Oppenheimer

Jestem śmiercią. Niszczycielem światów. – te słowa powiedział amerykański fizyk Robert Oppenheimer w 1949 roku. Naukowiec i przede wszystkim teoretyk przeszedł do historii jako szef Projektu Manhattan, gdzie skonstruowano bombę atomową. I to właśnie o nim zdecydował się opowiedzieć w swoim najnowszym filmie Christopher Nolan, tworząc swoją pierwszy film biograficzny. Ale to też pierwszy od dawna film, gdzie nie pojawia się (ani fizycznie, ani głosowo) Michael Caine.

Brytyjski reżyser nie byłby jednak sobą, gdyby historię tego naukowca opowiedział chronologicznie. To byłoby za łatwe i zbyt banalne, więc skupiamy się na trzech wydarzeniach: młodości Oppenheimera z czasów studenckich, prowadzenie Projektu Manhattan i wyścig z nazistami o budowę bomby atomowej oraz reperkusje tych wydarzeń. Klamrą filmu jest przesłuchanie przez senacką komisję Lewisa Straussa (Robert Downey Jr.) na stanowisko sekretarza handlu w 1959 roku, gdzie padają pytania dotyczące trudnej relacji polityka (wówczas szefa Amerykańskiej Komisji Atomowej) z Oppenheimerem oraz – by jeszcze bardziej zamotać obraz – przesłuchania naukowca w sprawie jego sympatyzowania z komunistami. To ostatnie ma doprowadzić do zdyskredytowania fizyka, który coraz bardziej jest przeciw użyciu broni jądrowej i nuklearnej.

Nolan jak zwykle tworzy misterną układankę, gdzie już na początku miesza ze sobą linie czasowe i od samego początku wymaga skupienia oraz – co najistotniejsze – wiedzy o historii XX wieku, ze wskazaniem na osiągnięcia fizyki kwantowej. Inaczej od razu można odbić się w gąszczu nazwisk oraz postaci jak Niels Bohr, Werner Heisenberg, Albert Einstein czy Enrico Fermi. Ale im dalej w las, wszystko zaczyna się coraz bardziej krystalizować, by pokazać portret bardzo skomplikowanego człowieka. Outsidera żyjącego niejako we własnym świecie, skupionego na teorii (jako laborant był nie aż tak dobry jak myśliciel) oraz bardzo pewnego siebie.

Dla mnie najlepszymi momentami w „Oppenheimerze” są prace przy Projekcie Manhattan, gdzie Amerykanin zostaje zwerbowany przez pułkownika Grovesa (Matt Damon). Werbunek naukowców, zbudowanie miasteczka w Los Alamos, by uniknąć przecieku – to wszystko oglądałem z dużą fascynacją. Mimo że – tak jak cały film – skupiony jest na dialogach, rozmowach i dyskusjach, co tworzy bardzo kameralną atmosferę. A jednocześnie Nolan cały czas buduje napięcie związanie z tworzeniem „gadżetu”, gdzie dochodzi do pęknięć oraz sporów między naukowcami. Tutaj pojawiają się także poważne pytania o odpowiedzialność naukowców za swoje dzieło, etykę i konsekwencję stworzenia tak niebezpiecznej broni. Czy naukowcy mogą odpowiadać za użycie takiej rzeczy przez wojsko, polityków? Czy ich roli tylko ogranicza się do wykonania zadania jak w wojsku? Te pytania frapują i pozostają niebezpiecznie aktualne nawet teraz. A cały ten segment wieńczą dwie wręcz monumentalne sceny – próbne odpalenie (Trinity) oraz przemówienie Oppenheimera po zrzuceniu bomby na Hiroszimę. Te obrazy zostaną w mojej głowie na długo i pokazują techniczną maestrię Brytyjczyka.

Jednak mam pewne ALE. Nolan ma pewien problem z selekcją materiału, jaki miał do dyspozycji i pewne rzeczy wydają się tutaj zbędne, niepogłębione oraz pozbawione emocjonalnej reakcji. Dotyczy to głównie życia prywatnego Oppenheimera, ledwo liźnięte i dotknięte. Dotyczy to głównie jego relacji z bratem Frankiem oraz kochanki, Jean Tatlock (zmarnowana Florence Pugh). I nawet nie mam problemu z tym, że w większości scen pojawia się ona nago, ale one niczego do tej historii nie wnoszą. Jakby tego było mało, parę razy reżyser stosuje podstawowe narzędzie reżysera – łopatę, powtarzając pewne kwestie oraz sceny. Dla mnie to nie było aż tak potrzebne, co troszkę osłabia trzeci akt.

Mocno się broni strona techniczna, ale w przypadku Nolana to standard. Zdjęcia Van Hoytemy (także te czarno-białe) wyglądają niesamowicie, atmosferę buduje bardzo eklektyczna muzyka Ludwiga Goranssona, która miesza minimalizm, awangardę, orkiestrę oraz retro elektronikę; jednak najmocniej uderza operowanie dźwiękiem i praktyczne efekty specjalne. Te ostatnie pokazują mikroświat atomów w krótkich przebitkach, ale także nasilające się wizje zagłady świata.

Jednak najmocniejszą kartą w talii Brytyjczyka jest imponująca obsada. Wszystko na swoich barkach trzyma absolutnie wspaniały Cillian Murphy. Jego Oppenheimer to pokręcona mieszanka pewności siebie, wręcz arogancji ze społecznym wycofaniem i pozornym spokojem. Nawet jak nie mówi słowem, to na jego twarzy oraz oczach widać bardzo dużo. Jak choćby z czasem zostaje przytłoczony ciężarem swojego dzieła oraz poczuciem winy. Za to niespodziankę zrobił Robert Downey Jr. w roli Lewisa Straussa. Bardzo wycofany, mówiący ciepłym i wolnym głosem sprawia wrażenie budzącego sympatię, ale pod tą fasadą skrywa się mściwy, śliski manipulator oraz polityk. Kradnie on każdą scenę, tworząc bardzo magnetyzującą postać. A na drugim planie mamy masę rozpoznawalnych twarzy, którzy potrafią pojawić się na kilka minut. Jeśli miałby wyróżnić kogoś, ewidentnie wskazałbym Matta Damona (generał Groves), Benny’ego Safdiego (Edward Teller), Josha Hartnetta (Ernest Lawrence) oraz Emily Blunt (Kitty Oppenheimer). Jednak odkrywanie kolejnych nazwisk było dla mnie pewną dodatkową atrakcją.

Czy „Oppenheimer” to jak wskazuje spore grono recenzentów opus magnum Christophera Nolana? To zdecydowanie najambitniejszy film w dorobku Brytyjczyka pokazujący człowieka zderzonego z brutalnymi konsekwencjami swoich działań, z polityką oraz opinią publiczną. Imponujący technicznie, wciągający emocjonalnie (poza finałową 1/3 filmu), z masą mocnych scen i gorzkim finałem. Niezapomniane doświadczenie.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Tenet

Nie będę ukrywał, że jestem fanem Christophera Nolana. To jest jeden z nielicznych twórców, którzy są w stanie połączyć ogień z wodą. Innymi słowy robi kino komercyjne z dużymi budżetami, ale też oryginalnymi pomysłami, przez co jego filmy wydają się świeże oraz ciekawe. Tak samo zapowiadał się „Tenet”, którego zwiastuny stawiały więcej pytań niż odpowiedzi. Czyli intrygowały i obiecywały potencjalnie świetny film. Czy tak się stało?

Wszystko zaczyna się w Kijowie, gdzie w budynku Opery Narodowej dochodzi do ataku terrorystycznego. Do akcji wkracza nasz bohater, będący amerykańskim agentem, a cały atak jest tylko zasłoną dymną. Bo prawdziwym celem jest likwidacja informatora. Niestety, ucieczka kończy się wpadką, a z oddziału ocalał tylko nasz bohater – Protagonista. Cała operacja okazuje się tylko sprawdzianem do kolejnego zadania. Chodzi o tajemnicze naboje, które są odwrócone – innymi słowy działają w odwrotnym kierunku. Trop prowadzi do rosyjskiego oligarchy Andrieja Satora, ale by do niego dotrzeć, trzeba dotrzeć do jego żony.

„Tenet” ma fabułę prostą jak ustawa sejmowa. Bo akcja toczy się w przeszłości i przyszłości – równolegle. W jednym świecie zjawiska normalne, w drugim dzieją się odwrotnie. Jakby czas działał w przeciwnych kierunkach. Wtedy pytanie nie brzmi „co”, ani „jak” się dzieją rzeczy, tylko „kiedy”. Jedni złapią w lot przebieg całej akcji, inny uznają całość za jedno wielkie pierdolenie, bez sensu i dziwacznie działającej (lub nie działającej w ogóle) fizyki. I muszę przyznać, że cała narracja była dla mnie dość mocno hermetyczna, a także wiele razy gubiłem się. Zupełnie jakby Nolan zachłysnął się samą koncepcją i zapomniał zwrócić uwagi na detale. Przez co nie do końca rozumiałem o co chodziło z efektem odwrócenia, zaś sceny walk w trakcie tego efektu wywoływały we mnie śmiech.

Muszę jednak przyznać, że jest wiele widowiskowych momentów, zapierających dech w piersi. Taki jest finał w ruinach miasta, akcja na lotnisku w Oslo czy odbicie plutonu na ulicach Tallina. Realizacyjnie naprawdę tutaj ciężko się do czegokolwiek przyczepić – fantastyczne zdjęcia, imponująca scenografia oraz agresywna, czasami puszczona „od tyłu” muzyka dają kopa. Tak samo bardzo wyraziste kreacje, co mnie chyba najbardziej zadziwiło.

Dobrze sobie radzi John David Washington jako protagonista, który – tak jak ja – początkowo czuje się zagubiony w całej intrydze. Jednak kupiłem tą kreację profesjonalisty, wykonującego swoje zadanie najlepiej jak potrafi. Film jednak kradł absolutnie uroczy Robert Pattinson jako pomocnik Neil, tworząc świetny duet z Washingtonem i dodając pewnej zawadiackości. Na drugim planie całość kradnie demoniczny niż kiedykolwiek Kenneth Branagh w roli antagonisty oraz Elizabeth Debicki jako dręczona przez niego żona żyjąca w złotej klatce.

„Tenet” to nie jest film, który wejdzie za pierwszym razem. Być może z kolejnymi seansami ten film zyska w oczach, o ile zaryzykujecie. Możecie poczuć się przytłuczeni, zagubieni i zachwyceni jednocześnie. Arcydzieło? Na pewno nie, ale szukając nietypowego blockbustera warto dać szansę.

6/10

Radosław Ostrowski

Dunkierka

Rok 1940. Niemieckie wojska dokonują niemożliwego, rozbijając w pył armie francuską. Połączone wojska francusko-brytyjskie są otoczone zarówno przez Niemców, jak i przez morze. Jak ich stamtąd wydostać? Tak zaczęła się Operacja „Dynamo”, czyli ewakuacja na szeroką skalę. I o tym postanowił opowiedzieć Christopher Nolan. A na ten film czekałem bardzo, bardzo, bardzo. I co wyszło?

dunkierka1

Całość toczy się na trzech przestrzeniach czasowych, które toczą się równoległe. Pierwszy dotyczy młodych wojaków na molo, czekających na statek. I to trwa tydzień. Drugi (trwa dobę) dotyczy cywilnego marynarza, który razem z synem oraz jego przyjacielem wyruszają do Dunkierki. Trzeci zaś dotyczy pilota myśliwca, ruszającego do walki. Ten wątek to godzina. Żeby jednak nie było to takie proste, Nolan przeskakuje z wątku na wątek, przez co na początek czułem wielką dezorientację. jednak im dalej w las, tym bardziej zaczynało się to wszystko zazębiać. Sama konstrukcja była bardzo interesująca, a napięcie jest wyczuwalne od samego początku. Pierwsza scena, czyli chłopaki są w mieście i nagle zaczynają padać strzały, buduje poczucie ciągłego zagrożenia (w tle jeszcze ta tykająca niczym zegar oraz wyjąca syrena alarmowa od Hansa Zimmera). Kamera z jednej strony jest bardzo statyczna, ale cały czas czuć zagrożenie. Jest to o tyle paradoksalne, że niemieckich żołnierzy… nie widzimy, jednak słyszymy ich samoloty, strzały z ich broni, bomby oraz torpedy.

dunkierka2

Nolan chce nas rzucić w sam środek, jednak nie po to, by pokazać walkę (w końcu mowa tu o ewakuacji), lecz byśmy poczuli strach, rozgoryczenie, bezsilność oraz oczekiwanie. Na pomoc, na cud, na śmierć. A kiedy dochodzi do walki o przetrwanie (mocna scena w okręcie na mieliźnie), wyłazi najciemniejsza strona człowieka, widać też psychiczne wyniszczenie (pierwszy ocalony przez cywila wojak) dokonywane przez wojnę. To wszystko potrafi trzymać za gardło, a kilka scen robi piorunujące wrażenie.

Ale największy problem mam z bohaterami, którzy są niemal kompletnie nieznani. To tylko twarze pozbawione jakiegokolwiek tła, nic o nich praktycznie nie wiemy, są tylko trybikami wielkiej wojennej machiny. Jak miałem polubić czy kibicować postaciom, o których nie wiem praktycznie nic. Nie zawsze nawet pada imię, a wszyscy wojacy (poza oficerami) zmieniają się w bezkresną, ogromną masę. Drugi problem to zbyt patetyczne zakończenie ku pokrzepieniu brytyjskich serc z przemową Churchilla.

dunkierka3

A jak w tej całej warstwie prezentują się aktorzy? W dużej mierze to ocean mało znanych twarzy jako statystów, zaś w mojej pamięci najbardziej utkwiły trzy postacie. Po pierwsze pan Dawson, czyli świetny Mark Rylance – bohater, o którym dowiadujemy się najwięcej, mieszanka doświadczenia, determinacji oraz tajemnicy. Cały czas zachowuje spokój, jakby ratowanie ludzi było dla niego rutyną. Drugim typem jest pilot, w którego wcielił się Tom Hardy, który kolejny raz musiał grać tylko oczami, bo cała reszta twarzy była schowana. A jednak jego los bardzo mnie obchodził i liczyłem, że się wykaraska z opresji. Wreszcie trzecim jest ocalony żołnierz z aparycją Cilliana Murphy’ego, który bardzo sugestywnie pokazał wyniszczoną psychikę przez wojnę, który nie chce wracać do Dunkierki.

dunkierka4

Christopher Nolan w „Dunkierce” próbuje pokazać wojnę z zupełnie innej perspektywy, co jak najbardziej należy docenić i szanować. Tylko, że nie łatwo jest zaangażować się emocjonalnie, skoro nie mamy specjalnie komu kibicować (z paroma wyjątkami). Technicznie znakomite kino, które sprawiło mi lekki niedosyt na polu emocjonalnym.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Christopher Nolan – 30.07

06-christopher-nolan.w750.h560.2xDzisiejszy solenizant to jedna z barwniejszych postaci współczesnego kina rozrywkowego. Reżyser, scenarzysta i producent, syn amerykańskiego pracownika agencji reklamowej i brytyjskiej nauczycielki. Swoją młodość spędził między Chicago a Londynem. Już jako dzieciak zaczął kręcić swoje pierwsze filmy na kamerze Super 8.

Ale Nolan nie ukończył żadnej szkoły filmowej, tylko studiował literaturę na University College w Londynie. Zapisał się tam także do kółka filmowego, gdzie kręcił krótkie metraże. Po studiach swoją karierę filmowca rozpoczął od produkcji instruktażowych dla różnych firm. Tak poznał swoją przyszłą żonę, producentkę Emmę Thomas.

W swoich filmach Nolan miesza z jednej strony konwencję rasowego kina gatunkowego z ambitniejszymi, czasami filozoficznymi treściami oraz motywami – fałszywa tożsamość, brak granicy między iluzją a rzeczywistością, mroczną stroną człowieka. Nie boi się zarówno sięgać po skromne pieniądze, jak i ogromne budżety z gwiazdorską obsadą, dbając o wizualne detale, niemal z pietyzmem oraz precyzją, doprowadzając do stanu olśnienia, zachwytu, poczucia niesamowitości.

Do grona jego najbliższych współpracowników zalicza się: producentka Emma Thomas, autora zdjęć Wally’ego Pfistera, kompozytorzy Hansa Zimmera, Jamesa Newtona Howard i Davida Julyana, scenografa Nathana Crowleya, montażystę Lee Smitha, dźwiękowców Richarda Kinga i Gary’ego Rizzo, scenarzystę Jonathana Nolana oraz aktorzy – Michaela Caine’a, Christiana Bale’a, Cilliana Murphy’ego, Toma Hardy’ego.

Do tej pory Nolan otrzymał 3 nominacje do Oscara, Złotych Globów i nagród BAFTA, pięciokrotnie był nagradzany Saturnem, trzykrotnie nominowany przez Amerykańską Gildię Reżyserów oraz pięć razy do Złotego Satelity.

Oto ranking całej filmografii Christophera Nolana zaczynając od najgorszych do najlepszych filmów. Wszelkie wasze opinie i komentarze przeczytam pod tym postem. 3, 2, 1 – start.

Miejsce 10. – Bezsenność (2002) – 7/10

Do małego miasteczka na Alasce trafia dwóch detektywów, prowadzących śledztwo w sprawie morderstwa dziewczyny. Podczas obławy na podejrzanego (we mgle) – pisarza Waltera Finch, Will Dormer zabija swojego partnera, co wykorzystuje przeciwko niemu Finch. Mimo śniegu, jest to bardzo mroczny i duszny thriller, którego największą wadą jest to, iż jest to remake norweskiego dreszczowca z lat 90., a drugim problemem jest hollywoodzkie zakończenie. Jednak poza klimatem, film ma świetnie poprowadzony duet Al Pacino/Robin Williams w rolach antagonistów, wspieranych przez Hillary Swank.

Miejsce 9. – Śledząc (1998) – 7/10

Młody pisarz obserwuje ludzi przechadzających się ulicą, aż w końcu decyduje się spotkać jednego z gości, który okazuje się włamywaczem nazwiskiem Cobb. Mężczyzna bierze pisarza na jeden ze swoich włamów, który poważnie odmienia życie młodego człowieka. Już w tym czarno-białym debiucie widać potencjał reżysera, prowadzącej grę z widzem aż do przewrotnego finału – pulsująca muzyka, dobre aktorstwo nieznanych twarzy oraz powoli budowane napięcie.

Miejsce 8. – Mroczny rycerz powstaje (2012) – 7/10

Trzecie i ostatnie spotkanie z Batmanem, który tutaj wycofuje się w cień, gdyż w Gotham panuje już porządek. Ale pojawia się tutaj niejaki Bane, który chce złamać Batmana. Intryga się tutaj gmatwa i komplikuje, wprowadzając troszkę (zbyt mocno) chaos, przeskakując z postaci na postać, sam Batman mocno przesunięty w cień, ale sceny akcji są zrobione z dynamiką oraz energią, a wszystko nadrabia świetny Tom Hardy w roli Bane’a. Nie brakuje tutaj odwołań do poprzednich części (zwłaszcza do „Początku”), a finał satysfakcjonuje, stając się godnym następcą serii.

Miejsce 7. – Dunkierka (2017) – 7,5/10

Próba rekonstrukcji ewakuacji wojsk brytyjskich spod Dunkierki w 1940 roku. Sama koncepcja, by opowiedzieć to na trzech płaszczyznach czasowych, bardzo pomaga w budowaniu napięcia. Mimo, że realizacja jest świetna, montaż podkręca poczucie zagrożenia (mimo braku Niemców na ekranie), film ma jeden poważny problem: brak jakiegoś konkretnego bohatera, o którym moglibyśmy wiedzieć coś więcej (w pewnym sensie taką postać gra Mark Rylance), a tak mamy morze anonimowych twarzy bez imienia, tła czy czegokolwiek, co pozwoliłoby mi kibicować. Ale i tak ogląda się to więcej niż dobrze. Recenzja tutaj.

Miejsce 6. – Interstellar (2014) – 7,5/10

Opowieść o wyprawie kosmicznej, której celem jest znalezienie nowej planety, w której mogłaby zamieszkać ludzkość, gdyż Ziemia ma już nas dość i atakuje nas burzami piaskowymi, a każdy człowiek musi zajmować się rolnictwem, gdyż brakuje żywności. Na czele wyprawy stoi Cooper, a czasu jest naprawdę niewiele. W końcu Nolan zmierzył się z SF i powstał film niejednoznaczny w ocenie – z jednej strony niesamowity audio-wizualnie, czerpiący garściami z Kubricka, Spielberga oraz Malicka, z drugiej strasznie długi, z nierównym tempem i aktorstwem (mocno odstaje Anne Hathaway i Matt Damon, lepszy jest McConaughey). Recenzja tutaj.

Miejsce 5. – Mroczny rycerz (2008) – 7,5/10

Mój pierwszy filmowy kontakt z Batmanem, który tutaj mierzy się ze swoim nemezis – Jokerem, doprowadzającym Gotham do chaosu. Gdybym miał ocenić tą część pod względem scen akcji, dynamiki byłaby to rewelacja, z charyzmatycznym Heathem Ledgerem w już ikonicznej kreacji szalonego anarchisty. Bale znowu jest w cieniu, świetny jest Aaron Eckhart jako Harvey Dent, ale po scenie schwytania oraz ucieczki Jokera, coś zaczyna się sypać, a niektóre zachowania postaci stają się niezrozumiałe (dotyczy to Foxa oraz Denta). Do tego jeszcze patos pod koniec i ciężkostrawny głos Bale’a w stroju Batka, a nad wszystkim unosi się duch Michaela Manna.

Miejsce 4. – Prestiż (2006) – 8/10

Filmowy pojedynek między dwoma iluzjonistami, którzy kiedyś byli dobrymi przyjaciółmi. Ale każda przyjaźń kończy się, zwłaszcza gdy podczas występu na scenie zabijasz żonę swojego przyjaciela. Obydwaj magicy chcą udoskonalić sztuczkę znikającego mężczyzny, a całość trzyma w napięciu do samego końca. Do tego dostajemy brudny Londyn, grę w kotka i myszkę oraz wyborne aktorstwo z Christianem Balem, Hugh Jackmanem i Michaelem Cainem na czele. Plus drobny, ale kluczowy epizod Davida Bowie w roli Tesli.

Miejsce 3. – Memento (2000) – 8/10

Już sam pomysł, by bohaterem uczynić człowieka z zanikiem pamięci krótkotrwałej, był intrygujący. Leonard Shelby z powodu swojej przypadłości, posługuje się zdjęciami oraz tatuażami na swoim ciele, przedstawiającymi jego życie. Urwało się z powodu śmierci żony, a nasz bohater planuje dorwać sprawcę. Nolan używa dwutorowej narracji, przy czym główny wątek zostaje przedstawiony… od końca. Dodatkowo niesamowity Guy Pierce, grający tutaj rolę życia.

Miejsce 2. – Batman – Początek (2005) – 8,5/10

Tutaj Nolan mierzy się z legendą Batmana i wskrzesza najsłynniejszego komiksowego herosa, tym razem pokazując jego narodziny. Skąd wziął się Batman? Dlaczego nietoperze? Jak dostał te wszystkie zabawki? I kto go nauczył tak bić i walczyć? Burton mógłby być dumny, chociaż wielu czepiało się zbyt uproszczonej psychologii postaci, słabej Katie Holmes czy chaotycznie zmontowanych scen akcji. Ale film się oglądało znakomicie, sceny treningu Wayne’a przez Ligę Cienie ekscytują, a konfrontacja w Gotham z rozpędzonym pociągiem to mała perła scen akcji. Plus fantastyczny drugi plan (Caine, Freeman, Oldman, Neeson, Murphy) oraz dobry Christian Bale. Tak się odradza herosów.

Miejsce 1. – Incepcja (2010) – 9/10

Tu zwycięzca mógł być tylko jeden – najbardziej zamotana intryga sensacyjna w konwencji oniryczno-fantastycznej. Grupa złodziei pod wodzą Cobba, musi włamać się do podświadomości młodego biznesmena, by zaszczepić mu myśl o upadku swojej firmy. W ten sposób Cobb będzie mógł spłacić dług u japońskiego biznesmena. Z jednej strony esencja kina akcji z genialnymi efektami specjalnymi (rozpadające się miasto) oraz fenomenalnym montażem, z drugiej próba wejścia w ludzką podświadomość. Aktorzy błyszczą (DiCaprio, Gordon-Levitt, Hardy, Watanabe, Cotilliard, Page), a całość po prostu wgniata w fotel.

Jakim reżyserem jest Nolan? Intrygującym, ambitnym, łączącym ogień z wodą, czyli rozrywkę z głębszą refleksją. Szkoda, ze tak długo trzeba czekać na jego filmy, gdyż nie korzysta z asystentów i sam kręci wszystkie sceny, co jest rzadkością. Dodatkowo nie korzysta z maili ani telefonów komórkowych, co jest rzadkością.

A jak Wy oceniacie Christophera Nolana? Jakie jego filmy lubicie? Piszcie śmiało w komentarzach.

Radosław Ostrowski

Interstellar

Gdzieś w niedalekiej przyszłości, nasza planeta znajdzie się na krawędzi katastrofy. Anomalie pogodowe, epidemie niszczące nasze jedzenie, brak wojska i porządku – za kilkanaście lat ludzie umrą z powodu krztuszenia się. Jednak po cichu NASA opracowała plan podróży kosmicznej do jednej z planet, gdzie moglibyśmy potencjalnie żyć. Szansa powodzenia jednak są niewielkie, a szefem całej ekspedycji zostaje Cooper – były inżynier i astronauta, obecnie farmer, który przypadkowo odkrywa siedzibę NASA.

interstellar1

Powiem to wprost – jestem fanem Christophera Nolana, co już może doprowadzić do braku obiektywizmu w moim osądzie. Ekspozycja przez pierwsze 40 minut, może wydawać się niemal idiotyczna, gdyż przez przypadkowe odkrycie rolnik zostaje szefem misji. Po drodze będzie jeszcze kilka mniejszych lub większych bzdur, ale wiadomo o SF, że jest to wizja fantastyczna, całkowicie wykreowana przez reżysera opowiadająca o tym, co może się wydarzyć. Jednak tym razem zamiast czysto komercyjnej produkcji, Nolan próbuje być bardzo ambitny i mierzy wysoko, bo próbuje opowiedzieć o niszczeniu naszej planety, sile miłości wobec córki oraz podboju kosmosu za pomocą czasoprzestrzennego tunelu. Przez prawie 3 godziny, reżyser mocno inspiruje się Stanleyem Kubrickiem i Stevenem Spielbergiem, co tłumaczy zarówno niesamowite wizualne wrażenia oraz motyw relacji Coopera ze zbuntowaną córką Murph, która ciężko znosi rozstanie z ojcem. Ten ostatni wątek sprawia wrażenie ważniejszego niż przebieg całej misji, troszkę balansując na granicy banału.

interstellar2

Niesamowity klimat potęgują tutaj znakomite zdjęcia. Wally’ego Pfistera zastąpił Hoyte van Hoytema, którego powinniście kojarzyć dzięki takim filmom jak „Fighter”, „Szpieg” czy „Ona”. Największe wrażenie robią tutaj wszelkie sceny pokazujące kosmos – jego siłę, bezkres oraz piękno. Przelot przez tunel czy wejście do czarnej dziury – te ujęcia i sceny pozostaną w pamięci na długo. Mam nadzieję, że van Hoytema pozostanie nowym operatorem Nolana. Kompletnym zaskoczeniem była dla mnie niezwykła muzyka Hansa Zimmera z potężnymi organami. Ta mieszanka działa silnie na wszelkie zmysły. Także dźwięk, a zwłaszcza cisza w kosmosie jest piorunująca (bo jak wiemy, w próżni dźwięk się nie rozchodzi).

interstellar3

A co mi się nie podobało? Nolan troszkę za długo rozkręca całą opowieść, próbując skupić się na bohaterach, ich lękach oraz wątpliwościach, a także ich egoizmie, bezwzględności i samolubstwie. Same rozważania na statku czy próba naukowa rozwiązania problemu grawitacyjnego mogą wydawać się nudne, ale dłużyzny ten wydają się być kluczowe. Niektóre dialogi też niebezpiecznie skręcają w stronę banału czy kiczu, na szczęście wszystko jest trzymane pod kontrolą, co nie przeszkadza nawet w zakończeniu.

interstellar4

O ile sam film jest nierówny, to do jego poziomu dopasowali się też aktorzy – grają troszkę nierówno i nie wszyscy trzymają ten sam poziom. Spory wywoływali grający główne role Matthew McConaughey oraz Anne Hathaway. O ile ten pierwszy naprawdę dobrze poradził sobie z rolą człowieka niedopasowanego do swojego świata – odkrywcy, pełnego sprytu i determinacji, o tyle aktorka jako córka profesora Branda (niezawodny Michael Caine) radzi sobie zaledwie nieźle, gdyż jej emocjonalny chłód (przez większość czasu) mocno przeszkadzał. Świetnie sobie za to poradził Matt Damon jako dr Mann, który zajmował się badaniem jednej z planet. Bardzo mocno pokazywał do czego może doprowadzić samotność na obcej planecie – i nie są to pozytywne cechy. Również należało pochwalić robota TARS (głos Billa Irwina sprawdza się bardzo dobrze) i trzymającą poziom Jessicę Chastain (dorosła Murph).

Można powiedzieć o „Interstellar”, że na bezrybiu i tak ryba wśród SF. Nolan częściowo może rozczarować, jednak wiele scen oraz przed wszystkim ostatnie 45 minut to czysta poezja warsztatowa. Z jednej strony bardzo krytyczne podchodzi do ludzkości, ale zawsze zachowuje pewną nadzieję wobec nas. Wiem, że ten film mocno podzieli wszystkich, którzy widzieli. Dla mnie to jednak dobry film.

7/10

Radosław Ostrowski