Ostatnio coraz mocniej emocje wywołują gwiazdy z pierwszych stron, a dokładniej ich prywatne życie. Tak już było, jest i będzie. Bo nie zawsze wielki czy wybitny artysta oznacza wielkiego człowieka, co wielu fanów wśród widowni sprawie ogromny ból rozczarowania. To temat na szerszą wypowiedź, ale nie o tym (do końca) chciałem opowiedzieć.
Każdy kinoman słyszał (lub powinien) słyszeć o Peterze Sellersie – jednym z najpopularniejszych aktorów brytyjskich lat 60. i 70., któremu nieśmiertelność przyniosła rola inspektora Clouseau w serii filmów „Różowa Pantera” (jak sam aktor stwierdził tytuł „brzmi jak nazwa klubu ze striptizem”). Jednak film Stephena Hopkinsa nie jest tylko zbiorem anegdot czy typową biografią. Sam początek, gdzie widzimy samego aktora włączającego telewizor, w którym widzimy film ustawia wszystko. Bliżej tutaj realizacją oraz klimatem do takiej zabawy gatunkiem jak w przypadku „Amerykańskiego splendoru”, gdzie prawda z fikcją przeplatają się ze sobą. Mocno pokazują to sceny, kiedy kluczowe postacie z życia aktora nagle otrzymują twarz… Petera Sellersa, co wywołuje dezorientację. Mimo, że przeskakujemy w czasie, między planem filmowym i życiem prywatnym aktora, całość jest bardzo klarowna, budując mocny portret człowieka „bez osobowości i właściwości”. Osoby z kompleksem bycia sławnym, próbującym wyrwać się z szufladki komika, ale też mającego wiele na sumieniu. Mitoman, egoista, niedojrzały człowiek pozbawiony empatii oraz szacunku do innych, wywołujący zarówno wściekłość (niszczenie zabawek syna w odwecie za „próbę” naprawy jego samochodu), miewa swoje fochy (odchodzi z „Casino Royale”), jednocześnie ma wiele uroku osobistego (początek związku z Britt Elkind, próba uwiedzenia Sophii Loren), co tworzy dziwną mieszankę.
I wszystko to jest znakomicie wygrane przez Geoffreya Rusha, który niemal wygląda jak kalka Sellersa. Przejmuje jego gesty (bardzo mocno to widać w scenach realizacji poszczególnych filmów), znakomicie wygrywa każdy stan jego pokręconej psychiki. Człowieka, którego trudno nie podziwiać, ale jeszcze trudniej polubić, potrafiącego być każdym, lecz nie sobą. Dobitnie pokazuje to scena, gdy Sellers przegląda się w lustrze i nie widzi swojego odbicia. Także jego przygotowania do kolejnych filmowych ról (zwłaszcza do inspektora Clouseau, którym staje się w… samolocie czy przed zdjęciami w studio) budzą ogromne wrażenie. To jest wielka rola, zasługująca na wszelkie możliwe nagrody. Poza nim jest tutaj bardzo bogaty drugi plan ze świetnymi rolami Emily Watson (pierwsza żona Sellersa), Charlize Theron (druga żona Sellersa), Johna Lithgowa (reżyser Blake Edwards) oraz Stanleya Tucci (Stanley Kubrick).
Fabularna biografia Petera Sellersa jest nieodgadniona i złożona niczym sam Sellers – mistrz kreacji, wodzący za nos, zawsze wchodzący w swoją rolę. Ale to kolejne potwierdzenie tezy z początku tego tekstu: że szeroko rozumiany artysta to też człowiek, niepozbawiony wad, słabości oraz własnych demonów. Tylko, ze my widzowie nie zawsze chcemy tego wiedzieć ani oddzielić. A sam film to perła w kinie biograficznym.
8/10
Radosław Ostrowski