Chłopaki – seria 2

Po zdarzeniach z pierwszego sezonu, nasi Chłopacy mają przejebane. Próba pokonania Siódemki z Vought skończyła się totalną porażką, mimo odkryciu kilku potencjalnie niebezpiecznych dla korporacji faktów. Rzeźnik oddziela się od grupy i odkrywa, że jego teoretycznie martwa żona nie jest martwa. Mało tego, ma dziecko z Ojczyznosławem i może on mieć supermoce. Hughie, Franzucik i Cycuś Glancuś (straszna szkoda, że w drugim sezonie zostawiono oryginalne ksywy 😊) ukrywają się bez żadnego planu, ścigani przez policję. A dziewczyna Hughie’ego – superbohaterka Starlight – jest coraz bardziej na granicy zdemaskowania. Czy może być jeszcze gorzej, w świecie pełnym skorumpowanych superbohaterów? Do Siódemki zamiast skompromitowanego Głębokiego dołącza Stormfront, a do miasta przebił się superzłoczyńca. Jak sobie z tym wszystkim poradzi nasza ekipa?

Pierwszy sezon „Chłopaków” to bezpardonowa, brutalna jazda po bandzie, pokazująca możliwie realistyczną wizję świata, gdzie superbohaterowie istnieją naprawdę. I są też narzędziami biznesowymi w rękach korporacji medycznej. Zaś jej cele są zdobyciem większej władzy oraz kontroli, choćby dołączając naszą superekipę do wojska oraz wstrzyknięcie jak najwięcej osobom związku V. nadal mamy tutaj intrygę niejako toczącą się dwutorowo: Chłopaki oraz korporacja Vought i jej Siódemka pod wodzą Ojczyznosława. Cele są jasne, ale pojawienie się nowych postaci rozszerza ten świat. Pojawia się Kościół Odnowy (odpowiednik scjentologów), która pozwala bohaterom poprawić swój wizerunek. Jest działająca pani senator, działająca w komisji na celu wykazania ciemnej strony korporacji. Także relacja między pseudo-Supermanem a nieznanym wcześniej synem jest bardzo istotna. Z jednej strony pokazuje troszkę inną twarz bohatera, bardziej ludzką i zdolniejszego do czegoś więcej. Z drugiej pokazuje jeszcze bardziej bezwzględne działanie korporacji, nie potrafiącej trzymać swoich ludzi na smyczy.

Co najbardziej mnie zaskoczyło to sporo scen, gdzie poznajemy przeszłość kilku ważnych postaci: Rzeźnika, Francuzika oraz Kimiko, choć nadal pozostaje niemową. I te momenty, zwłaszcza przeszłość najbardziej pokręconego bohatera potrafi poruszyć. Udaje się twórcom zbalansować zarówno momenty dialogu i retrospekcji z akcją, która wygląda lepiej niż w poprzedniej serii. Nie ma tutaj chaotycznego montażu, ale nadal jest krwawo, brutalnie i… szokująco. A jednocześnie z czasem szaloną fantazją (wjazd na walenia – bezcenny). Ostrze satyry miesza się z brutalnym pokazaniem bezwzględnego świata korporacji. Ta jest w stanie wykorzystać każdy element życia prywatnego do kapitalizacji swoich herosów oraz ukrywa masę tajemnic, których wyjawienie może zagrozić. Ale ta sama korporacja ma świetnych PR-owców, dzięki czemu wychodzi z każdych opałów z twarzą (scena przesłuchania w senacie, zakończona w bardzo makabryczny sposób czy zakończenie). Daje to także bardzo silną podbudowę do nowej serii, gdzie będzie się działo. Mimo pozornego happy endu, gdzie udaje się bohaterom częściowo osiągnąć cel.

Zagrane jest to jeszcze lepiej i czuć silniejszą, głębszą chemię miedzy Chłopakami, chociaż nie od razu. Karl Urban (Rzeźnik) oraz Antony Starr (Ojczyznosław) są rewelacyjni, niejako tworząc dwie strony tej samej monety. Obaj z wielkim ego, pełni kompleksów oraz skrywanych demonów skupiają swoją uwagę do samego końca, podejmując wręcz niespodziewane decyzje. Każdy tutaj gra przynajmniej bardzo dobrze, potwierdzając swoja wysoką formę i trudno mi wskazać kogoś, kto ciągły ten serial w dół. Nawet nowa w ekipie, czyli Stormfront (niesamowita Aya Cash) kradnie wielokrotnie scenę, zaś jej przeszłość oraz motywacja działały na mnie jak cios obuchem.

Jestem absolutnie zachwycony drugą serią „Chłopaków” i bardzo czekam na ciąg dalszy tej bezpardonowej walki z superherosami. Twórcy nie biorą jeńców, serwując kolejną, niepoprawną politycznie jatkę, pokazującą bardziej mroczną stronę bycie herosem, będąc tak naprawdę niewolnikiem swojego wizerunku, kompleksów oraz firmy.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Chłopaki – seria 1

Ile już było opowieści o superherosach żyjących we współczesnym świecie? A takich, gdzie osoby z mocami nie ukrywają się, są obecni w mediach społecznościowych, rozpoznawalnych niczym celebryci? Ktoś kiedyś wpadł na szalony pomysł, by przedstawić taką wizję świata w formie komiksu. W świecie „Chłopaków” bohaterowie są znani, zaś siedmioro z nich staje się słynną Siódemką z Vought. I nie chodzi o miasto, ale o korporację Vought International, robiącą wielką kasę z tego interesu oraz niejako decydując o tym, kto będzie tu należał i z kim mają walczyć. Jednak jest pewna grupka ludzi, którzy chcą dorwać korporację oraz superherosów, którzy nie są tacy super. The Boys nie mają żadnego wsparcia ani funduszy, lecz zostaje im spryt oraz bezkompromisowość. Ekipą dowodzi Billy Rzeźnik, a ten się nie cacka i werbuje nowego członka ekipy. Hughie Campbell to niby zwykły chłopak, który pracuje w sklepie RTV. Ale jego spokojnie życie zmienia się, kiedy jego dziewczyna zostaje zmieciona przez rozpędzonego superherosa zwanego Pospiesznym. Innymi słowy, nadszedł czas na zemstę.

the boys1-4

Nowy serial od Amazon Prime Video i kolejna adaptacja komiksu Gartha Ennisa. „The Chłopaki” balansują między dramatem, bardzo czarną komedią oraz satyrą na środowisko korporacyjne. Tylko, że tak korporacja ma superbohaterów. Ci posiadają różne umiejętności i niektórzy przypominają inne komiksowe postacie pokroju Supermana, Wonder Woman czy Flasha. Bardziej zaskakuje fakt, że osób aspirujących do miana herosa jest dużo, dużo więcej niż miejsca w Vought. To jak ta firma funkcjonuje i do czego jest w stanie się posunąć, by osiągnąć swoje cele (m.in. przegłosowanie ustawy o włączeniu gości w lateksach oraz supermocach do armii) potrafi przerazić. A geneza naszych herosów to jedno z bardziej szalonych pomysłów, jakie widziałem. To nie wszystkie karty, jakie mają dla nas twórcy do odkrycia.

the boys1-2

Historię poznajemy z perspektywy dwojga nowych członków skonfliktowanych ekip: nieśmiałego Hugh, napędzanego zemstą za śmierć dziewczyny oraz Annie „Gwiezdną”, nową, idealistyczna członkinię Siódemki. Oboje próbują odnaleźć się w nowym dla siebie otoczeniu i zweryfikować swoje oczekiwania. Hugh zaczyna przekraczać kolejne granice, a z bardzo nieśmiałego chłopaka staje się bardzo bystrym, opanowanym facetem. Choć tylko pozornie wie, czego szuka, zaś Rzeźnika traktuje troszkę jak autorytet. Albo bierze za kogoś, kim sam chciałby być. Z kolei Annie odkrywa prawdziwe oblicze uwielbianych gości w lateksach: zwyrodnialców, podglądaczy, pełnych kompleksów oraz pragnący akceptacji, władzy. I ten wątek stawia jedno z ważniejszych pytań: co to właściwie znaczy być superbohaterem? Czy trzeba nosić fikuśny strój oraz posiadać moce? Być posłusznym wobec swoich mocodawców, zarabiając kupę kasy? Czy może jednak kierować się własnymi zasadami oraz mieć silny kręgosłup moralny bez względu na wszystko? Nie spodziewałem się takich refleksyjnych pytań po – jakby nie patrzeć – bardziej rozrywkowej produkcji.

the boys1-3

Tutaj wszystko do siebie pasuje. Miejscami rubaszny i chamski humor, bardzo krwawo-bluzgane sceny akcji (jedna tylko wydaje się chaotycznie zmontowana), oszczędnie wykorzystywane efekty specjalne, potrafiące zryć głowę oraz niemal mocno namacalne poczucie zagrożenia czy osaczenia. Bo nasi Chłopacy nie posiadają supermocy, wsparcia państwa, rządu ani jakichkolwiek innych tajnych służb. A to czyni walkę bardzo nierówną, lecz potrafi ekscytować oraz trzymać w napięciu. Zakończenie zaś stawia wiele pod znakiem zapytania i każe czekać na nową serię.

the boys1-1

Wszystko to jest także podparte fantastycznym aktorstwem, choć najbardziej interesujące jest kilka postaci. Nie oznacza to, że reszta nie ma tu zbyt wiele do roboty, bo jest zupełnie inaczej. Najważniejsi tutaj są: Rzeźnik, Ojczyznosław, Hughie oraz Annie. Rzeźnik w wykonaniu Karla Urbana to najbardziej szorstki (anty)bohater od lat. Cyniczny, złośliwy, napędzany żądzą zemsty egoista, nie bojący się wykorzystać innych do swojego celu. Pod tym wszystkim jednak skrywa się złamany przez życie człowiek, skrywający swój ból w masce cynicznego twardziela. Kontrastem dla niego jest Hughie w wykonaniu absolutnie czarującego Jacka Quaida (tak, syna TEGO Quaida, choć bardziej podobny jest do… Michaela Shannona). Początkowo nieśmiały, taki klasyczny frajer, z czasem staje postawiony pod poważnymi dylematami (morderstwo, szantaż) i potrafi wyjść z tego dzięki sprytowi. Nie mogę nie wspomnieć o ciekawie prowadzonej jego relacji z Annie, nie znając jej tożsamości jako superbohaterki, pokazującej jego cieplejsze oblicze. A propos Annie, wcielająca się w nią Erin Moriarty absolutnie błyszczy, choć pozornie nie jest zbyt ciekawa. Pełna pasji, poświęcenia oraz naiwności próbuje jednocześnie pozostać sobą i spełniać oczekiwania swoich nowych szefów. A efekty mocno na niej się odbijają i zmuszają do pewnych przemyśleń.

the boys1-5

No i najmocniejszy ze stawki Antony Starr, czyli Ojczyznosław (nie wiem, kto tłumaczył te ksywy, ale był geniuszem!!!), będący wizualną wypadkową Supermana z Kapitanem Ameryką. Może i jest on nośnikiem wielkich idei, lecz to wszystko fasada. Pod nią skrywa się inteligentny, bezwzględny psychopata z ego większym niż jego mocami, co tworzy niebezpieczną mieszankę oraz pragnącego bycia liderem. To mroczniejsze oblicze inspirowanego Supermanem postacią bardziej przeraża niż „Brightburn” oraz inkarnacje Zacka Snydera.

Wow, takiego serialu superbohaterskiego potrzebowałem. „Chłopaki” są brutalni, bezwzględni, szyderczy i bezkompromisowi. Nie boją się obnażyć hipokryzji oraz bardzo gorzkich refleksji na temat możliwej obecności supków w naszej rzeczywistości. Czekam na kolejną dawkę adrenaliny i smolistego humoru.

8/10

Radosław Ostrowski

Święta w El Camino

Małe miasteczko El Camino leży gdzieś na pograniczu z Meksykiem. Panuje tu spokój, nuda oraz brak śniegu od 40 lat. Nawet w Święta Bożego Narodzenia. Ale wszystko się zmienia, kiedy do tego miasteczka przebywa mężczyzna o budzącym zaufanie imieniu Eric Roth. I nie, nie jest krewnym słynnego hollywoodzkiego scenarzysty. Przybył tutaj, żeby znaleźć swojego ojca. Problem w tym, że pewien narwany policjant bierze go za handlarza narkotyków i rusza za nim w pościg. Wszystko kończy się sytuacją w sklepie, zmuszając Erica do roli porywacza.

swieta el camino1

Ten film Netflixa nie zapowiada się na coś intrygującego. Dzieło Jacka Talberta to tak naprawdę próba pokazania swoich nudnych bohaterów, którzy wpakowali się w sytuację skrajnie absurdalną. Samotna matka wychowująca syna-niemowę, strasznie głupkowaty policjant, zmęczony glina z gorzałą w ręku, dziennikarka w ciąży zesłana na prowincję, lokalny pijaczek z wojenną przeszłością. Samo w sobie nie jest niczym najgorszym, ale problem w tym, że nie mamy tutaj zbyt wiele czasu na poznanie tych bohaterów. Dosłownie mamy po 2-3 sceny, gdzie mamy nasze postacie w zasadzie ograniczone do jednej-dwóch cech charakteru. Intryga jest kompletnie pozbawiona sensu, policjanci są tutaj albo aroganckimi bucami (postać Vincenta D’Onofrio), albo kompletnymi idiotami (zastępca grany przez Daxa Shepharda), którzy nie daliby z niczym rady. Jest to zwyczajnie nudne, nieangażujące oraz – co jest absolutnie najgorsze – nieśmieszne.

swieta el camino2

Jeszcze bardziej bolesne jest to, że wykorzystano całkiem niezłych aktorów i nie dano im kompletnie pola manewru. Poza D’Onorfrio i Shephardem jest choćby Kurtwood Smith (szeryf), Jessica Alba (dziennikarka) czy Emilio Rivera (Vicente, właściciel sklepu). Tylko, że nie mają tutaj nic do zagrania, a dialogi brzmią w ich wykonaniu bardzo sztucznie oraz nieprzekonująco. Broni się z tej stawki jedynie Tim Allen w roli lokalnego pijaczka, który pod koniec ma parę poruszających momentów. Tylko, że nawet on nie jest w stanie udźwignąć całości w pojedynkę.

Całość jest pozbawiona świątecznego klimatu, zaś wizyta w El Camino wywołuje jedynie nudę, irytację oraz brak jakiejkolwiek więzi z jakimkolwiek bohaterem. Takie filmy są symbolem tego, co w Netflixie najgorsze.

2/10

Radosław Ostrowski

Sausage Party

Wyobraźcie sobie film animowany, którego bohaterami byłoby jedzenie. I to jeszcze dla dorosłych. Bohaterem tego dzieła jest Frank – parówka z supermarketu zakochana w apetycznej bułce zwanej Brendą. Otóż nasze jedzonka wierzą, że jesteśmy ich bogami, a wybranie ich przez nas to trafienie do raju. Jednak nasz Frank ma wątpliwości i wskutek zbiegu okoliczności (a dokładniej karambolu na sklepie oraz krakania musztardy) razem z Brendą wypadają z wózka. I tak zaczyna się jego wędrówka ku prawdzie, gdyż raz zasiane wątpliwości trudno rozwiać. Jakby tego było mało, to pewien mściwy irygator, co mocno oberwał podczas karambolu, chce się zemścić.

sausage_party1

Brzmi absurdalnie i wariacko? Ale realizujący dla Columbii Conrad Vernon (współtwórca wielkich hitów DreamWorks jak „Shrek” i „Madagaskar”) tym razem jedzie ostro i pieprznie. Co tu się odwala? Żarty są sprośne i wulgarne (niemal wszystko obraca się wokół wsadzania bułce, ehm, powiedzmy, że chodzi o miłość), a obrywa się wszystkim: religijnym przywódcom (nie należy denerwować bogów swoimi kosmatymi myślami, bo nie zostaniesz przez nich wybrany), Arabom i Żydom, a także nam, ludziom, którzy „zabijają” jedzenie swoim niepohamowanym apetytem. Tak naprawdę pod tym chamskim i hardkorowym dowcipem twórcy opowiadają o poszukiwaniu swojej własnej tożsamości, walce z przeznaczeniem. Do tego jeszcze dużo przemocy (sceny z gotowaniem i używaniem jedzonek skręcają w stronę niemal kina grozy), seksualnych podtekstów i aluzji, a także odniesień do popkultury. Bo czy można zapomnieć scenę tuż po zderzeniu dwóch wózków i wypadnięciu naszych towarków jakby żywcem wziętej z „Szeregowca Ryana”? Czy sparaliżowanego geniusza zwanego Gumą, który jest miksem Stephena Hawkinga z… Terminatorem?

sausage_party2

Oczywiście jest tych aluzji i odniesień dużo więcej, bo i jest miejsce dla „Gwiezdnych wrót”, „Godzilli” czy Meat Loafa. Zabawa jest przednia, tylko trzeba się przebić przez te bluzgi, seks (finałowa orgietka zostanie w pamięci na długo) oraz przemoc. Sama animacja prezentuje się całkiem przyzwoicie, ale to nie jest w żadnym wypadku poziom Pixara czy DreamWorks. Kreska jest bardzo dosadna, a podkręcona, niemal epicka muzyka znakomicie współgra z ekranowymi wydarzeniami. Mi przeszkadzało zbyt częste przypominanie podtekstów opartych na skojarzeniu parówka (penis)-bułka (szparka), co stawało się męczące. Rozbrajał za to spór między lemeshem a bajglem (taki Woody Allen, tylko bez okularów).

sausage_party4

W naszym kraju nie był to film prezentowany z polskim dubbingiem (i bardzo dobrze), a oryginalne głosy są naprawdę zabójcze. Ale czy mogło być inaczej, jeśli na pokładzie mamy młodą, bezczelną gwardię pokroju Setha Rogena, Kirsten Wiig, Danny’ego McBride’a oraz Michaela Cerę? Oczywiście, że nie. Ale największą niespodzianką dla mnie był wcielający się w bajgla… Edward Norton. Sposób mówienia typowy dla neurotycznego, wystraszonego inteligenta a’la Allen w połączeniu z delikatnym głosem stworzyła mieszankę wybuchową. Chociażby dla tej kreacji oraz Jamesa Franco jako… ćpuna absolutnie warto zobaczyć.

sausage_party3

Takiej ciekawej treści w filmie animowanym nie widziałem od czasu „Kubo”, a takiej brutalności zmieszanej z wulgarnością i erotyką nie pamiętam. Każdy znajdzie dla siebie sporo, a finał zapowiada ciąg dalszy. I jedna mała prośba: za żadne skarby, nigdy, przenigdy nie pozwólcie obejrzeć tego filmu swoim nieletnim dzieciom. Po tym ich świat nigdy nie będzie taki sam. 

7/10

Radosław Ostrowski

Agentka Carter – seria 1

Jest rok 1946. Peggy Carter jest agentką pracującą w Naukowych Rezerwach Strategicznych.  Jednak zamiast działać w terenie, stoi za biurkiem i nadal opłakuje śmierć Kapitana Ameryki. Sytuacja ma się zmienić. Jej przyjaciel – miliarder i wynalazca, Howard Stark, zostaje oskarżony o sprzedaż swoich wynalazków obcym mocarstwom. I to Stark prosi ją o pomoc w oczyszczeniu swojej reputacji, ale musi to zrobić po cichu.

agentka_carter1

Marvel atakuje nie tylko komiksami czy filmami. Przegrupował swoje siły i z powodzeniem podbija tez mały ekran. Najpierw „Agentami TARCZY”, wreszcie kapitalnym „Daredevilem”, ale między tą dwójką weszła produkcja Christophera Markusa i Stephena McFeely’ego (scenarzyści obu części „Kapitana Ameryki” oraz drugiego „Thora”), dla których jest to debiut telewizyjny. Ci, co oglądają filmy Marvela poczują się jak w domu, bo będą mogli wytropić masę smaczków i aluzji. Chociaż żeby ogarnąć o co chodzi, nie jest potrzebna znajomość „Kapitana Ameryki: Pierwszego starcia” (fragmenty pojawiają się jako retrospekcje), co na szczęście jest plusem. Sama historia i intryga jest na tyle skomplikowana, by skupić uwagę odbiorcy, jednocześnie jest to tak lekkie (ten miejscami złośliwy humor), iż nie wywołuje znużenia. Szpiedzy, tajemnicza organizacja Lewiatan (atmosfera i zagadka budowana wobec tego tworu jest precyzyjna) i traktowanie kobiety jako tylko oraz wyłącznie mistrzyni zadań dla sekretarek – tak wygląda świat Peggy Carter.

agentka_carter2

Twórcom udało się wiernie odtworzyć realia lat 40. I nie chodzi tu tylko o wizualną stylizację (knajpy z neonami, eleganckie stroje, dym z papierosów) czy świetne efekty specjalne, ale też czasy, gdzie może i słyszano o feminizmie, ale nikt sobie z tego nic nie robił. Mentalność, gdzie kobieta musi być przyzwoitą damą i nie może nawet myśleć o samodzielności czy niezależności była nie do pokonania. Sceny akcji są zrobione dynamicznie i efektownie, aczkolwiek zdarza się szybki montaż (nie zbyt często, ale jednak) i całość miejscami pędzi na złamanie karku (akcja w ZSRR). Jedyne do czego bym się przyczepił to dość krótki czas trwania całości (tylko osiem odcinków) i finałowej konfrontacji, która sprawiła we mnie poczucie niedosytu (częściowo ratuje to ostatnia scena, która buduje podwaliny pod II serię), odrobinka patosu w kilku scenach czy traktowanie kolegów Carter z pracy jak idiotów – na szczęście nie wszystkich.

agentka_carter3

Dodatkowo aktorzy wczuli się w klimat i świetnie odnaleźli się w swoich rolach. Ci, co widzieli Hayley Atwell w pierwszym filmie o przygodach Steve’a Rogersa ten wie, że jest to niezależna i twarda kobieta, bardzo odbiegająca od wizerunku damy w opałach. Tutaj tylko to potwierdza, bo Peggy nie jest grzeczną dziewczynką i nie zależy jej bardzo na akceptacji męskiego grona. Twarda, elokwentna i inteligentna fighterka działająca dla dobra kraju – mimo bycia harcerką, nie jest nudną kobietą. Partnerujący jej panowie nie są tylko dodatkiem do fabuły, lecz mają swoje zadania: silny i odpowiedzialny dowódca Roger Doodley (Shea Whigham potwierdzający swoją klasę), seksistowski, wywyższający się Jack Thompson (dobry Chad Michael Murray) czy dociekliwy kaleka Sousa (przekonujący Enver Glokaj) to wyraziste, choć może stereotypowe postacie.

agentka_carter4

Najbardziej wybijają się dwaj panowie. Pierwszy to Howard Stark (świetny Dominic Cooper) – miliarder, playboy i genialny wynalazca, posiadający pragmatyczne podejście i cyniczny humor. Widać, że syn posiadł wszystkie cechy tatusia (dodał tylko od siebie zbroję). Drugim jest kamerdyner Stark, Edwin Jarvis (genialny James D’Arcy, kradnący każdą scenę) – elegancki, lojalny dżentelmen z krwi i kości. Czuć silną chemię między nim a Carter – może i sprawia wrażenie ciapowatego oraz zbyt oddanego swojej żonie, ale gdy przychodzi do poważnych akcji jest cennym pomocnikiem. Na pewno wróci w następnej serii.

agentka_carter5

 

Druga seria będzie w przyszłym roku i jedno jest pewne – będzie więcej odcinków. Marvela uniwersum coraz bardziej się zazębia, co może wprawić wielu w zakłopotanie. „Agentka Carter” to lekka i bezpretensjonalna rozrywka na wysokim poziomie, a oglądanie jej sprawia wielką przyjemność. Nie wiem jak wy, ale ja nie mogę się doczekać dalszego ciągu.

8/10

Radosław Ostrowski