Mario – posiadacz najsłynniejszych wąsów i jeden z pierwszych ikonicznych bohaterów gier komputerowych. Hydraulik włoskiego pochodzenia stworzony przez Nintendo doczekał się masy tytułów (głównie platformówek), gdzie krążył po Grzybowym Królestwie (i nie tylko) w jednym celu: odbiciu księżniczki Peach z ręki króla Bowsera. Ale czego innego można się było spodziewać w grze z lat 80. i początku lat 90. To właśnie Super Mario Bros było pierwsza filmową egranizacją, która spotkała się z bardzo chłodnym odbiorem. Tak chłodnym, że na kolejny film oparty na grze Nintendo trzeba było czekać do teraz. I nową przygodę wąsacza znanego w Polsce jako Marian przygotowało Illumination. Efektem jest najbardziej kasowa adaptacja gry komputerowej z ponad miliardem dolarów przychodu.

Sama historia jest prościutka jak konstrukcja cepa: w Nowym Jorku żyją bracia Mario i Luigi, co prowadza własny biznes jako hydraulicy. Problem w tym, że telefon nie dzwoni, klientów brak, zaś pierwsze zlecenie kończy się katastrofą. Jednak dochodzi do poważnego zalania miasta. Próbując ustalić źródło docierają do kanałów, gdzie… zostają wessani przez rurę i rozdzieleni. Mario trafia do Grzybowego Królestwa, zaś Luigi wpada w ręce Bowsera. Ten ostatni chce podbić wspomniane królestwo i ożenić się z rządzącą nim księżniczką Peach. Władczyni razem z Mario próbują powstrzymać wielkiego żółwia, ale potrzebują armii od Kongów.

Za tą animację odpowiadają reżyserzy znani z serialowego „Młodzi Tytani: Akcja!” oraz scenarzysta „LEGO Przygody 2”. Do tego twórcy byli trzymani na smyczy przez Nintendo, by broń Boże nie stworzyli abominacji jak 30 lat temu. W efekcie powstał film skierowany do dwóch grup: dla dzieci oraz graczy znających WSZYSTKIE tytuły z wąsatym hydraulikiem. Bo tyle odniesień i nawiązań do gier, że nie-gracze mogą czuć się zdziwieni paroma rzeczami. Np. skąd pojawiają się monety, znajdźki czy czemu Kongi (goryle) poruszają się… autami, motorami albo dlaczego Mario wygląda jak koteł itp. Ja nie byłem jakimś zapalonym graczem w Mario – jak byłem młodszy miałem kolegę, co posiadał Pegasusa i wśród gier był Mario więc część rzeczy pamiętałem i mi nie przeszkadzały. Twórcy wiernie trzymają się materiału źródłowego i traktują go z szacunkiem, choć pozwalają sobie na drobne zmiany.

Niemniej ciężko mi się pozbyć wrażenia, że historia jest prościutka. Za prosta i mało skomplikowana, gdzie niemal wszystko prowadzone jest dzięki akcji. Ta po jakiś 20 minutach (z drobnymi chwilami przestoju) wręcz pędzi na złamanie karku. Żeby nie było, te sceny są zrobione świetnie jak walka Mario z Donkey Kongiem na arenie, test szkoleniowy Mario z przeszkodami czy przejazd armii tęczową drogą niczym bardziej kolorowa wersja „Mad Max: Fury Road”. Tylko, że poza akcją nie znajdziemy tu zbyt wiele, bo postacie w zasadzie są bardzo jednowymiarowe. Zanim się na mnie rzucicie mówiąc: „przecież te gry też nie miały fabuły, więc czego ty chcesz, idioto?”, gry były tak wciągające ze względu na grywalność i mechaniki. A nie z powodu fabuły czy postaci, czyli najważniejszych elementów filmu. A że da się zrobić dobrą adaptację gry, pogłębiając postacie bez osobowości, pokazały choćby dwie części filmowego „Angry Birds”.

Owszem, jak wszystkie produkcje Illumination „Super Mario Bros.” jest bardzo ładne wizualnie i ma odrobinkę żartów, które spodobają się także dorosłym (duszek pragnący śmierci i uwięziony w lochu!!!). Ale jest parę strzałów w stopę. Po pierwsze, czemu pojawiają się jako tło hity z lat 80., które są ograne do bólu (już drugi raz w tym miesiącu słyszę „No Sleep Till Brooklyn”) i wydają się nie pasować do tego świata. Po drugie, za mało jest wspólnych scen między Mario a Luigi, bo chemia między nimi jest cudowna. Chciałoby się mieć więcej interakcji i wspólnej przygody, która byłaby sercem tego filmu.

Sam dubbing (oglądałem w oryginale) wypada bardzo porządnie. Największa obawa, czyli Chris Pratt jako Mario radzi sobie naprawdę dobrze. Zgrabnie tutaj rozwiązano kwestię przerysowanego włoskiego akcentu (jest użyty w… reklamie filmy braci) i jego rzadka obecność nie wywołuje rozdrażnienia. Tak samo w przypadku Charliego Daya, czyli Luigi. Ale prawdziwym skarbem i złodziejem scen jest Jack Black w roli Bowsera. Ciężko rozpoznać jego głos, który jest odpowiednio władczy oraz demoniczny, ale jest też rozbrajająco śmieszny. Słychać, że ten aktor bawi się tą rolą, zaś piosenka o jego miłości do Peach to perełka. Tak samo zaskakujący jest Seth Rogen w roli Donkey Konga, który tworzy zgrabny duet z Mario. Reszta ról głosowych w zasadzie jest i nie przeszkadza, co trochę dziwi w przypadku Anyi Taylor-Joy (księżniczka Peech).
Więc czy warto wybrać się na nowe dzieło Illumination? To zależy, kim jesteście i czego oczekujecie. Jeśli jesteście fanami/wyznawcami gier z wąsaczem, idźcie bez wahania. Jeśli jesteście rodzicami i chcecie pójść z dziećmi, to one się będą bawić świetnie. Reszta powinna poważnie przemyśleć ten wybór.
6,5/10
Radosław Ostrowski



































