ale też troszkę mniej znanych szlagierów. Tym razem za pewnego szkockiego władcę na M postanowił się wziąć sam Joel Coen. Sam, albowiem jego brat Ethan bardziej skupił się na pracy w teatrze. Jednorazowa przerwa czy coś poważniejszego? Czas pokaże.

Historię znamy bardzo dobrze – Makbet to jeden z możnych oraz kuzyn króla. Wraca z wojny ze zdrajcą króla, po drodze trafia na wiedźmy i przepowiadają, że otrzyma tereny zdrajcy oraz… zostanie królem. Reszty domyślacie się: władza, trupy, krew, szaleństwo, metaforyczne oraz poetyckie teksty. Czy coś można dodać nowego do tej powszechnie znanej opowieści? O dziwo – tak.

I nie chodzi tylko o czarno-białe zdjęcia w formacie 4:3 czy bardzo oszczędną, wręcz surową scenografię. Bo wizualnie czuć tutaj inspirację kinem z lat 20. i 30., gdzie sporą przestrzeń zajmują aktorzy, zaś wiele miejsc jest spowitych mgłą. Najistotniejsze jest jednak to, że do ról państwa Makbeth zostali obsadzeni aktorzy w bardziej dojrzałym (60+) wieku, czyli Denzel Washington oraz Frances McDormand. To już nie są ludzie w sile wieku, mogący jeszcze coś ugrać, zawalczyć i zdobyć. Czemu decydują się na kroki i zawierzają podszeptom tajemniczej wiedźmy? Może to jest ostatnia szansa na osiągnięcie czegokolwiek? Daje to nowe pole do interpretacji i wygląda to zachwycająco. ALE

Bo zawsze musi być jakieś ale. Dla mnie problemem była kompletna obojętność wobec tego, co się dzieje na ekranie. Zdarzały się przebłyski interesujących momentów (finałowe szaleństwo lady Makbet, gdzie w nocy idzie do fontanny, zabójstwo Banka czy każda obecność wiedźm), jednak przez większość czasu czułem się jakbym patrzył przez szybę. Nie dlatego, że jest to źle zagrane, bo tak nie jest. Duet Washington/McDormand potrafi bardzo przekonująco pokazać skrywany strach, dumę oraz szaleństwo. Dla mnie absolutnie magnetyzująca jest Kathryn Hunter jako wiedźma. Niby jest jedna, a tak naprawdę są trzy i to, co robi głosem oraz ciałem jest nieprawdopodobne. Płynnie przechodzi z jednego tonu w drugi, początkowo sprawiając wrażenie obcowania z wariatką. To wszystko jednak okazuje się tylko pozorami.

Dziwny to film, który wydaje się być prawdziwym samograjem. Coen zaryzykował i próbował usprawnić znajomą historię. Ale nawet to nie jest w stanie wyrwać mnie z pewnego znużenia. Czy to z powodu sporej obecności „Makbeta”, czy przerostu formy nad treścią, trudno powiedzieć.

6/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz