W roku 1999 David Lynch stworzył film kompletnie niepodobny do tego, co robił zazwyczaj. Orbitujące na granicy jawy i snu mroczne opowieści pełne seksu, przemocy, podwójnych tożsamości. Świat pozornie znany, lecz skrywający najciemniejszą, ukrytą stronę człowieka. Taki świat widzieliśmy w „Dzikości serca”, „Blue Velvet” czy „Zagubionej autostradzie”, jednak w „Prostej historii” wszystko zmierza w kompletnie innym kierunku.

Bohaterem filmu jest Alvin Straight (Richard Farnsworth) – 72-letni mieszkaniec Laurens w stanie Iowa. Zajmuje się nim córka Rose (Sissy Spacek) i prowadzi bardzo spokojne życie, choć już ma swoje lata. Chodzi o lasce, ledwo widzi i palić też nie powinien, ale nic sobie z tego nie robi. Pewnego dnia dowiaduje się, że jego brat Lyle, z którym nie utrzymywał kontaktu przez 10 lat, miał udar. W końcu Alvin uznaje, że musi się z nim spotkać i pogodzić. Jest parę problemów: a) brat mieszka w Mount Zion w stanie Wisconsin, czyli ponad 500 km od Laurens; b) Alvin nie widzi zbyt dobrze i nie ma prawa jazdy, c) córka nie jest w stanie go zawieść tak daleko. W końcu mężczyzna decyduje się wyruszyć na… kosiarce, do której dobudowuje przyczepkę. Jednak jego pierwsza próba kończy się zepsuciem kosiarki, lecz to pana Straighta nie zniechęca.

„Prosta historia” – co wielu może zaskoczyć – jest oparta na historii z artykułu napisanego dla New York Timesa z 1994 roku. Scenariusz napisała jedna ze współpracowniczek Davida Lyncha, montażystka Mary Sweeney ze swoim kolegą Johnem Roachem, zaś w USA film dystrybuował… Walt Disney Pictures. I film miał kategorię wiekową G (czyli do oglądania w zasadzie dla wszystkich). To wszystko wydaje się kompletnie abstrakcyjnym połączeniem gwiazd, którego raczej nikt się nie spodziewał. Nie miało to prawa zadziałać, a jednak. Film Lyncha jest taki, jak podaje polski tytuł: prosty, nieskomplikowany, zadziwiająco bliski życia oraz… kontemplacyjny, z braku lepszego określenia. Historia toczy się bardzo powolny rytmem, gdzie akcji (jako takiej) w zasadzie nie ma.

Więcej tutaj widzimy Alvina w drodze, jednak najciekawsze są tutaj interakcje z obcymi ludźmi po drodze. Nie ważne, czy to uciekająca z domu nastolatka, biorący udział w zawodach rowerzyści, kobieta potrącająca jelenia czy ksiądz – te chwile rozmów pozwalają nie tylko na poznanie troszkę bliżej samego Straighta. Pokazują też pewną skrywaną w ludziach dobroć i życzliwość wobec nieznajomych. Tyle ciepła, empatii wyrażanej w tak oszczędny sposób nie zobaczycie nigdzie indziej. Tą historię dopełnia przepiękna warstwa audio-wizualna: zachwycające krajobrazy pól kukurydzianych pokazanych z góry czy lasów z „jesiennymi” liśćmi zostaną na długo. Tak samo jak bardzo oszczędna, idącą w kierunku country muzyka Angelo Badalamenti.

To wszystko jednak daje dodatkową siłę emocjonalną dzięki rewelacyjnemu Richardowi Farnsworthowi w roli Alvina. Od świetnie napisanych i wypowiadanych zdań aż po chwile wyciszenia, kiedy wszystko wyraża sama twarz – chce się na tego aktora patrzeć. Od samego początku do ostatniej sceny zwyczajnie elektryzuje, choć robi tak niewiele, ale jest bardzo naturalnie. Reszta obsady to w zasadzie mniejsze lub większe epizody, ale każdy tutaj wypada co najmniej bardzo dobrze, nawet mając niewiele czasu na ekranie.
Jak sam Lynch przyznał w jednym z wywiadów: „Prosta historia” to mój najbardziej eksperymentalny film w moim karierze. Początkowo może to brzmieć dziwnie, ale po seansie ma to sens. Jest to piękny wizualnie, bardziej stonowany, bardzo ciepły film, a jednocześnie najbardziej zdyscyplinowane dzieło w dorobku twórcy „Twin Peaks”.
8/10 + znak jakości
Radosław Ostrowski























