Kronika świąteczna: Część druga

Chris Columbus to filmowiec, który ewidentnie czuje ducha świąt Bożego Narodzenia. W końcu to ona nakręcił „Kevina samego w domu”, ale też napisał „Gremliny rozrabiają” czy netflixową „Kronikę świąteczną”. W tym ostatnim filmie Kurt Russell jako św. Mikołaj został namierzony przez dwójkę dzieciaków oraz wskutek pewnych komplikacji cała trójka musiała uratować święta. Teraz minęły dwa lata i w rodzince Pierce’ów doszło do poważnych roszad.

Rodzinka spędza wakacje na plaży, gdzie obok krąży potencjalny partner ze swoim synem. Dla wierzącej w świętego Kate to problem, bo nadal nie jest w stanie wymazać z pamięci zmarłego ojca. I bardzo chce się stamtąd wyrwać. Razem z Jakiem (synem gacha o imieniu Bob) trafiają na biegun północny. Wszystko to okazuje się być planem dawnego elfa, który został przemieniony w człowieka. I – jak zapewne się domyślacie – Święta znowu są zagrożone. Czy tym razem uda się zapobiec katastrofie?

Na pierwszy rzut oka sequel wydaje się powtórką z rozrywki. Ale tym razem jesteśmy w wiosce Mikołaja przez połowę filmu, poznając troszkę bliżej tą miejscówkę. Jest parę fajnych patentów: od fabryki lizaków po chatę, gdzie powstają… gry komputerowe. Fajnie, że Miki jest na bieżąco z nowoczesną technologią, jednocześnie poznajemy jego historię oraz skąd się wzięły elfy (ładnie animowane, mają w sobie to urocze coś a’la Minionki). A także czemu Balsnicker (solidny Julian Dennison) przeszedł na ciemną stronę życia elfa. Oraz Mocy.

I mimo przewidywalności, ten film po prostu fajnie się ogląda. Klimat świąteczny wylewa się z ekranu wiadrami, efekty komputerowe nie kłują w oczy, a muzyka jeszcze bardziej buduje atmosferę. Nie zabrakło też odrobiny akcji (pościg saniami) czy humoru. No i jest Kurt Russell jako św. Mikołaj, który jest zajebisty w tej roli. Ma tą energię, luz oraz kilotony charyzmy. Zwłaszcza w scenach z panią Mikołajową, czyli Goldie Hawn (pamiętacie ją jeszcze) – ta relacja jest pokazana bezbłędnie. Z kolei dzieciaki, czyli Darby Camp (Kate) oraz Jazhir Bruno (Jack) wypadają bardzo solidnie, co w przypadku ról dziecięco-nastoletnich nie jest łatwym zadaniem.

Film ten – jak część pierwsza – ma spory potencjał na zostanie świątecznym klasykiem. Minimalnie jest lepszy od poprzednika, bardziej rozbudowujący świat brodacza w czerwonym oraz wieloma fajnymi scenami. Na ten okres wydaje się odpowiednim prezentem.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Babskie wakacje

Emily pracuje w sklepie z ubraniami, jest uzależniona od social media, zaś kontakty z matką oraz niedojrzałym bratem ogranicza do minimum. Życie wydawałoby się idealne, ale rzuca ją chłopak, z pracy zostaje zwolniona, a biletów na wyjazd do Bogoty nie może wycofać. Zdesperowana i pragnąca się zabawić postanawia zabrać ze sobą… matkę, która raczej domu nie opuszcza. I kiedy wydaje się, że jest szansa na odnowienie więzi, obydwie panie zostają porwane.

Jonathan Levine to filmowiec, który zaskoczył mnie dwoma swoimi filmami. Najpierw komediodramatem z rakiem w tle „Pół na pół”, gdzie klasę znowu potwierdził Joseph Gordon-Levitt oraz „Wiecznie żywym” – nieoczywistym mariażem komedii romantycznej z horrorem. To jakby wystarczyło, by udzielić mu kredytu zaufania na kolejne tytuły. Ale „Babskie wakacje” dość mocno nadszarpnęło moje zaufanie. Pomysł na tą komedię był dość prosty i miał wszelkie powody wypalić: kontrast dwóch kobiet w egzotycznym kraju, gdzie pakują się w kolejne, coraz większe tarapaty. Co mogło pójść nie tak?

babskie_wakacje1

Sam punkt wyjścia był może i ograny, ale można było to ograć na pierdyliard sposobów. Zderzenie imprezowej, bardzo ufnej Emily z dość ostrożną, powściągliwą Lindą mogło doprowadzić do wrzenia i iskrzenia, jednak nie czuć chemii i żadnych emocji między tymi bohaterkami. Nawet żarty wynikające z interakcji, oparte na zderzeniu charakterów albo nie działają z powodu przegięcia (wszelkie reakcje Jeffreya i kłótnie z agentem) , albo wywołują jedynie uśmiech politowania zmieszanego z żenadą (akcja z wyciąganiem tasiemca czy mycie „myszki” w toalecie). Choć nie zabrakło kilku dość intrygujących postaci (wyszkolona komandoska Barb czy ekscentryczny przewoźnik Roger), znikają z ekranu bardzo szybko, nie wykorzystując w pełni swoich umiejętności, zaś niektóre momenty związane ze scenami akcji są zbyt absurdalne.

Pochwalić można za to zdjęcia, bo plenery wyglądają naprawdę ładnie – zwłaszcza dżungla i rzeka, a także zgrabnie wplecione piosenki. Ale Levine’owi zabrakło zwyczajnie wyczucia oraz tempa, w czym ewidentnie przeszkadza scenariusz, chociaż próbuje coś z tego wycisnąć. I nawet jeśli trafi się całkiem niezły gag (kapoeira), ginie w natłoku miernoty.

babskie_wakacje2

Aktorzy też próbują coś więcej zagrać, jednak efekt jest co najwyżej bezbolesny. Między Amy Schumer (Emily) a wracającą z długiej przerwy Goldie Hawn (matka) nie czułem zbyt silnej chemii, a zderzenie tych charakterów nie działa. Ta pierwsza jest tak antypatycznym i podłym bucem, że nie dziwię się ani jej chłopakowi, szefowej czy reszcie rodziny. Nie da się jej polubić, a jej przemiana jest równie przekonująca jak obietnice wyborcze. Hawn jako mieszanka spokoju, nerwów i zadziorności miewa przebłyski, jednak też scenariusz mocno ją ogranicza. Z drugiego planu najbardziej przebija się Joan Cusack (lekko świrnięta Barb), Christopher Meloni (Roger) oraz Wandę Sykes (Ruth), chociaż za mało i za rzadko się prezentują.

Panie Levine, tym razem nie za bardzo wyszło. Być może to poczucie humoru dotarłoby bardziej dla Amerykanów, jednak „Babskie wakacje” są filmem marnującym swój potencjał w zarodku. Głupawy, nudnawy, wleczący się oraz niezbyt śmieszny. Takie komedie niszczą ten gatunek.

4/10

Radosław Ostrowski

Sugarland Express

Teksas, rok 1969. Do ośrodka poprawczego, by odwiedzić swojego męża przybywa Lou Jean Poplin. Ma dla niego bardzo złe wieści: ich syn został im prawnie odebrany i przebywa w stanie Sugarland u rodziny zastępczej. Są tak zdesperowani, że ona zmusza męża do ucieczki i biorą policjanta drogówki, który się przypadkowo przypałętał za zakładnika. I tak we trójkę jadą do Sugarland po synka.

sugarland1

Spielberg po swoim debiucie zawiesił poprzeczkę bardzo wysoko, ale tym razem bazując na faktach nakręcił kolejny film drogi. Choć patrząc na przebieg wydarzeń, wydaje się on dość absurdalny – w skrócie policja gania za radiowozem, gdzie małżeństwo z policjantem jako zakładnikiem i prawie do samego końca nie chcą sięgnąć po ostateczne środki rozwiązania. Z jednej strony jest to uzasadnione obawą o bezpieczeństwo zakładnika (dostarczenie… toy-toya z gliniarzem w środku, które kończy się fiaskiem), z drugiej wydaje się, że można było zakończyć to wcześniej. Jednak ten absurdalny miejscami humor (m.in. kłótnie małżonków czy strzelanina z byłymi gliniarzami) czyni tą produkcję naprawdę lekką oraz zaskakująco przyjemna w odbiorze, choć jest to pełnokrwisty dramat. Wiarygodnie udaje się pokazać desperację dwójki ludzi, którzy chcą po prostu odzyskać to, co im się należy, choć metoda wybrana przez nich może budzić kontrowersje, mimo przyniesienia im popularności mieszkańców oraz mediów. I co najważniejsze, bohaterom udaje się pozyskać sympatię widza, który kibicuje im do samego końca, a relacja porywacz-zakładnik ulega dynamice. Wszystko to jest mocno spuentowane przez poruszający i smutny finał, który wywraca wszystko do góry nogami. Wszystko tu jest dopięte: od pracy kamery (Vilmos Zsigmond pokazał klasę!) przez muzykę (początek współpracy z Johnem Williamsem) po montaż.

sugarland2

Ale to i tak miałoby takiej siły ognia, gdyby nie świetne aktorstwo. Siłą napędową jest tutaj brawurowa Goldie Hawn, która bardzo wiarygodnie sprawdza się jako zdesperowana matka i może nie najlepsza żona (trochę pyskata i krnąbrna), chcąca odzyskać swoje dziecko. Miejscami to idzie w stronę wręcz obłędu (scena przed domem rodziny adopcyjnej, gdzie czekają snajperzy). Partnerujący jej William Atherton – zmuszonego tak naprawdę przez swoją żonę Clovis – równie zasługuje na uznanie, podobnie podchodzący bardzo rozsądnie do sprawy posterunkowy Slide (Michael Slide), który wpadł jak śliwka w kompot. Jednak najmocniej na drugim planie wypada Ben Johnson jako zdroworozsądkowy kapitan policji Tanner, który chce pójść im na rękę, ale ostatecznie decyduje się na ryzykowne posunięcie.

sugarland3

Spielberg zrobił film minimalnie gorszy od swojego debiutu, miejscami (środek trochę przynudza, a zachowanie policji miejscami może wydawać się nie do końca zrozumiałe), ale to i tak kawał świetnego kina. Dopiero następny film przyniósł Spielbergowi rozgłos, ale to temat na inną opowieść.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Wszyscy mówią: kocham Cię

W Nowym Jorku żyje dość zamożna rodzina o mocno liberalnych poglądach, a przewodniczką naszą jest 17-letnia Djunia zwana DJ. Jej ojciec po rozwodzie próbuje na nowo żyć w Paryżu, matka zaś ponownie wyszła za mąż za prawnika Boba, zaś przyrodnie siostry zakochały się w tym samym chłopaku, a najstarsza Skylar poznała chłopaka Holdena, z którym chce się związać. Ale jak wiadomo życie lubi komplikować już nie tak łatwe sprawy.

wszyscy mowia

Jeśli wydawało wam się, że Woody Allen niczym was nie jest w stanie zaskoczyć, to znaczy, że nie widzieliście tego filmu. Bo tym razem Nowojorczyk wpadł na szalony pomysł, by to co zawsze przekazać w konwencji… musicalu, a wszystko toczy się w jednym roku. Okraszone to jedynym w swoim rodzaju poczuciem humoru, pokazując kolejny raz jak bardzo życie potrafi być przewrotne. A wszystko okraszone galerią ciekawych postaci, eleganckiej muzyki i piosenek, które naprawdę są dobrze zaśpiewane. I nie chodzi mi tu o technikę, ale o szczerość i energię, zaś choreografia też zasługuje na uznanie za pomysłowość (scena w szpitalu czy w… domu pogrzebowym, gdzie budzą się zmarli). I ten Nowy Jork, który w każdej porze roku wygląda pięknie (zwłaszcza w filmach Allena, choć finał odbył się w Paryżu i po drodze zahaczyliśmy o Wenecję), przy okazji szydząc z poglądów liberalnych i konserwatywnych.

I znowu udało się zebrać aktorów z czołówki. Bo jak wytłumaczyć fakt, że w jednym filmie mamy Edwarda Nortona, Goldie Hawn, Julię Roberts, Tima Rotha, Alana Aldę i Natalie Portman? Oczywiście, pojawia się i sam Woody, ale jest tutaj bohaterem drugoplanowym. Wszyscy wypadli bardzo dobrze i równie wybornie śpiewają (najlepszy jest w tej materii Norton).

Lekkie, zabawne i eleganckie – tak bym ująć ten film. Ma w sobie urok starych musicali, a jednocześnie jest to film Allena. Taka mieszanka działa naprawdę świetnie.

7/10

Radosław Ostrowski