Cinema Paradiso

Kino przez wiele dekad było miejscem centralizującym małe społeczności. Źródłem jedynej (poza radiem) rozrywki, mającym ogromną siłę oddziaływania na widzach. Podobno w niektórych miejscowościach nadal tak potrafi rezonować. A przynajmniej tak słyszałem. O takiej sile kina opowiada wracający do kin „Cinema Paradiso” – włosko-francuska koprodukcja z 1988 roku.

Tytułowe kino znajduje się w małym miasteczku Giancaldo na Sycylii i jest jedynym kinem w okolicy. Prowadzi je kinooperator Alfredo (Philippe Noiret), zaś akcja zaczyna się po zakończeniu II wojny światowej. Innym odwiedzającym kino jest niejaki Salvatore Di Vita (Salvatore Cascio jako dziecko; Marco Leonardi w wieku nastoletnim oraz Jacques Perrin w wersji dorosłej) zwany Toto – wychowywany przez matkę, gdyż ojciec wyruszył walczyć za kraj. Z czasem chłopiec staje się pomocnikiem i uczy się obsługiwać projektor, wzmacniając miłość dzieciaka do kina. Ale podczas jednego z seansu taśma filmu się spala, doprowadzając do pożaru, wskutek którego kino zostaje zniszczone, zaś Alfredo traci wzrok.

„Cinema Paradiso” to był drugi film w dorobku Tornatore. Po debiutanckim gangsterskim „Kamoryście” nie można się było spodziewać się większego zwrotu o 180 stopni. Jest to pełen ogromnej dawki nostalgii, ciepła oraz humoru portret świata, którego już nie ma. Świata, gdzie lokalne kino było oknem na świat oraz miejscem łączącym całą społeczność. I jest to prawdziwa zbieranina ekscentrycznych postaci: od takich, co zatracają się całkowicie w ekran przez takich, co chodzą na seans… zdrzemnąć się czy miejscem na romantyczną schadzkę. Jest też jeszcze lokalny proboszcz, będący cenzorem, co widzi każdy film przed seansem i każe wyciąć „gorszące” momenty pocałunku. Bo tak naprawdę jest tu kilka opowieści w jednym. Z jednej strony o sile ruchowym obrazów i ich wpływie na widzów, z drugiej to inicjacyjna opowieść o dojrzewaniu i przyjaźni, z trzeciej historia zauroczenia oraz miłości do wobec ślicznej Eleny (przeurocza Agnese Nano).

Można byłoby się spodziewać, że Tornatore tutaj jest bardziej sentymentalny czy wręcz ckliwy (z paroma kliszami w rodzaju pocałunku młodych w deszczu). Ale reżyser przemyca do tej mieszanki nutki goryczy i smutku. Najdobitniej to czuć w trzecim akcie, kiedy już dorosły Salvatore (ceniony i znany reżyser) wraca do miasteczka na pogrzeb Alfreda. Miejsce zmienia się nie do poznania, zaś samo kino idzie do rozbiórki. Sam widok miejsca pełnego pajęczyn, zrujnowanego kina zapada bardzo mocno w pamięć. Tak jak finał z oglądanymi ścinkami przez Salvatore – taki przepięknych scen tu więcej. Wszystko okraszone przepiękną muzyką mistrza Morricone (to była pierwsza współpraca z Tornatore, która trwała aż do śmierci kompozytora w 2020 roku), tworzącymi niezwykłą atmosferę zdjęciami oraz rewelacyjnym aktorstwem z Philippem Noiretem na czele.

Rozumiem skąd bierze się fenomen „Kina Paradiso” i dlaczego jest aż tak uwielbianym filmem w na świecie. Tornatore odtwarza dawny świat, kiedy lokalne kina było centrum kulturalnym. Wszystko w czasach przed telewizją, kasetami video oraz platformami streamingowymi. Melancholijne, słodko-gorzkie oraz zadziwiająco poruszające kino, z niezapomnianymi dialogami oraz scenami.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Ennio

To już dwa lata odkąd wśród nas nie ma Ennio Morricone. Dla kinomanów oraz fanów muzyki filmowej był to synonim tego, co w niej najlepsze, najoryginalniejsze oraz angażujące emocjonalnie. Autor muzyki do ponad 500 (!!!) filmów, znany z nieprawdopodobnej energii, pracowitości oraz skromności. Czy można wybrać lepszego bohatera do filmu dokumentalnego? Tak uznał reżyser Giuseppe Tornatore, który współpracował z kompozytorem przy swoich wszystkich filmach. Spodziewacie się laurki oraz wazeliny na cześć mistrza? Ja też się tego obawiałem, ale reżyser jest chyba zbyt inteligentny, by karmić tylko banalnymi tekstami, że „Morricone wielkim kompozytorem jest i basta”.

ennio2

Jeśli chodzi o samą formułę, „Ennio” jest zrobionym po bożemu dokumentem ze sprawdzonymi chwytami: masą archiwaliów, gadającymi głowami oraz przede wszystkim samego Morricone. Jak to możliwe? Udało się reżyserowi przeprowadzić rozmowę z mistrzem i… jest tu czego słuchać. To sam Ennio jest w centrum wydarzeń oraz jego opowieść stanowi kręgosłup dokumentu. Od razu jednak mówię, że twórcy nie skupiają się na prywatnym życiu kompozytora (chyba że sam o tym wspomni), lecz działalności artystycznej. Od czasu, gdy ojciec niejako zdecydował o jego przyszłości (zamiast lekarzem, został trębaczem) przez naukę w konserwatorium i tworzenie najpierw aranżacji do piosenek dla wytwórni RCA po pisanie do filmów.

ennio1

Poza samym zainteresowanym wypowiadają się zarówno współpracujący z Morricone muzycy (m.in. Alessandro Alessandroni), ale też inni kompozytorzy (Hans Zimmer, Mychael Danna), reżyserzy (Quentin Tarantino, Bernardo Bertolucci, Dario Argento czy sam Tornatore), muzycy popularni (Bruce Springsteen, Pat Metheny) czy koledzy z branży. Początkowo może się wydawać, że zbyt wielu jest tutaj twórców z Włoch, jednak dla mnie nie był to żaden problem. Film płynnie przechodzi do kolejnych etapów kariery maestro, nie tylko skupiając się na muzyce filmowej, lecz na aranżacjach do piosenek w latach 60. (jak wspomina jeden z wokalistów: „Wcześniej piosenki nie miały aranżacji, tylko akompaniament”), działalności w awangardowej grupie improwizacyjnej Nouva Constnza aż po muzykę symfoniczną. W każdym z tych aspektów Morricone zawsze starał się dodawać coś nowego, sięgając po nieoczywiste dźwięki i szukając inspiracji w najmniej oczekiwanych miejscach (uderzenia bębnów podczas manifestacji przed domem kompozytora czy dźwięk towarzyszący przenoszeniu drabiny).

ennio3

Wszystko to miało jednak miejsce w czasach (lata 60.), gdy klasycznie wykształceni muzycy – jak mentor Morricone, Giuseppe Petrassi – uważali pisanie muzyki filmowej czy aranżowanie piosenek za pewien rodzaj prostytuowania się. Że jest to poniżej godności, a sam zainteresowany dopiero z czasem zaczął doceniać ten aspekt swojej twórczości. Nie brakuje też momentów, gdzie Ennio opowiada o stosowanych technikach (tworzenie kontrapunktów i mieszanie ze sobą dwóch tematów) oraz momentach spięć z reżyserami. Morricone niejako narzuca swój sposób myślenia i niejako to on jest jedyną osobą decydującą nad brzmieniem muzyki. Bez kopiowania samego siebie czy aranżowaniu już napisanych utworów z innych filmów. Jednak samo znalezienie muzyki i stylu, który będzie pasował idealnie do sceny jest karkołomnym zadaniem, wymagającym przede wszystkim intuicji.

ennio4

Ale najbardziej w „Ennio” zapadają w pamięć nie tylko sama opowieść Ennio, lecz fantastycznie zmontowane chwile symbiozy muzyki z kadrami filmów zmieszane z fragmentami koncertów Morricone. To pokazuje jej wielką siłę oddziaływania, chwytliwość oraz jak potrafi sięgnąć głębiej emocjonalnie. Dzięki temu też ten seans (film trwa dwie i pół godziny) mija jak z bicza strzelił.

Sam „Ennio” jest jednocześnie spotkaniem z przyjacielem oraz koncertem z niezapomnianymi melodiami, której popularność dawno przekroczyła salę kinową. Dla kino- i melomanów jest to propozycja nie do odrzucenia, która jest hołdem dla twórczości Morricone, bez tworzenia marmurowego pomnika.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Malena

Sycylia, rok 1941. Poznajcie Renato. Mieszka w Castelcuto, ma 12 lat i powoli zaczyna przechodzić okres dojrzewania, czyli powoli zaczyna myśleć o dziewczynach, a nawet kobietach. A zwłaszcza o jednej, której mąż wyruszył na wojnę. Imię jej Malena – niezwykle piękna kobieta, która budziła pożądanie u panów i zawiść u pań. Chłopiec krąży wokół niej jak cień i podgląda ją. Kiedy pojawia się wiadomość, że mąż zginął na wojnie, pojawia się pewni faceci na jej horyzoncie, co pewnym osobom może się nie spodobać.

malena1

Każdemu kinomanowi powinno mówić nazwisko Giuseppe Tornatore. Twórca kultowego „Kina Paradiso” dla mnie stał się znany dzięki swojemu ostatniemu dziełu – „Koneserowi” (świetny film), jednak tym razem cofa nas do czasów faszyzmu. Mamy tutaj piękne miasteczko (wspaniale sfotografowane przez Lajosa Koltaia) w kolorze palącego słońca. Upał jest tu ogromny, ale przyczyną jego nie jest słońce. Historia fascynacji młodego chłopca starszą kobietą to w zasadzie temat wykorzystywany przez filmowców od dłuższego czasu. Ta fascynacja coraz bardziej zaczyna przybierać na sile (obserwowanie jej jeżdżąc na rowerze, podglądanie nocą) i nie są w stanie tego powstrzymać ani modły, ani egzorcysta (serio?), nawet wizyta w burdelu nie jest w stanie wymazać Maleny z pamięci. Ona pojawia się w jego snach (czarno-białe, rozbrajające ujęcia, gdzie chłopiec m.in. jest Duce, kowbojem czy rzymskim gladiatorem), pięknie ubrana albo bez ubrania, coraz bardziej nakręcając jego żądzę.

malena2

A jak traktuje ją miasteczko? Z podziwem (panowie) i wrogością (panie), tylko że tak naprawdę każdy mieszkaniec wciskał ją do własnych wyobrażeń. Panowie chcieli ja tak naprawdę wykorzystać, była dla nich obiektem pragnień seksualnych – tak było z prawnikiem, pewnym oficerem, samą swoja urodą (bo strój raczej nie wywoływał zgorszenia, ale to kto ja nosił). I ta zawiść pozbawia ją najpierw finansów (proces o uwodzenie dentysty – żonatego), potem godności (upokarzająca sceny, gdy po pojawieniu się Amerykanów kobiety biją, kopią i… obcinają włosy – nie ma w słowniku ludzi kulturalnych określeń na tyle obelżywych, by określić tą grupę hipokrytek). Niby się to kończy happy endem, ale Włochy to nie Hollywood i dlatego czuć w tym pewien posmak goryczy.

malena3

Jest to też bardzo dobrze zagrane, jednak tak naprawdę mówiąc o tym filmie, przychodzi do głowy tylko jedna osoba: Monica Bellucci. Postrzegana z perspektywy nastolatka, wydaje się dla niego ideałem – czystym pięknem, które jest bardzo atrakcyjne, co kamera pokazuje kilkakrotnie. Choćby w scenie tańca ze zdjęciem swojego męża – tam kamera skupia się głównie na nogach i twarzy czy podczas spaceru po mieście. Ale tak naprawdę jest to bardzo samotna, pozbawiona prawdziwych przyjaciół persona. Chociaż nie widać tego na pierwszy rzut oka. Druga kluczową postacią jest Renato (uroczy Giuseppe Solfaro), który początkowo zauroczony kobietą staje się niemym świadkiem strasznych wydarzeń, ale jako jedyny zachowuje się w porządku (widać to w finale).

malena4

Tornatore okazuje się bardzo wnikliwym obserwatorem świata, gdzie ludzie skrywają swoje maski, a za wyróżnianie się z tłumu płaci się wysoką cenę. Ale jednocześnie pozostaje pewna nadzieja, że nie wszyscy ludzie są tacy zawistni i podli. Szkoda tylko, że ilość tego towaru jest mocno ograniczona. A poza tym, bardzo dobre, zmysłowe i piękne kino pokazujące, że nie tylko w Hollywood się robi interesujące rzeczy.

8/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Koneser

Virgil Oldman jest właścicielem domu aukcyjnego w Wiedniu, gdzie sprzedaje dzieła sztuki. Jedynymi jego bliskimi znajomymi są malarz Billy, któremu sprzedaje obrazy oraz młody wynalazca Robert. Pewnego dnia Virgil dostaje nietypowe zlecenie: Claire Ibbetson pewna kobieta cierpiąca na agorafobię chce sprzedać swoją kolekcję i prosi Virgila, by wycenił jej wartość.

koneser1

Wszyscy wiemy kim jest Giuseppe Tornatore. Twórca „Kina Paradiso” tym razem tworzy dość intrygującą mieszankę kryminału z wątkiem miłosnym. Reżyser bardzo powoli buduje atmosferę pełną tajemnicy i emocji, nie brakuje napięcia (budowanego bardzo powoli), prowadząc całość do przewrotnego finału. Piękny wizualnie (świetna scenografia – antyki wyglądają pięknie), okraszone to naprawdę dobrą muzyką, Tornatore podejmuje z widzem grę, gdzie jest prowadzona pewna mistyfikacja, a „w każdym oryginale jest odrobina fałszu”. A jednocześnie widzimy jak nasz bohater (wyborny Geoffrey Rush) wyrywa się z kokonu rutyny i bogactwa otwierając się na emocje. Te sceny, gdy zaczyna zwyczajnie czuć są najciekawsze, zaś sama intryga kryminalna jest pogmatwana i trochę przy okazji jest prowadzona. Więcej nie powiem, bo Tornatore ma kilka asów w rękawie.

koneser2

O Rushu już wspominałem – jest on siłą napędową tego filmu i nie wyobrażam sobie, by jakikolwiek inny aktor był w stanie to udźwignąć. Jednak nie tylko on jest tutaj interesujący. Nie można nie wspomnieć Sylvii Hoeks (Claire Ibbetson – agorafobiczka, nieśmiała i nieufna) czy Jimie Sturgessie (wynalazca Robert). Oboje co prawda są w cieniu Rusha, ale radzą sobie naprawdę dobrze ze swoimi rolami.

Intrygujący, ciekawy i wodzący za nos film, w którym Tornatore potwierdza swój talent.

7,5/10

Radosław Ostrowski