Ucieczka z Dannemory

Ile to razy widzieliśmy na ekranie filmy czy seriale opowiadające o ucieczce z więzienia? Ostatnią taką popularną produkcją było „Prison Break” o braciach Burrows. Jednak ta sensacyjna historia nie umywa się do tego, co wydarzyło się w 2015 roku w Dannemorze, stan Nowy Jork. To właśnie stamtąd uciekło dwóch zbiegów – Richard Matt oraz Dawid Sweat. I o tym opowiada miniserial stacji Showtime. Sam początek jest bardzo mylący, bo trafiamy na… przesłuchanie przez generalną inspektor pewniej niezbyt urodziwej kobiety. Jak się okazuje, pani Mitchell (zwana Tilly) pracowała jako kierownik w więzieniu, gdzie odpowiadała za szycie. Problem w tym, że wpadł jej w oko jeden z więźniów, skazany za zabójstwo gliniarz Sweat. Sytuację próbuje wykorzystać drugi więzień, Richard Matt, tworząc bardzo specyficzny trójkąt erotyczny. Powoli Matt, który potrafi załatwić różne rzeczy, postanawia uciec i prosi Sweata o pomoc.

dannemora1

Cała akcja tego serialu toczy się bardzo powoli. Może nie ospale, ale dla miłośników kina stawiającego na pościgi, strzelaniny, tutaj nie ma zbyt wiele do roboty. Bardziej twórców interesuje budowanie relacji między bohaterami, skupienie się na ich portretach oraz bardzo metodyczne podchodzenie do realizacji ucieczki. Sam plan nie powstaje od tak i już w pierwszym odcinku widzimy jego realizację. O nie, nie, nie – tak dobrze to nie ma. Czasem pojawiają się pewne komplikacje jak przeniesienie Sweata do innego bloku czy problemy zawodowe Tilly, jednak to wszystko ma swoją podbudowę i rzutuje na pewne zdarzenia. Dodatkowo jeszcze twórcy pozwalają na retrospekcje, dzięki którym poznajemy naszych bohaterów przed trafieniem do więzienia (przedostatni odcinek), dodając im głębi.

dannemora2

Nie oznacza to jednak, że mimo dość ogranej tematyki nie próbują pokazać opowieści w interesujący sposób. Bardzo ciekawie bawią się montażem, przeplatając równolegle dwie sceny (zakupy Tilly oraz tworzenie przez Matta materiału do podpalenia celi) czy wykorzystując bardzo znane przeboje jako tło. I jeszcze ta cudowna scena próbnego wyjścia sfilmowana w jednym ujęciu, gdzie kamera dosłownie obraca się dookoła. Jak tego nie oglądać bez zachwytu. A wszystko bardzo dobrze wyreżyserowane przez – uwaga, uwaga – Bena Stillera. Spodziewaliście się tego? Bo ja nie. Może troszkę sceny  (spojler) na wolności mogą działać troszkę usypiająco, ale zakończenie i kilka mocnych zdarzeń powodują, że myślę o wiele cieplej na temat tego tytułu.

dannemora3

Największe wrażenie, poza świetną realizacją oraz pewną reżyserią zrobiło aktorstwo. Film bezczelnie kradnie Patricia Arquette, która jest tu nie do poznania. Jej Tilly to pozornie zwykła szara myszka, z mężem i synem, ale tak naprawdę jest bardzo niespełniona oraz z bardzo niezaspokojonym apetytem. Ona chce tylko jednego – by patrzeć na nią z pożądaniem, jak na kobietę, by być zauważaną, pożądaną. Z jednej strony chce się ją potępić, ale tak naprawdę pod koniec było mi zwyczajnie żal i wydawało mi się, że ją rozumiałem. Niezapomniana kreacja. Tak samo jak bardzo mocne kreacje Benicio Del Toro, czyli sprytnego, manipulującego Richarda Matta oraz Paula Dano w roli spokojnego, trzymającego głowę na karku Sweata. Czuć chemię między tymi postaciami, którzy dość szybko się dogadują, mimo różnic charakterów. W ogóle aktorsko jest tutaj fantastycznie, a fason trzyma zarówno David Morse (Gary Palmer), jak i cudowny Eric Lange (bardzo naiwny Lyle Mitchell) zawłaszczając drugi plan.

dannemora4

Jeśli jeszcze nie widzieliście tego serialu, to zobaczcie koniecznie. „Ucieczka z Dannemory” może nie wywraca konwencji więziennych opowieści do góry nogami, ale jest zaskakująco świeżą pozycją w tym gatunku. Angażuje, jest kapitalnie zagrany, świetnie wykonany oraz bardzo przyjemny dla oka. Nie mogłem uwierzyć, że coś takiego naprawdę się wydarzyło i można było opowiedzieć coś, co wydawało się nieprawdopodobne.

8/10

Radosław Ostrowski

Elvis i Nixon

20 grudzień 1970 roku miał być zwykłym dniem w Białym Domu, gdzie rządził wielki miłośnik nagrywania – prezydent Richard Nixon. Ale wszystko zmienia jeden list, z prośbą o spotkanie. Bardzo pilny list… od Elvisa Presleya, który poczuł, że kraj go potrzebuje. Bo nie podoba mu się świat pełen narkotyków, przemocy oraz seksu. Dlatego chce zadziałać jako… tajny agent FBI. Zdjęcie z tego spotkania zapadło mocno w pamięć.

elvis_nixon1

To prawdziwa historia, choć wydaje się dość nieprawdopodobna. Co gorsza, prezydent jeszcze nie nagrywał swoich rozmów w gabinecie owalnym. Reżyserka Liza Johnson pokazuje całe to wydarzenie z perspektywy Króla, ciągle rozpoznawalnego oraz cenionego artysty. Troszkę już znudzonego sławą, pieniędzy, mającego wielki fetysz na punkcie spluw, dość krytycznie odnoszącego się do rzeczywistości. Trudno jednak nie odmówić filmowi klimatu oraz stylizacji na kino z lat 70., co widać w bardzo fajnej czołówce oraz bardzo intensywnych kolorach. Sama historia opowiedziana jest kameralnie, z pewnymi wątkami pobocznymi, dodającymi pewnego smaczku związanego z pozornie drobnymi postaciami jak były asystent Elvisa, zaś obecnie scenograf czy duetu pracowników Białego Domu, próbujących przekonać Nixona do tej rozmowy. Wszystko tutaj balansuje na granicy powagi i zgrywy, zaś obecność Króla wywołuje ogromne poruszenie, dodając masę humoru.

elvis_nixon2

Reżyserka dodaje wiele lekkości do tej pokręconej historii, serwując zaledwie krótki wycinek z życia bohaterów. To jednak nie oznacza, że nie poznajemy Presleya oraz Nixona bliżej, z innej perspektywy. Bo nie brakuje pewnych poważnych wspomnień z życia Króla (śmierć brata bliźniaka przy porodzie), jak i troszkę ludzkiego oblicza Nixona, na ile można w nie uwierzyć. W tle mamy bardzo lekką muzykę, ocierającą się o stylistykę z lat 60., bardzo wiernie odtwarzając klimat epoki (świetna scenografia – zarówno dom Elvisa, jak i Biały Dom), choć czasem balans bywa zachwiany.

elvis_nixon3

Za to aktorsko jest tutaj bardzo mocno. Kevin Spacey w roli Nixona potwierdza klasę, bo takich śliskie postacie to dla niego chleb powszedni. Ale nie jest tutaj serwowany jako demoniczny, złowrogi polityk, tylko lekko konserwatywny gość, mocno trzymający się swojej rutyny. Dla mnie jednak największą niespodzianką był Michael Shannon jako Elvis. Gdy usłyszałem o tym castingu, nie byłem do niego przekonany, ale aktor wypadł naprawdę bardzo dobrze. Nie tylko z powodu charakteryzacji oraz strojów, lecz pewne gesty, ruchy stanowią jeden, spójny portret (śpiewania tylko zabrakło) faceta, któremu lekko odbiło (chęć zdobycia odznaki tajnego agenta wydaje się czymś absurdalnym). Ale jest absolutnie szczery w swoich przekonaniach, bez popadania w karykaturę, co jest cholernie trudne. Kompletnie zaskoczyli mnie na drugim planie Alex Pettyfer (Jerry Schilling) czy Johnny Knoxville (Sonny), który tutaj nie pajacuje i jest całkiem poważny, a fason trzymają Evan Peters (Dwight Chapin) z Colinem Hanksem (Egil Krogh).

Zaskakująco lekka produkcja z poważną polityką w tle, która dostarcza frajdy, choć po obejrzeniu nie zostaje zbyt wiele. Dowcipna, zgrabna, pokazująca troszkę inne oblicze wielkich tego świata z bardziej ludzkiej strony.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Dziewczyna warta grzechu

Nowy Jork to piękne miasto, gdzie zdarzyć może się dosłownie wszystko. Tu tutaj przyjeżdża reżyser teatralny Arnold Albertson i umawia się w hotelu z prostytutkami. I tak trafia na dziewczynę – Isabellę Peterson zwaną też Izzy, która marzy o byciu aktorką. Arnold proponuje jej 30 tysięcy dolarów za zerwanie z fachem. Następnego dnia Izzy pojawia się na próbie do sztuki, gdzie ma zagrać… prostytutkę.

dziewczyna_warta_grzechu1

Nowy Jork, relacje damsko-męskie, jazzowa muzyka w tle – brzmi jak dzieło Woody’ego Allena? Tak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Tym większe zaskoczenie, że za „Dziewczynę wartą grzechu” odpowiada młody, utalentowany reżyser Peter Bogdanovich, lat 76. Z tym młodym, to może przesadziłem, ale energii i weny mógłby mu pozazdrościć niejeden młodzieniaszek. „Dziewczyna” to klasycznie zbudowana farsa, oparta na humorze sytuacyjnym oraz qui pro quo. Układy i relacje między bohaterami ciągle ulegają dynamicznym zmianom – kto, z kim, kogo itp. Miłości, zdrady, obsesje i wpadki, a także nieprawdopodobne zbiegi okoliczności. Iskrzy tutaj od żartów i zabawnych scen, ale reżyser jeszcze polewa sosem ekscentryczności swoich bohaterów. A czego tutaj nie ma – postrzelona terapeutka, prywatny detektyw, mający obsesję na punkcie Izzy podstarzały sędzia. Od całości bije takie ciepło oraz lekkość formy, że nie było możliwości nie zaśmiać się. Tempo jest utrzymane, gagi i dialogi celne, cięte, a poczucie bezpretensjonalne zabawy przeniosło się na mnie.

dziewczyna_warta_grzechu2

Dodatkowo udało się dobrać znakomitych aktorów, którzy dali z siebie maksimum. Owen Wilson potwierdza swój potencjał komediowy i jako troszkę ciapowaty reżyser, wplątany w dziwaczne relacje z kobietami. Prawdziwą perłą jest tutaj Imogen Poots, której urok był porażający. Izzy może i jest troszkę naiwna jako prostytutka-romantyczka, ale w tej konwencji bardzo dobrze się odnajduje i iskrzy między nią a resztą ekipy. Ale jeśli chodzi o vis comica, nic nie było w stanie przebić Jennifer Aniston jako neurotycznej psychoterapeutki Jane. To, jakie gafy strzela podczas terapii jest niepojęte i bardzo śmieszne. W ogóle tutaj drugi plan jest przebogaty i pełen wyrazistych ról (Rhys Ifans, Kathryn Hahn, Will Forte, Cybil Shephard czy pojawiający się w epizodzie sam Quentin Tarantino), które razem mają siłę rażenia bomby atomowej.

dziewczyna_warta_grzechu3

Słynny w latach 70. Bogdanovich przypomina o sobie z hukiem oraz stylem, w czym pomogli mu figurujący jako producenci Wes Anderson oraz Noah Baumbach. Lekka, bezpretensjonalna i zabójczo śmieszna komedia. Mam nadzieję, że reżyser nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i znów pokaże się z najlepszej strony.

dziewczyna_warta_grzechu4

7,5/10

Radosław Ostrowski

The Merry Genleman

Kate Frazer przed świętami Bożego Narodzenia zostawia swojego męża. Parę dni przed świętami, wychodząc z pracy dostrzega mężczyznę próbującego odebrać sobie życie. Jej krzyk odstrasza mężczyznę, który – jak się później okazuje – zabił człowieka w budynku naprzeciw. Wtedy w jej życiu pojawia się dwóch facetów – prowadzący śledztwo detektyw Murcheson oraz tajemniczy Frank.

merry_gentleman1

Aktorzy przechodzący z jednej strony kamery, na ta drugą, mniej widoczną nie są zjawiskiem zaskakującym. Zazwyczaj jest to jednorazowy wyskok w dorobku każdego aktora, choć są wyjątki jak Clint Eastwood czy Ron Howard. Tym razem do grona aktorów reżyserujących postanowił dołączyć Michael „Batman” Keaton. Nakręcony w 2008 roku „Merry Gentleman” pojawił się na festiwalu w Sundance i… przepadł bez echa. Dziwna mieszanka dramatu obyczajowego z wątkiem kryminalnym (ledwie naszkicowanym i sprawiającym wrażenie drugorzędnego), gdzie reżyser skupia się na dziwacznym trójkącie, a wszelkie emocje są skryte w spojrzeniu, niedopowiedzianym słowie. Choć takich „życiowych” filmów powstaje mnóstwo, debiut Keatona broni się przede wszystkim nastrojem (czas Bożego Narodzenia oraz Walentynek), ale nie daje łatwych odpowiedzi, nie dopowiada wszystkiego i nie stawia kropki nad i. Wielu może znużyć brak dynamiki i spokojne tempo, jednak Keaton stworzył naprawdę solidne i niezłe kino.

merry_gentleman2

Cała ta opowieść broni się na trzech aktorskich kreacjach. Po pierwsze – świetna Kelly Macdonald jako zagubiona, samotna Kate. Sprawia wrażenie wyciszonej, skrywającej swoja przeszłość, która jednak nie zamierza odejść (znakomity epizod Bobby’ego Cannavale’a). Drugim wierzchołkiem trójkąta jest tajemniczy Frank (oszczędny Michael Keaton), który okazuje się być zabójcą. Bardzo tajemniczy, skryty i bardzo powściągliwy, jeśli chodzi o emocje (bardziej ekspresyjny jest w scenach… ataku kaszlu), ale oczy mówią wszystko. I ten trzeci – detektyw Murcheson (dobry Tom Bastounes), który zna się na swoim fachu, ale przy okazji szuka też swojej partnerki na życie, choć nałogi mu nie pomagają (alkohol i papierosy).

merry_gentleman3

Muszę przyznać, że jest to zaskakująco dobry, stawiający na emocje, nastrój i dobre aktorstwo kino. Jest to film trudno dostępny, ale jak znajdziecie, to zobaczcie. Ciekawe, czy jeszcze Keaton usiądzie na stołku z napisem director.

7/10

Radosław Ostrowski