Assassin’s Creed

Czy ktoś z tu obecnych zna serię gier „Assassin’s Creed”? W skrócie chodzi o odwieczną walkę Templariuszy z Asasynami, gdzie gracz wcielał się w asasyna walczącego w realiach historycznych. Był to zazwyczaj przodek postaci z wątku współczesnego (z czasem zrezygnowano z tego wątku), przenosząc się za pomocą Animusa (łączenie kodu genetycznego przodka ), a walka toczyła się o Artefakty Edenu. Po drodze jeszcze bieganie, zabijanie, Credo itp. Pytanie, czy wreszcie dało się stworzyć udaną egranizację?

Punkt wyjścia jest podobny. Najpierw poznajemy niejakiego Aquilara – hiszpańskiego członka bractwa Asasynów. Składa przysięgę i ma za zadanie chronić Jabłko Edenu. Potem przeskakujemy do współczesności, gdzie poznajemy Calluma Lyncha – mordercę, który jako chłopiec widział śmierć swojej matki. Zostaje uznany za zmarłego i ściągnięty przez tajemniczą organizację, która chce znaleźć Jabłko Edenu. Dlaczego? Oficjalnie, by wyleczyć ludzkość z przemocy. Ale chyba nasz bohater jest mniej kumaty, bo wierzy w to.

asasyn2

Co zrobić, by znaleźć klucz do dobrej egranizacji? Znajomość materiału źródłowego oraz pewne zdrowe podejście, by każdą bzdurę uczynić przekonującą. Problem w tym, że pod względem scenariusza film Justina Kurzela zwyczajnie leży. Dlaczego? W grach większość czasu spędzaliśmy jako asasyn wykonujący różne zadania, mające pomóc w powstrzymaniu Templariuszy, rzadko przechodząc do wątków współczesnych, które były strasznie nudne. Justin Kurzel odwraca te proporcję i zamiast prezentować wszelkie losy asasyna Aquiera, wybiera świata Calluma, budzącego się w jakimś tajemniczym miejscu – hotel, więzienie, laboratorium? Razem z tym bohaterem czujemy się zdezorientowani, próbujemy rozgryźć prawdziwe motywacje (my jesteśmy o krok przez Lynchem) oraz odnaleźć się w tym całym bajzlu. Tylko, że przemiana cynicznego Lyncha w prawego Asasyna to są jakieś jaja, pozbawione psychologii, motywacji oraz wiarygodności. Wszystko jest opowiadane tak serio, ze aż przyprawia to o ból istnienia (czyżby Kurzel nie widział pierwszego „Mortal Kombat”?) i dialogi niemal wywołują znudzenie niczym w „Adwokacie”.

asasyn1

Z kolei wątek hiszpański też jest ledwo liźnięty, trafiamy do dawnych czasów raptem 4 razy, rzuceni w sam środek wydarzeń (tak jak w grze), gdzie święta Inkwizycja w imię Boże dopuszcza się mordowania, palenia oraz usuwania niewygodnych wrogów. Sceny te bronią się przede wszystkim mrocznym klimatem, świetną pracą kamery (to przejście w świat, bura kolorystyka czy dynamicznie zrobione sceny ucieczki, gdzie przeskakują z dachu na dach – wow) oraz na tyle sprawnym montażem, że nie ma miejsca na nudę. Tylko, że brakuje zaangażowania oraz bliższego poznania jakiejkolwiek postaci, nic nas nie obchodzą.

asasyn3

Nawet aktorsko brakuje tutaj jakiegokolwiek mocnego punktu zaczepienia. Na początku Michael Fassbender jako Lynch sprawia wrażenie obojętnego cynika, skonfrontowany z odważnym, walecznym przodkiem (Aquilar to postać bardziej czynu i tutaj trudno kwestionować oddanie), ale jego przemiana wygląda niewiarygodnie, wręcz sztucznie. Zbyt skrótowo potraktowano tą postać, która mogłaby zyskać nieco więcej, gdyby miała większą interakcję. Zawiodła mnie mocno Marion Cotilliard, będąca tutaj naukowcem manipulowanym przez swojego ojca (mocny Jeremy Irons). Jej mechaniczny, wręcz monotonny głos strasznie zmęczył i jest ona zwyczajnie nijaka. Kompletnie zaskakuje brak wyrazistego drugiego planu, gdzie mamy z jednej strony podobnie „uzdolnionych” jak Lynch (ale brakuje im charakteru, tła, historii), z drugiej tak rozpoznawalnych aktorów jak Brendan Gleeson czy Charlotte Rampling, którzy nie mają tutaj absolutnie nic do roboty. Takiego marnotrawstwa talentu nie znoszę.

W jednej ze scen Lynch mówi: „Co tu się k*** dzieje?”. I to samo mogli poczuć fani gry, widząc co Kurzel zrobił w swojej adaptacji. Intryga jest zagmatwana, historię poznajemy w bardzo krótkich fragmentach, licząc na coś więcej. Owszem, zostają zachowane charakterystyczne elementy z gry jak skok wiary czy parkourowe popisy na dachach, ale to za mało, by skupić uwagę widza. Widać, że jest to początek większej całości, która może kiedyś powstanie. Ja jednak mówię pas.

4/10

Radosław Ostrowski

Osada

UWAGA! Tekst zawiera spojlery!

Jest rok 1897. Gdzieś w Pensylwanii znajduje się mała osada otoczona lasem Covington, gdzie spokojnie żyją sobie ludzie pod wodzą Edwarda Walkera. Ale w tej okolicy obowiązują zasady, na skutek paktu między mieszkańcami a mieszkającymi w okolicy potworami. Nie można używać koloru czerwonego, nie można przekraczać granicy lasu, by nie wystraszyć stworów. Jednak pewien mieszkaniec imieniem Lucius Hunt łamie ten pakt, sprowadzając nieszczęście na całą wioskę.

osada1

Wiele osób po obejrzeniu zwiastuna dało się nabrać, gdyż M. Night Shyamalan znowu wszystkich wpuścił w pole. Poniższy opis zapowiadałby horror w strojach z epoki, ale tak naprawdę jest to melodramat z elementami mroku i strachu. Poza naszym wycofanym Luciusem istotną postacią jest córka burmistrza, niewidoma Ivy oraz podkochujący się w niej upośledzony umysłowo Noah. Bardzo powoli i stopniowo odkrywamy karty dotyczące tego paktu oraz tajemnicy związanej z założeniem tytułowej osady. Shyamalan skupia się bardziej na tej miłości – tłumionej, niewypowiadanej, sygnalizowanej spojrzeniami, niedopowiedzeniem. Również sama obecność tajemniczych bestii – przez sporą część widzimy tylko drobne fragmenty, skąpane w mroku i noszące czerwone płaszcze. Ich obecność (zdarte ze skóry zwierzęta, późniejsze znaki na drzwiach) oraz ciągłe fotografowany las budują aurę niepokoju, tajemnicy. Także dźwięk buduje strach jak w scenie czekania Ivy przed drzwiami na Luciusa i ucieczka do piwnicy czy ucieczka przed monstrum w lesie. „Osada” ma fantastyczne zdjęcia (zwłaszcza nocą) oraz kapitalną, liryczną muzykę.

osada2

I wszystko byłoby świetne, gdyby nie wyjaśnienie całej tajemnicy, czyli ostatnie 30 minut. Osada założona przez starszych kontroluje mieszkańców, wszystkie stwory to mistyfikacja, mająca na celu odstraszyć ludzi do opuszczenia. Dlaczego? Miasto jest siedliskiem zła i krzywdy, o czym opowiadają mieszkańcy. Ale zarówno otwarcie tajemniczych pudełek ze zdjęciem oraz spotkanie ze… strażnikiem chroniącym rezerwatu samochodem, wprawiło mnie w totalną konsternację zakończoną głęboką myślą: że co, kurwa? Że wewnątrz rezerwatu założono XIX-wieczną osadę, by się ukryć przed cywilizacją? Pomysł karkołomny, by stworzyć własną utopię nie jest niczym nowym i to nawet daje radę. Dla wielu osób to rozwiązanie może wydawać się idiotyczne, bo jak to mogło się udać zrobić to niezauważonym? Nie wiem, ale mindfuck gwarantowany.

osada3

Na szczęście ten finał jest zgrabnie maskowany świetnym aktorstwem, ze szczególnym wskazaniem na młodych aktorów. Film kradnie prześliczna debiutantka, czyli Bryce Dallas Howard jako Ivy. Niewidoma, ale bardzo wrażliwa, czarująca i inteligentna kobieta. Ona trzyma ten film na barkach i nie można oderwać od niej oczu. Wycofany Joaquin Phoenix jest świetny w roli ciekawego świata Luciusa – to jest ten typ aktora, który samą obecnością jest w stanie zbudować postać, a najbardziej pamięta się scenę wyznania wobec Ivy. Również Adrien Brody jako upośledzony Noah potrafi skraść film swoim dziwnym zachowaniem, nie popadając w parodię czy przerysowanie. Ze starszej gwardii najlepiej wypada William Hurt, czyli burmistrz Walker. Zawsze spokojny, opanowany i starający się trzymać całe otoczenie, nie pozbawiony jednak wrażliwości.

osada4

„Osada” to film dość nieoczywisty, bardzo stylowy, kapitalnie wygląda audio-wizualnie. Romantyczny horror, wodzący za nos i z obowiązkowym twistem made by Shyamalan. Jeśli ktoś spodziewa się klasycznego horroru, będzie rozczarowany, ale ta mieszanka działa skutecznie, z czym bywało różnie. Hindus z klasą w dobrej formie.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Krawiec z Panamy

Andy Osnard kiedyś był dobrym i inteligentnym agentem brytyjskiego wywiadu. Ale teraz został spalony (długi, romanse), przez co zostaje zesłany do Panamy. Na miejscu postanawia zwerbować człowieka na miejscu do uzyskania informacji. Wybiera popularnego krawca, Harry’ego Pendela – człowieka z wielkimi wpływami oraz mroczną tajemnicą. Krawiec staje się cennym informatorem, tworząc nieprawdopodobne historie o próbie sprzedaży Kanału Panamskiego oraz działalności wyciszonej opozycji.

krawiec_z_panamy1

Wiadomo, że kiedy przenosi się na ekran powieść Johna le Carre, nie należy liczyć na dynamiczną akcję, brawurowe pościgi i strzelaniny. Należy zapomnieć o Bondach, Bourne’ach, Kingsmanach i tym podobnych. Tym razem z dorobkiem pisarza i byłego szpiega zmierzył się brytyjski reżyser John Boorman, a padło na historię agenta oraz jego informatora-fantasty. Wszystko to w pięknie sfotografowanej Panamie, gdzie niemal non stop jest upalnie, a nocą bardziej czuć brud oraz nędzę. Gra prowadzona przez obydwu panów jest clou całego tego projektu i potrafi utrzymać w napięciu aż do przewrotnego i gorzkiego finału. Bo jak bardzo trzeba było być ślepym, by uwierzyć w opowieści naszego Harry’ego? Chyba, że kryje się za tym jakiś poważniejszy plan, ale sytuacja zaczyna się wymykać spod kontroli i może dojść do interwencji wojskowej.

krawiec_z_panamy2

Humor miesza się tutaj z grozą, przemocą oraz cynizmem, ale takie efekty mogą być katastrofalne. Boorman jest dość ostrożny w ocenie naszych postaci, ale pokazuje świat szpiegów taki, jaki znamy z książek le Carre. Szpiedzy to tacy sami ludzie jak my – mający swoje słabości, bardziej zgorzkniali i cyniczni, dla których patriotyzm jest pustym słowem. Dodatkowo jeszcze nie zawsze weryfikują swoje źródła, jakby szukając pretekstu do wojny, zaczepki do zadymy. Ale to przecież są odpowiedzialni ludzie, prawda?

krawiec_z_panamy3

Boorman nie tylko stopniuje napięcie, rozbudowując przeszłość Harry’ego (wplecione retrospekcje), ale też dobierając fantastycznych aktorów z rewelacyjnym Geoffreyem Rushem na czele. Australijczyk jest znakomity w roli krawca rozgadanego jak diabli oraz mistrza tworzenia opowieści. Wydaje się niezłomnym mitomanem, ale tak naprawdę jest skrytym, zakompleksionym facetem, ofiarą swojej własnej opowieści, którą stworzył dawno temu. Te rozedrgane spojrzenia, gestykulacja oraz mowa ciała dopełniają tego portretu. Wspiera go tutaj Pierce Brosnan i on za nic nie przypomina agenta 007. Andy jest bardziej cyniczny, nie boi się szantażować, a kobiety traktuje przelotnie jako materiał do bzykania. To facet, który już dawno stracił złudzenia i robi swoje, bo jest w tym dobry. I to ta interakcja wnosi całość na wyższy pułap, czyniąc interesującą psychologiczną grę. Warto wspomnieć, że przebijający się wujek Benny (bliski krewny oraz wzór do naśladowania dla Harry’ego) ma aparycję pisarza Harolda Pintera.

krawiec_z_panamy4

„Krawiec” to typowe kino szpiegowskie a’la le Carre, gdzie bardziej liczy się człowiek uwikłany w działalność bezwzględnych ludzi, nie bojących grać bardzo nieczysto i zdolnych do wszystkiego. Na początku będziecie się śmiać, ale im dalej, tym śmiech utkwi wam w gardle.

7,5/10

Radosław Ostrowski

W samym sercu morza

Rok 1850. Mały znany pisarz Herman Melville przybywa do Nantuckett, by porozmawiać z Thomasem Nickersonem – ostatnim żyjącym członkiem statku Essex. Za sporą zapłatę chce usłyszeć skrywaną historię tego okrętu oraz tego, jak został (co nie jest oficjalną wersją) zniszczony przez kaszalota. Nickerson początkowo się waha, ale za namową żony zgadza się opowiedzieć prawdziwą historię, a kluczowymi dramatis paersone będą kapitan George Pollard i jego pierwszy oficer Owen Chase. Historia ta posłuży potem pisarzowi do napisania „Moby Dicka”.

w_samym_sercu_morza2

Ron Howard to jeden z najlepszych rzemieślników zza Wielkiej Wody, więc byłem pewny, że zrealizowanie kina marynistycznego nie powinno sprawiać żadnego problemu. Wszak jest tylu spragnionych morskich opowieści, więc zapotrzebowanie nie było problemem. Jednak to, co wydawało się na papierze i w zwiastunie interesujące, tak naprawdę nie zagrało. Zgrabne retrospekcje i powolne odkrywanie tajemnicy intryguje, jednak środkowa część związana z zatonięciem okrętu oraz survivalem wśród pustego morza wywołuje znużenie. Wynika to pośrednio z faktu, że brakuje (poza Pollardem i Chasem) wyrazistych bohaterów, którym można kibicować i przejąć się ich losem. Nawet Nickerson, który jest narratorem całej opowieści, sprawia wrażenie balastu (chodzi o jego młodsze wcielenie).

w_samym_sercu_morza3

Reżyser próbuje grać też na konflikcie między dowódcą a oficerem. Chase jest bardzo doświadczonym marynarzem, jednak ze względu na swoje chłopskie pochodzenie (oraz brak koneksji) nie może dowodzić okrętem, z kolei kapitan Pollard jest zwykłym żółtodziobem ze znajomościami. I na początku rzeczywiście są iskry, jednak z powodu wielkiego, białego zagrożenia panowie muszą zawiesić spór, pojawiający się raptem w 2-3 scenach. Nawet pewne filozoficzne rozważania, co do wydarzeń jako kary za chciwość, zostaje ledwie muśnięte.

w_samym_sercu_morza4

Najciekawiej robi się wtedy, gdy pojawia się tajemnicza biała bestia, zwana kaszalotem. Howard, niczym Spielberg w „Szczękach” stopniowo buduje suspens, nie pokazując monstrum w całej swojej okazałości, przynajmniej na początku. Kaszalot działający z nieposkromioną siłą i niemal ludzką żądzą destrukcji, robi imponujące wrażenie. Można go interpretować jako symbol nieujarzmionej przez człowieka siły natury, jak i starotestamentowego Boga – surowego, brutalnego, karzącego za zaślepienie profitami. To starcie jest znakomicie sfotografowane i zmontowane, prezentując się najciekawiej z całego filmu.

w_samym_sercu_morza1

Z aktorskiej strony najlepiej prezentuje się Chris Hemsworth oraz Benjamin Walker w rolach Chase’a i Pollarda. Obydwaj są dumny, twardzi i mają inne podejście w sprawach marynistycznych, ale obaj dążą do tego samego celu – napełnienia beczek olejem wielorybów. Poza tym duetem najbardziej zapamiętałem Brendana Gleesona jako starsze wcielenie Nickersona, który z bólem opowiada tą mroczną historię. Poza nimi reszta jest mało wyrazista i nie rzucająca się w oczy.

„W samym sercu morza” mogło być jednym z najciekawszych filmów dziejących się na morzach i oceanach, ale tak naprawdę jest zmarnowanym potencjałem, broniącym się tylko pod względem rozmachu oraz inscenizacji związanych z atakami kaszalota. To za mało, by mówić o dobrym filmie, a Howarda zwyczajnie stać na więcej.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Sufrażystka

Rok 1912 to czasy, gdy w Wielkiej Brytanii kobiety nie miały praw wyborczych oraz pełnych praw obywatelskich. Można rzec, że psa lepiej się traktowało od nich. Jednak musiał przyjść moment, gdy trzeba było powiedzieć dość i wziąć sprawy w swoje ręce, zrzeszając się w konspiracyjny ruch sufrażystek kierowany przez Emmeline Pankhurst. Przypadkowo w ten ruch zostaje wplątana Maud Watts – zwykła pracownica pralni, mieszkająca z synem i mężem. Dlaczego przypadkowo? Miała być tylko słuchaczką przemówienia koleżanki przed premierem Davidem George’m, jednak gdy została ona pobita, Maud sama zeznaje. To początek jej walki, która wywróci jej życie do góry nogami.

sufrazystka1

Produkcja niejakiej Sary Gavron to film ku pokrzepieniu oraz lekcja historii na temat ruchu feministycznego z początku XX wieku. Są to czasy, gdy kobieta musiała spełniać polecenia mężczyzn, zarabiając mniej od nich, nie mając prawa do opieki (samodzielnej) nad dziećmi. I jeśli kobiety miały zawalczyć o swoje, to trzeba było użyć mocnych środków: rzucanie kamieniami w wystawy, demonstracje, wreszcie podkładanie ładunków. Policja jednak nie pozostawała dłużna, stosując różne środki presji – bicie, aresztowania, zmuszanie do jedzenia, odwożenie kobiet prosto pod dom, by mężowie się nimi zajęli. Brzmi ciekawie? Niby tak, ale zwyczajnie film nie angażuje, a nawet zwyczajnie przynudza.

sufrazystka2

„Sufrażystka” niby zgrabnie przedstawia działania ruchu feministycznego, jednak jest to mocno uproszczone i zero-jedynkowe. Jakby tego było mało, wątki związane z życiem kobiet tego czasu, ograniczono do kilku scenek, nie drążąc i nie wykorzystując w pełni potencjału. I pokazać (tylko na jednej osobie) jak wiele trzeba poświęcić oraz jak system doprowadza do tego, że zwykły szarak staje się wojownikiem. Solidnie wykonana robota reżyserki oraz ekipy technicznej – scenografia i kostiumy są dobrze zrobione, muzyka Desplata ładnie przygrywa w tle.

sufrazystka3

Całość byłaby średnio strawną agitką, gdyby nie dobre aktorstwo. Kompletnie zaskoczyła mnie Carey Mulligan, która pozornie wydawała się papierową postacią. Zwykła szara kobieta, która pod wpływem okoliczności staje się niezłomną wojowniczką. A robi to tylko po to, by odzyskać dawne życie, co nie będzie wcale proste. Aktorka bardzo przekonująco pokazała tą przemianę, za pomocą oszczędnych środków. Równie mocna jest Helena Bohnam Carter jako w pełni zaangażowana oraz sprytna aptekarka Edith oraz niezawodny Brendan Gleeson wcielający się w inspektora Steeda, zajmującego się infiltracją sufrażystek. Za to zawiodła mnie Meryl Streep wcielająca się w panią Pankhurst, ograniczając się do wygłoszenia płomiennego przemówienia. Takiej aktorki nie powinno się zatrudniać do tak drobnego epizodu.

sufrazystka4

„Sufrażystkę” należy potraktować tylko i wyłącznie jako kino edukacyjne, które w pobieżny sposób przedstawia problem. Być może będzie czas, gdy o tej walce, której nie był w stanie powstrzymać nawet Sherlock Holmes, powstanie ciekawy oraz bardziej złożony tytuł. Ale na to przyjdzie jeszcze poczekać.

6/10

Radosław Ostrowski

Kalwaria

James Lavelle jest prostym księdzem, który od lat pracuje w parafii. Prowadzi dość spokojny i stabilny tryb życia, jednak podczas spowiedzi ktoś grozi mu śmiercią. Ksiądz domyśla się kto życzy mu śmierci, jednak nie decyduje się bronić czy uciekać. Ma tydzień do dnia egzekucji.

calvary1

John Michael McDonaugh jest młodszym bratem pokręconego Martina odpowiedzialnego m.in. za „In Bruges”. Po świetnie przyjętym debiucie jakim był „Gliniarz”, tym razem twórca mierzy wyżej, próbując zmieszać dramat religijny z thrillerem. I trzeba przyznać, że ta kombinacja jest całkiem intrygująca. Wątek kryminalny jest poniekąd przy okazji prowadzony, jednak tak naprawdę jest to odpowiedź o cierpieniu, rozrachunku z samym sobą oraz sensie wiary. Zapalnikiem jest tutaj kwestia pedofilii w Kościele, jednak mogło być nim wszystko. Klimat przypomina powieści Dostojewskiego, łagodzonego czarnym humorem, a małe irlandzkie miasteczko jest miejscem, które Bóg opuścił już dawno temu. Ducha zastąpił hedonizm, konsumpcja, seks, narkotyki, a Kościół osłabiony skandalami, żądzą pieniędzy  oraz aferami nie ma już tego posłuchu ani siły. I jak tu być autorytetem w świecie, gdzie nie jest się nikomu potrzebnym? I nie są w stanie tego zmienić piękne plenery (operator dokonuje pięknej roboty) ani ludzie, na poły groteskowi i bardziej dbający o swoje potrzeby (scena spalenia kościoła), mający swoją własną wiarę oraz problemy, z którymi nic nie zamierzają zrobić. I to wszystko daje do myślenia.

calvary2

Swoje robi też pierwszorzędne aktorstwo. Breendan Gleeson, który stał się ulubionym aktorem obojga braci McDonaugh jest bardzo dobry w roli księdza Lavelle’a – poczciwego i starającego się być porządnym facetem. Jego próby nawrócenia spotykają się z obojętnością, co czasami doprowadza go do zwątpienia (rozmowa z dziewczynką przerwana przez przyjazd ojca czy wyznanie złożone młodemu księdzu po pijaku), jednak nie poddaje się, ciągle walczy. Aktor bardzo uważnie buduje subtelności tej postaci – niepozbawionej mądrości, ale też niepozbawionej słabości, nie tylko do alkoholu. Poza nim towarzyszą mu równie wyborni Chris O’Dowd (narwany rzeźnik Jack), Kelly Reilly (wycofana córka księdza Fiona) oraz Aidan Gillen (cyniczny lekarz Frank).

calvary3

Nie brakuje tu religijnej symboliki czy poważniejszej treści, jednak „Calvary” nie jest nudnym, powolnym czy dziwacznym filmem. McDonaugh bardzo zgrabnie łączy różne gatunki, a jednocześnie daje wiele do myślenia, co jest naprawdę rzadką kombinacją. Takie rzeczy tylko w Irlandii.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Na skraju jutra

W niedalekiej przyszłości Ziemia zostanie zaatakowana przez paskudnych obcych zwanych Mimikami. Paskudne monstra przez pięć lat opanowały niemal całą nasza planetę, ale wkrótce ma dojść do ostatecznej konfrontacji – lądowanie na plaże Normandii. I tak trafia zdegradowany major Bill Cage, specjalista od PR-u. Ale niestety ma pecha, bo podczas walki… ginie spalony przez zwłoki Mimika. W zasadzie mógł to być koniec filmu, gdyby nie fakt, że po śmierci Cage… budzi się dzień przed inwazją.

na_skraju_jutra1

Dziwne prawda? Nowy film Douga Limana, czyli twórcy nowej wersji „Tożsamości Bourne’a” to adaptacja powieści japońskiego autora, którego nazwiska nie jestem w stanie wymówić. To wyjaśnia obecność egzoszkieletów oraz wyglądu paskudników, a sam pomysł zapętlenia czasowego budzi skojarzenia z „Dniem świstaka”, tylko że tutaj to inaczej uzasadniono. Efekt? Dynamiczne kino akcji, które wykorzystuje zapętlenie (świetnie zmontowane) wywołując na początku sporo humoru. Oglądając można mieć wrażenie patrzenia na grę komputerową (giniesz, powtórka, znowu, giniesz, znowu powtórka) przechodzoną na najwyższym poziomie trudności. Po śmierci poznajesz ruchy przeciwnika, zapamiętujesz to, w ten sposób udoskonalając się. Jest sporo rozwałki, lądowanie pokazano w sposób wręcz kameralny (sporo piachu, brudu i paskud) i nie jest to wcale takie głupie, jeśli chodzi o fabułę, która trzyma się kupy. W zasadzie zastrzeżenia są dwa. Po pierwsze, słaba muzyka a’la Hans Zimmer, która wypada przeciętnie na ekranie. Po drugie, zakończenie nie do końca logiczne. Więcej nie powiem, ale to się zaskakująco dobrze ogląda, m.in. dzięki humorowi.

na_skraju_jutra2

Zaskakuje też całkiem dobre aktorstwo. Nie jestem fanem Toma Cruise’a, któremu wydaje się, że jest twardziele i nadal może sobie biegać, zabijać itd. Ale tutaj jest takim cwaniaczkiem, który na początku chce się wymigać od walki. Im dalej jednak w las, tym bardziej staje się superherosem i prawdziwym badassem. I tą przemianę naprawdę dobrze ogrywa. A czy mogło być inaczej, jeśli nauczycielką jest Metalowa Suka Rita (fantastyczna Emily Blunt), która jest ostrą zawodniczką, bardzo skrytą i nie do końca ufną. Ten duet rozkręca cała imprezę, ale o wątku miłosnym możecie zapomnieć – na wojnie nie ma miejsca na takie pierdoły jak miłość. Poza tym killerskim duetem jest jeszcze na drugim planie wyrazisty Bill Paxton (starszy sierżant Farrel) oraz kościsty Brendan Gleeson (generał Brigham).

na_skraju_jutra3

Film zawiera mniejsze i większe bzdury, widać kupę kasy zainwestowaną – to prostu rozrywkowe kino zrobione na solidnym poziomie. Fajny pomysł, solidna realizacja, dobre aktorstwo i tyle.

7/10

Radosław Ostrowski

A.I.: Sztuczna inteligencja

Przyszłość dla naszej ludzkości nie zapowiada się zbyt wesoło. Szalejący klimat (burze, zalane wielkie miasta), wyczerpane zasoby naturalne, a ludzie coraz bardziej skręcają ku zagładzie. I wtedy zaczęli produkować roboty, który stały się naszymi służącymi. W końcu, profesor Hobbs wpada na szalony pomysł stworzenia robota-dziecka, które będzie w stanie kochać nieograniczoną miłością – Davida. Jako prototyp trafia do rodzinę jednego z pracowników Cybertechu, którego syn zapadł w nieuleczalną chorobę. Ale kiedy „prawdziwy” syn wraca do zdrowia, „mecha” zostaje porzucony w lesie. Razem z mechanicznym misiem Teddy postanawia odnaleźć Błękitną Wróżkę, która zrobi z niego prawdziwego chłopca.

Kiedy dochodzi do spotkania wielkich osobowości, oczekiwania staja się gwałtownie zawyżone. Chyba dlatego film „A.I.: Sztuczna inteligencja” spotkał się z taką ostrą krytyką. Gdy doszło do spotkania Stevena Spielberga ze Stanleyem Kubrickiem, który planował zrobić ten film dawno temu (niestety, nie dożył chwili realizacji), wtedy wymagania były wręcz kosmiczne. Ja niestety, też oczekiwałem wiele i czułem się lekko rozczarowany. Ale po kolei.

AI2

Streszczenie fabuły może wydawać się idiotyczne, ale Spielberg wie jakie struny naszych emocji trzeba pociągnąć, by poruszyć i tylko to potwierdza. Trudno przejść obojętnie zresztą wobec maszyny, która chce być człowiekiem. Człowiekiem, czyli kim? To jest bardzo poważne pytanie w czasach, gdy ludzie nienawidzą swoje stworzone „mechy” (mocna scena w parku rozrywki) i odrzucają je. Tak jak Monika odrzuca Davida, kiedy o mały włos podczas zabawy robot topi się razem z „braciszkiem” i zostawia go w lesie. Od tej pory klimat staje się mroczniejszy, a wizualnie film ociera się o „Blade Runnera” – bardzo mroczny las, Rouge City pełen mocno świecących świateł czy zalany Nowy Jork (jeszcze z wieżami WTC, zniszczonymi po premierze filmu) – to wszystko robi kolosalne wrażenie, zarówno od strony operatorskiej aż po scenografię i kostiumy (może poza Ścigaczami polującymi na roboty – niemal żywcem przeniesieni z pierwszego „Tronu”). No i zakończenie, które wielu z was (także i mnie) wprawi w konsternację i poważnie może zastanowić. Są tutaj jeszcze mniejsze bzdury (kiedy żigolak Joe zostaje schwytany magnesem przez gliniarzy, czemu policyjny helikopter z Davidem też nie idzie w górę? I czemu David tak bardzo kocha tylko swoją „mamę”, skoro był zaprojektowany dla par?), które mogą mocno psuć oczy i zwłaszcza mózg w trakcie seansu, jednak nawet one przestają mieć poważniejsze znaczenie.

AI1

Wszystko – w sporej części –  rekompensuje niesamowita gra aktorska. Haley Joel Osment, co wcześniej widział martwych ludzi tutaj jako android David jest po prostu genialny. Niewyobrażalna dobroć i miłość płyną z oczu (i nie tylko) tego chłopca, który podąża za swoim marzeniem i jest on w tym taki uroczy oraz naturalny, że po prostu zachwyca. Drugim istotnym bohaterem jest żigolak Joe w wykonaniu wybornego Jude’a Lawa, który staje się jego przyjacielem. Chemia między tymi bohaterami jest naprawdę namacalna. Poza nimi na drugim planie najbardziej wybijają się świetni William Hurt (profesor Hobbs – „stwórca” Davida), Brendan Gleeson (tropiący roboty lord Johnson-Johnson) oraz Frances O’Connor (Monika, która matkuje Davida).

AI3

„A.I.” pozostaje dla mnie dobrą, choć pełną sprzeczności wariacją „Pinokia” w sztafażu SF. Czasami trochę naciąganym, gdzie logika czasami chodzi swoimi drogami, ale na pewno poruszającym dziełem. Spielberg nie po raz ostatni wchodzi w fantastykę, ale o tym opowiem jeszcze innym razem.

7/10

Radosław Ostrowski

Reguła milczenia

Ben Shepard jest młodym redaktorem lokalnej gazety w Atlancie. Dostaje do napisania artykuł na temat schwytanej po 30 latach członkini organizacji terrorystycznej, która dokonała napadu na bank, gdzie zginął ochroniarz. Mężczyzna przypadkowo demaskuje adwokata Jima Granta, który tak naprawdę nazywa się Nick Sloan i jest oskarżony o tę zbrodnię.

milczenie1

Robert Redford i polityka to coś, co łączy się od dłuższego czasu. I tak jak wcześniej mamy tu w tle sprawy obywatelskie, prawa człowieka i zderzenie dawnych ideałów z obecną rzeczywistością (to akurat nowa rzecz). Wszystko to zrobione w stylistyce thrillera z lat 70-tych, gdzie zamiast zabójczego tempa oraz turnieju strzeleckiego. Tu bardziej liczy się intryga (ta jest zgrabnie poprowadzona), atmosfera osaczenia i pokazanie etosu dziennikarstwa. Jest tu trochę publicystyki, zakończenie jest podniosłe i przewidywalne, ale o dziwo ogląda się to naprawdę dobrze. Reżyser jest zbyt doświadczony, by pozwolił sobie na fuszerkę.

milczenie2

W dodatku ma naprawdę świetnych, którzy nawet w epizodzie są w stanie zabłysnąć. Jednak i tak najważniejsze są dwie role: Redforda, który próbuje dowieść swojej niewinności oraz naprawdę przyzwoitego Shii LaBeoufa jako ambitnego i inteligentnego dziennikarza. Za to drugi plan jest tu aż przebogaty – nie jestem w stanie wybrać najlepszego z tego pola aktorskiego, bo mamy tu zarówno takich gigantów jak Nick Nolte, Richard Jenkins, Brendan Gleeson czy Julie Christie, jak i młodszych, ale równie zdolnych Brit Marling, Annę Kendrick i Terrence’a Howarda. Każdy stworzył pełnokrwistą postać, nawet mając tylko kilka minut, co jest naprawdę godne podziwu.

Redford jakimś cudem jest ostatnio omijany przez kinowych dystrybutorów. Trochę szkoda, bo jest w naprawdę dobrej formie.

7/10

Radosław Ostrowski