Osada

UWAGA! Tekst zawiera spojlery!

Jest rok 1897. Gdzieś w Pensylwanii znajduje się mała osada otoczona lasem Covington, gdzie spokojnie żyją sobie ludzie pod wodzą Edwarda Walkera. Ale w tej okolicy obowiązują zasady, na skutek paktu między mieszkańcami a mieszkającymi w okolicy potworami. Nie można używać koloru czerwonego, nie można przekraczać granicy lasu, by nie wystraszyć stworów. Jednak pewien mieszkaniec imieniem Lucius Hunt łamie ten pakt, sprowadzając nieszczęście na całą wioskę.

osada1

Wiele osób po obejrzeniu zwiastuna dało się nabrać, gdyż M. Night Shyamalan znowu wszystkich wpuścił w pole. Poniższy opis zapowiadałby horror w strojach z epoki, ale tak naprawdę jest to melodramat z elementami mroku i strachu. Poza naszym wycofanym Luciusem istotną postacią jest córka burmistrza, niewidoma Ivy oraz podkochujący się w niej upośledzony umysłowo Noah. Bardzo powoli i stopniowo odkrywamy karty dotyczące tego paktu oraz tajemnicy związanej z założeniem tytułowej osady. Shyamalan skupia się bardziej na tej miłości – tłumionej, niewypowiadanej, sygnalizowanej spojrzeniami, niedopowiedzeniem. Również sama obecność tajemniczych bestii – przez sporą część widzimy tylko drobne fragmenty, skąpane w mroku i noszące czerwone płaszcze. Ich obecność (zdarte ze skóry zwierzęta, późniejsze znaki na drzwiach) oraz ciągłe fotografowany las budują aurę niepokoju, tajemnicy. Także dźwięk buduje strach jak w scenie czekania Ivy przed drzwiami na Luciusa i ucieczka do piwnicy czy ucieczka przed monstrum w lesie. „Osada” ma fantastyczne zdjęcia (zwłaszcza nocą) oraz kapitalną, liryczną muzykę.

osada2

I wszystko byłoby świetne, gdyby nie wyjaśnienie całej tajemnicy, czyli ostatnie 30 minut. Osada założona przez starszych kontroluje mieszkańców, wszystkie stwory to mistyfikacja, mająca na celu odstraszyć ludzi do opuszczenia. Dlaczego? Miasto jest siedliskiem zła i krzywdy, o czym opowiadają mieszkańcy. Ale zarówno otwarcie tajemniczych pudełek ze zdjęciem oraz spotkanie ze… strażnikiem chroniącym rezerwatu samochodem, wprawiło mnie w totalną konsternację zakończoną głęboką myślą: że co, kurwa? Że wewnątrz rezerwatu założono XIX-wieczną osadę, by się ukryć przed cywilizacją? Pomysł karkołomny, by stworzyć własną utopię nie jest niczym nowym i to nawet daje radę. Dla wielu osób to rozwiązanie może wydawać się idiotyczne, bo jak to mogło się udać zrobić to niezauważonym? Nie wiem, ale mindfuck gwarantowany.

osada3

Na szczęście ten finał jest zgrabnie maskowany świetnym aktorstwem, ze szczególnym wskazaniem na młodych aktorów. Film kradnie prześliczna debiutantka, czyli Bryce Dallas Howard jako Ivy. Niewidoma, ale bardzo wrażliwa, czarująca i inteligentna kobieta. Ona trzyma ten film na barkach i nie można oderwać od niej oczu. Wycofany Joaquin Phoenix jest świetny w roli ciekawego świata Luciusa – to jest ten typ aktora, który samą obecnością jest w stanie zbudować postać, a najbardziej pamięta się scenę wyznania wobec Ivy. Również Adrien Brody jako upośledzony Noah potrafi skraść film swoim dziwnym zachowaniem, nie popadając w parodię czy przerysowanie. Ze starszej gwardii najlepiej wypada William Hurt, czyli burmistrz Walker. Zawsze spokojny, opanowany i starający się trzymać całe otoczenie, nie pozbawiony jednak wrażliwości.

osada4

„Osada” to film dość nieoczywisty, bardzo stylowy, kapitalnie wygląda audio-wizualnie. Romantyczny horror, wodzący za nos i z obowiązkowym twistem made by Shyamalan. Jeśli ktoś spodziewa się klasycznego horroru, będzie rozczarowany, ale ta mieszanka działa skutecznie, z czym bywało różnie. Hindus z klasą w dobrej formie.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Niezniszczalny

David Dunn jest zwyczajnym człowiekiem, który pracuje jako ochroniarz w Filadelfii. Ale jego życie rodzinne to bajzel – żona i syn nie utrzymują z nim kontaktu, on chce się przeprowadzić. Gdy go poznajemy, wraca pociągiem z Nowego Jorku, gdzie starał się o pracę. Ale podczas powrotu dochodzi do wykolejenia pociągu. David jako jedyny przeżył wypadek i to bez zadrapania. Przypadek? Cud? Zbieg okoliczności? Pewien właściciel galerii Elijah Price – wielki miłośnik komiksów ma swoją hipotezę. Uważa, że Dunn ma wszelkie predyspozycje, by walczyć ze Złem niczym superbohater.

niezniszczalny1

M. Night Shyamalan po realizacji „Szóstego zmysłu” zawiesił wysoko poprzeczkę wobec swojego następnego filmu, czyli zrealizowanego rok później „Niezniszczalnego”. Wszyscy znamy filmy o superbohaterach, gdzie musi nosić lateksowy strój, walić pięściami po złych, posiada różne mega moce (rentgen w oczach, nadludzka siła czy posługiwanie się bronią) oraz jest prawym rycerzem bez skazy. Oczywiście, ma swoje słabości i wady, bierze odpowiedzialność za swoje czyny, walcząc ze swoimi demonami. Ale tutaj reżyser wywraca całą konwencję do góry nogami i ubiera w konwencję dramatu psychologicznego, kompletnie rezygnując z charakterystycznych wizualne oraz ikonograficznie dla komiksowego sztafażu. Shyamalan podpuszcza i przez większość czasu nie daje jednoznacznej odpowiedzi na pytanie czy David posiada nadprzyrodzone zdolności, czy to tylko kwestia przypadku. Symboliczne są tutaj aż trzy sceny: podnoszenie ciężarów przez Davida (coraz większa waga), trzymająca w napięciu chwila, gdy Josef (syna Davida) próbuje strzelić, by udowodnić „niezniszczalność” Dunna oraz moment „intuicji”. Wtedy jeszcze możemy się zastanawiać i podejrzewać, ale suspens osiągany jest prostymi środkami: długimi ujęciami, skupieniem na twarzach, mroczne otoczenie plus kapitalna muzyka Jamesa Newtona Howarda.

niezniszczalny2

Kulminacją dla całości jest pierwsza akcja naszego bohatera, rozgrywająca się niemal pod koniec filmu, gdy stawką jest ludzkie życie. Ale nawet wtedy, Shyamalan nie popisuje się, choć jest jedna bardzo widowiskowa scena upadku widziana oczami „herosa”. Zdjęcia oraz bardzo spokojny montaż zaskakują i dają ogromną satysfakcję. Tak samo jak naturalne dialogi oraz spokojne sceny z życia rodziny, pokazujące pewną tajemnicę z życia Dunna. Także finałowa wolta prowokuje do myślenia.

niezniszczalny3

Największym zaskoczeniem za to jest bardzo powściągliwe, ale świetne aktorstwo. Bruce Willis ze swoim melancholijnym spojrzeniem skupia swoją uwagę i czuć pewne wewnętrzne napięcie w naszym bohaterze. Jakby wiedział coś więcej niż chce powiedzieć i przyznać się swoją rodziną. Nawet w scenie pierwszej akcji, zachowuje opanowanie. Podobnie stonowany jest Samuel L. Jackson jako ekscentryczny i zagadkowy Elijah, obdarzony łamliwymi kośćmi oraz wielką miłością do komiksu. Poza tą intrygującą parą trzeba koniecznie wspomnieć o Robin Wright (wtedy jeszcze Penn), czyli Audrey oraz wyglądającej niczym sobowtór Haleya Joela Osmonta – Spencer Treat Clark.

niezniszczalny4

„Niezniszczalny” to udana próba realistycznego spojrzenia na mit superherosa – człowieka pomagającego ludziom, choć niekoniecznie chwalącego się przed całym światem. Podobno Shyamalan chciał zrobić trylogię o Davidzie Dunnie, a ostatnie sukcesy spowodują, że może dostać zielone światło. Ale zobaczymy czy powstaną kolejne części najbardziej niedocenionego filmu Hindusa.

8/10 

Radosław Ostrowski

Do końca

Rok 1963. Prezydent John Fitzgerald Kennedy zostaje zamordowany w Dallas, wiec jego urząd obejmuje wiceprezydent, Lyndon Johnson. Dla niego najważniejszym zadaniem jest wygrana w wyborach za jedenaście miesięcy (można powiedzieć, że jest p.o. prezydenta), jednak po drodze czają się spore problemy. Jedną z palących spraw jest ustawa o prawach obywatelskich.

do_koca1

Clausewitz mawiał, że polityka to inny sposób prowadzenia wojny. Gówno prawda. Polityka to wojna. I ta telewizyjna produkcja Jaya Roacha bardzo mocno to pokazuje. A że ma świetny materiał (sztuka teatralna Roberta Shenkkana) plus wsparcie producenckie samego Stevena Spielberga, sukces musiał być murowany. Chociaż dzieje się wiele, Roach trzyma rękę na pulsie i płynnie przechodzi od wielu wątków: prawa obywatelskie, Wietnam, rozłam w partii z powodów rasowych. Tutaj nie ma miejsca na czyste działania i dobre słowa – by przekonywać do swoich racji, trzeba używać nieczystych zagrywek: szantażu, podsłuchów, gróźb, pójścia na kompromis. Czasami nawet musi odwrócić uwagę od przemówienia czarnoskórej delegatki na kongresie Partii Demokratycznej. Postaci jest wiele i tylko jeden wątek jest w pełni wyeksponowany – walka o prawa obywatelskie. I tutaj w pełni pokazane zostają konflikty i sytuacje, doprowadzające do eskalacji: działalność dr Kinga, morderstwo trójki działaczy w Mississippi, konflikt z senatorem Russellem. Do tego jeszcze każde zdarzenie, wykorzystywane bezwzględnie przez konkurencję.

do_koca2

Roach pokazuje prezydenturę i politykę jako żonglowanie granatami bez zawleczek, które w każdej chwili mogą eksplodować. Może się nagle okazać, że twoi najbliżsi mogą wsadzić ci nóż w plecy (ukrywający się homoseksualista wśród najbliższych współpracowników), a żeby osiągnąć cel trzeba zrobić krok w tył i mieć dużo szczęścia. Reżyser trzyma w napięciu aż do – nomen omen – końca, wiernie odtwarza ten trudny okres w historii USA, gdy mogło dość do wojny domowej. Imponuje też scenografia oraz kostiumy. Wszystko jest wręcz dopięte do samego końca i nawet dla ludzi niezbyt znających historię powojenną, będzie cennym źródłem informacji.

do_koca3

I jeszcze do tego otrzymuje pierwszorzędne aktorstwo. Nie będę oryginalny, ale muszę to powiedzieć – dominuje WIELKI Bryan Cranston, który jest po prostu Lyndonem Johnsonem. A jakim politykiem był Johnson? Świadomym jej wszelkich mechanizmów, umiejącym je wykorzystać dla własnych korzyści, ale też nie przebierającym w środkach (rozkaz wystrzału w oparciu o niepewny raport). Rola ta oparta jest na kontrastach: silnego, wręcz niezłomnego charakteru, ale i człowieka pełnego wątpliwości oraz poczucia przytłoczenia; sprytnego, ale i bezradnego; rubasznego i serdecznego, ale także bezwzględnego gracza. Wszystkie te paradoksy budują bardzo wyrazisty portret człowieka uwikłanego w politykę. Drugim wyrazistym bohaterem jest Martin Luther King i wcielający się w tą postać Anthony Mackie ma w sobie tyle charyzmy, że uwierzyłem w jego motywację, jak podchodzi do kompromisów. Widać, że bardzo zależy mu na sprawie i wie, jak wykorzystywać tłum (mógłbym nazwać go manipulatorem, ale to byłoby nadużycie). Także drugi plan jest tutaj przebogaty: od bardzo wrażliwej i oddanej Melissy Leo (Lady Bird Johnson) przez inteligentnego senatora starej daty Russella (Frank Langella znowu w formie) i śliskiego Stephena Roota (J. Edgar Hoover) po stonowanego, lecz lojalnego Humphreya (Bradley Whitford).

do_koca4

„Do przodu” potwierdza tylko, ze polityka na ekranie to żywioł Roacha (pokazał to choćby w „Zmianie w grze”), ale potrafi to pokazać także w sposób przystępny i zrozumiały dla szarego człowieka. Właśnie dla takich produkcji wymyślono telewizję.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Wstrząs

Wrzesień 2002, Pittsburgh. Miasto utrzymuje się dzięki wsparciu NFL – ligi futbolu amerykańskiego. Sport ten w Stanach traktowany jest niemal na równi z Bogiem, jednak wśród byłych i obecnych zawodników dzieją się dziwne rzeczy. Dostają ataków szału, biorą nadmiar leków, słyszą glosy i w końcu zabijają się. Kiedy w wieku 50 lat umiera znany zawodnik Mike Webster, wielu się zastanawia. Dla miejscowego patologa, dr Benneta Omalu to tylko kolejny pacjent, któremu trzeba przeprowadzić sekcję. Ale nawet on był w szoku, gdy odkrywa przyczynę zgonu – wstrząsy od uderzeń doprowadziły do wyniszczenia mózgu. Po Websterze, pojawiają się kolejni martwi zawodnicy.

wstrzas1

Już ten opis zapowiada, że będzie to kino na ważny temat oraz przedstawiający kolejne starcie z potężną instytucją, mającą ogromne środki, tysiące prawników i wielkie wpływy. Próbujących swoich sił jako reżyser Peter Landesman – scenarzysta świetnego „Wyroku za prawdę”, niestety, potyka się i stworzył film dość nierówny. Z jednej strony jest to niemal klasyczny kryminał z wątkiem sportowy oraz wojną z korporacją. Nie brakuje tutaj faktów, mocnych scen związanych z dziwacznym zachowaniem sportowców, a także klasycznego tuszowania prawdy oraz prób kneblowania ust. Mimo klisz, ten wątek ogląda się nieźle.

wstrzas2

Jednak wątek związany z przyszłą żoną Omalu, zwyczajnie nudzi, jest strasznie melodramatyczny (w zbyt amerykańskim stylu), jakby z innego filmu wzięty i przepełniony banalnymi dialogami, co osłabia siłę tego filmu. Landerman mocno trzyma się faktów, jednak brakuje we „Wstrząsie” emocji i ognia, a próba złapania kilku srok za ogon, musi skończyć się porażką.

wstrzas3

I byłoby tragicznie, gdyby nie cholernie dobre aktorstwo. Will Smith, który został pominięty w oscarowym wyścigu, tworzy bardzo solidną postać troszkę naiwnego, ale prawego lekarza. Może irytować to naiwne podejście do świata, jednak udaje się stworzyć aktorowi wiarygodną postać, co widać w scenie jego zeznań w sądzie jako koronera. Poza nim jednak jest ciekawszy drugi sort, znaczy plan. Najbardziej zapadł mi w pamięć świetny Alec Baldwin jako dręczony wyrzutami sumienia były lekarz sportowy, dr Bailes, stający się wsparciem dla młodego doktorka. Nie sposób nie wspomnieć mocnego Davida Morse’a, który w kilku scenach pokazuje „połamanego” człowieka przez wstrząsy czy będącego mentorem, niezawodnego Alberta Brooksa.

wstrzas4

„Wstrząs” nie jest niczym oryginalnym w materii człowiek vs korporacja, ma kilka mocnych scen i jest dobrze zagrany, ale brakuje jakiego mocnego uderzenia. Nie jest odkrywcze, że dla kasy wiele osób jest w stanie pójść po trupach, jednak przykład „Spotlight” pokazuje, że taki ograny temat można pokazać w ciekawy sposób. Tutaj skończyło się na kilku wstrząsach.

6/10

Radosław Ostrowski

Wolny strzelec

Louis Bloom jest facetem, który desperacko próbuje znaleźć sobie jakąkolwiek pracę. Przypadkowo jest świadkiem jak ekipa telewizyjna filmuje wypadek, w którym dochodzi do pożaru. To naprowadza go na pomysł zostania kamerzysta, który będzie przekazywał materiały dla telewizji. A jak wiemy, media lubią krwawe rzeczy, prawda?

wolny_strzelec1

Dan Gilroy, który debiutuje na stanowisku reżysera jest bratem cenionego scenarzysty Tony’ego Gilroya postanowił opowiedzieć o człowieku, który postanowił spełnić swój amerykański sen. Tylko że jest to kariera po trupach. Dosłownie, gdyż ten mężczyzna czasami podstępem filmuje wypadki, ofiary strzelanin i nie ma żadnego moralnego kręgosłupa. Widać to najbardziej w drugiej połowie filmu, gdy mężczyzna przed policją trafia na miejsce zbrodni, a potem próbuje sfilmować aresztowanie sprawców (wcześniej ich obserwował, bo inaczej nie miałby żadnego materiału). Wtedy film idzie w stronę mocnego thrillera i trzyma mocno w napięciu. Atmosferę potęgują jeszcze bardziej mroczne zdjęcia Roberta Elswita (Los Angeles nocą wygląda naprawdę paskudnie) oraz muzyka. Pewną wartością może być satyra na współczesne media, które kochają przekazywać brutalne i krwawe rzeczy, bo dzięki temu mają wysoką oglądalność, ale to jest tak grubymi nićmi szyta i prowadzone w dość prosty sposób (jeden wydawca ma zasady etyczne, ale szefowa TV nie przejmuje się tym wcale), że aż robi się wtedy dość nudnawo.

wolny_strzelec2

Jednak wtedy pojawia się Jake Gyllenhaal, który dominuje i jest po prostu wyborny. Lou to psychopata, który konsekwentnie próbuje zrealizować swój amerykański sen po trupach. Wydaje się opanowany i spokojny, ale pod tym wszystkim kryje się obojętny karierowicz walczący o kasę i uznanie. Jednym spojrzeniem jest w stanie zaskoczyć. I to on kradnie całym sobą ten film. Reszta jest dość solidna (najbardziej wyróżnia się Riz Ahmed jako marzący o karierze dziennikarskiej Rick), a kilka znanych twarzy jest zawsze miłe dla oka takich jak Bill Paxton (konkurent Joe Loder) i Rene Russo (szefowa telewizji Nina Romana).

wolny_strzelec3

Gilroy jako debiutant radzi sobie nieźle, a Gyllenhaal jest największym skarbem jaki dla tego filmu może trafić. One Man show, którego przegapić po prostu nie można.

7/10

Radosław Ostrowski

Wojna Charliego Wilsona

To były prawdziwe zdarzenia. Były one wspaniałe i zmieniły świat, ale końcówkę oczywiście spieprzyliśmy.

Być może to, co zobaczycie zabrzmi nieprawdopodobnie, ale działo się naprawdę. Charles Wilson był teksańskim kongresmenem, który miał spore znajomości i dwie poważne słabości – alkohol i młode kobiety. Pod wpływem przypadkowego impulsu (wiadomości w telewizji) dowiaduje się o wydarzeniach w Afganistanie. Polityk postanawia podjąć działania (jako członek Podkomisji Obrony może zwiększyć budżet na tajne operacje), w czym pomaga mu poważana bywalczyni salonów oraz doświadczony agent CIA. We trójkę dokonują karkołomnych operacji, by pogonić Sowietów z Afganistanu.

charlie_wilson1

Jak się miało okazja, ta dość pokręcona komedia polityczna była ostatnim filmem nakręconym przez zmarłego w tym roku Mike’a Nicholsa. Facet z pewnym dystansem i humorem opowiada historię tak nieprawdopodobną, że musi być prawdziwa. Nie brakuje tutaj dowcipnych dialogów (autorem scenariusza był Aaron Sorkin, który ma nosa do fabuł oraz dialogów – ci, co widzieli „Ludzi honoru”, „The Social Network” czy „Newsroom” wiedzą o czym mówię), oglądałem ten film ze zdumieniem i niedowierzaniem. Ponieważ polityków pokazuje się jako skorumpowanych bydlaków albo kompletnych idiotów. Nichols pokazuje mechanikę władzy, jednak trudno mi uwierzyć, że to można było tak łatwo to załatwić. Ale zakończenie jest bardzo gorzkie, pokazujące zatrzymanie się w pół drogi oraz krótkowzroczność polityki USA. Jak możliwe, ze takie mocarstwo potrafi rządzić tak idiotycznie? Plusem są wiernie odtworzone realia lat 80-tych (muzyka, scenografia, kostiumy i fryzury), dowcipne i niepozbawione ironii dialogi oraz solidna realizacja. Może się nie podobać propagandowy charakter (Amerykanie są ok, Ruscy nie), ale mocne wrażenie robi wizyta w obozie uchodźców – takich rzeczy się nie da wymazać.

charlie_wilson3

Od strony aktorskiej prezentuje się film naprawdę dobrze. Pozytywnie zaskakuje Tom Hanks w nietypowej dla siebie roli polityka-imprezowicza. Ale jak się okazuje ten facet ma zasady i zawsze dotrzymuje składanego słowa, co świadczy o pewnej klasie. A że lubi wypić szkocką oraz otaczać się pięknymi kobietami – jako singlowi mu wolno. Mniej mi się podobała Julia Roberts (ze szczególnym uwzględnieniem fryzur), która jest mniej wyrazista jako religijna oraz mająca spore wpływy bywalczyni salonów. Ale i tak obojgu aktorom szoł ukradł wyborny Philip Seymour Hoffman jako cyniczny i doświadczony agent CIA Avrakatos. Ma najlepsze teksty, niejasną motywację swoich działań i swoją obecnością rozsadza po prostu ekran. Tak potrafią wielcy aktorzy, prawda?

charlie_wilson2

Nichols pożegnał się z kinem w moim zdaniem dobrym stylu. Wielu może uznać, ze ta produkcja jest zbyt lekka jak na tematykę, ale ma dość wywrotowe przesłanie i kilka mocnych kwestii dających do myślenia. Ci dzielni Amerykanie.

7/10

Radosław Ostrowski

Zakładnik

Max jest taksówkarzem w L.A., próbującym dorobić na początek swojego nowego interesu. Pracuje głównie na nocnej zmianie, jednak ta noc będzie dla niego naprawdę ciężka. A wszystko zaczyna się od podwiezienia siwowłosego Vincenta, który składa mu propozycje nie do odrzucenia – ma go dowieść do pięciu miejsc, za co dostanie ekstra zapłatę. Już po przyjeździe na pierwsze miejsce okazuje się, że Vincent jest płatnym zabójcą.

zakladnik1

Michael Mann i kino sensacyjne to pewna symbioza działająca od dłuższego czasu. Tym razem jednak „Zakładnik” wyróżnia się dwiema rzeczami. Po pierwsze, nakręcono go według cudzego scenariusza, p drugie niemal w całości został nakręcony kamerą cyfrową. O ile to pierwsze, nie jest mocno odczuwalne, o tyle to drugie ma wygląda całkiem nieźle, nie wywołując irytacji czy rozdrażnienia. Sama intryga jest bardzo zgrabnie prowadzona, a gdzieś w połowie filmu dowiadujemy się o co tu chodzi. W dodatku Los Angeles nocą wygląda strasznie i tajemniczo – nigdy nie wiadomo kogo można spotkać, a przypadek odgrywa tutaj istotną rolę. Klimat jest rzeczą wyróżniająca film Manna od reszty, tak samo świetne dialogi oraz spójny montaż. Co prawda zakończenie, gdzie nasz everyman decyduje się wziąć sprawy w swoje ręce, by ratować ostatnią ofiarę, może się wydawać zbyt hollywoodzki, ale to i tak ogląda się z napięciem oraz zainteresowaniem. Realizm działań policji, naturalistycznie pokazana przemoc, świetnie zgrana muzyka (mieszanka ambientu, rocka, jazzu i latynoskich brzmień) robi naprawdę wrażenie.

zakladnik2

Także obsada jest tutaj niezawodna. Największą niespodzianką jest tutaj siwowłosy Tom Cruise w roli zimnego i bezwzględnego płatnego zabójcy Vincenta. Wyrachowany, spokojny, z ironicznym humorem jest wysokiej klasy profesjonalista, który potrafi się odnaleźć w każdej sytuacji. I naprawdę budzi on przerażenie (a jego giwera jest głośniejsza od reszty). Takiego Cruise’a nie pamiętam, choć w zasadzie robi to, co zawsze (tylko mniej się uśmiecha). Zaś tytułowym zakładnikiem jest Max, znakomicie prowadzony przez Jamie Foxxa. To typowy everyman, który ma swoje plany, jest wygadany i znajduje się w ekstremalnej sytuacji. Poza tym duetem na planie wybija się niezawodny Mark Ruffalo (dociekliwy i uparty detektyw Ray Fanning), piękna Jada Pinkett Smith (prokurator Annie) oraz solidni Javier Bardem (gangster Felix) oraz Bruce McGill (agent FBI Pedroza).

zakladnik3

„Zakładnik” nie jest może jedna z najlepszych propozycji Michaela Manna w karierze, ale poniżej pewnego (wysokiego) poziomu ten reżyser nie schodzi. To po prostu dobre kino sensacyjne, które trzyma fason i nie traktuje widza jak idiotę, a to już sporo.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Czarownica

Wszyscy znamy baśń o Śpiącej Królewnie? Panowie z Disneya też ją znają, ale postanowili pójść zgodnie z trendami i zrobili znacznie mroczniejszą i „stuningowaną” opowieść. Ale po kolei. Czarownicą jest tutaj niejaka Maleficent, która była wróżką pilnującą Wrzosowiska – krainy zamieszkiwanej przez magiczne istoty. Wróżka zaprzyjaźnia się ze Stefanem – młodym chłopcem, z którym łączy więź. W tym czasie Wrzosowisko chce podbić król Henry. Wtedy Maleficent zostaje zdradzona przez Stefana, który zostaje królem. A gdy rodzi mu się córka, tytułowa czarownica planuje zemstę.

czarownica1

Debiutujący na stanowisku reżysera scenograf Robert Stromberg na pewno ma oko do spraw wizualnych. I to widać, bo zarówno scenografia, kostiumy, zdjęcia oraz efekty specjalne robią naprawdę duże wrażenie. Samo Wrzosowisko wygląda bardzo bajkowo i nie jest to wada. Ale na szczęście także sama opowieść trzyma swój poziom. Niby znamy całość i wiemy co się stanie, ale nie brakuje tu niespodzianek oraz rozmachu godnego widowiska. Widać to w niewielu scenach akcji (atak na Wrzosowisko czy finałowa konfrontacja), ale mroczny klimat przykuwa uwagę. Problem w tym, że to produkcja raczej dla młodszego widza (pozbawiona krwi i brutalności), opowiadająca o braku tolerancji i ostrzeżeniem do czego doprowadza egoizm. Nie brakuje odrobiny humoru (trzy niezdarne wróżki), ale są one jakby przy okazji tej całej historii.

czarownica2

Jednak największym atutem jest baśni jest znakomita Angelina Jolie, która bardzo wiarygodnie prezentuje się zarówno jako anielska i niewinna wróżka, jak też będąc demoniczną i złą czarownicą. Jak grozi, to wierzymy jej na słowo, jednak jej wielowymiarowość potrafi oczarować. W środku nadal jest tą samą anielicą, którą okoliczności zmusiły do takiego a nie innego wyboru. Nie gorszy jest Sharlto Copley jako król Stefan, który jako dorosły pokazuje najgorsze cechy człowieka – chciwość, obłęd, żądzę władzy. Przy tej dwójce grającą księżniczkę Aurorę Elle Fanning wypada bardzo blado. Intryguje za to trio wróżek (uroczo wyglądają jako małe istotki Lesley Manville, Imelda Staunton i Juno Temple), które rozładowuje napięcie humorem. I jest jeszcze Sam Riley, czyli Diaval (kruk, który przybiera ludzką postać).

czarownica3

Wbrew pozorom, to bardzo spokojna, wręcz kameralna baśń, którą można było podkręcić. Jednak solidna realizacja i naprawdę wyborna Angelina w roli głównej potrafią przykuć uwagę na dłużej. I potwierdza, że Disney zaczyna wracać do formy.

7,5/10

Radosław Ostrowski

James Newton Howard – The Sixth Sense

The_Sixth_Sense

Horrory to gatunek filmowy, za którym niespecjalnie przepadam. Bo zamiast straszyć albo nudzi i usypia, albo wywołuje obrzydzenie bezsensowna przemocą lub co gorsza wywołuje śmiech. A chyba nie o to tu chodzi. Owszem, są pewne wyjątki jak klasyczne już „Lśnienie”, „Obcy – ósmy pasażer Nostromo” czy „Coś”, ale w 1999 roku objawił się nietypowy film grozy. „Szósty zmysł” bardziej wydaje się dreszczowcem, gdyż reżyserowi nie chodzi o poczucie zagrożenia czy niepokoju (choć nie brakuje scen grozy i przerażenia), lecz skupia się bardziej na postaciach i ich problemach. Psychiatra nie mogący dogadać się z żoną (nietypowa rola Bruce’a Willisa) i chłopiec, który widzi duchy zmarłych (Haley Joel Osment). Jeden próbuje pomóc drugiemu, ale efekt okaże się mocno zaskakujący. Więcej nie powiem, ale to był świetny kawałek kina, który przyniósł rozgłos M. Nightowi Shyamalanowi. Niestety, następne tytuły nie osiągnęły takiego sukcesu artystycznego i komercyjnego.

Film ten stał się też początkiem współpracy reżysera z kompozytorem Jamesem Newtonem Howardem, który stał się stałym współpracownikiem hinduskiego reżysera. Ale nie oszukujmy się – trwający pół godziny album (wybór wszystkich tematów) był tylko wprawką do następnych, znacznie ciekawszych partytur. Ale po kolei.

howardPoczątek to bardzo delikatne „Run to the Church”. Howard wykorzystał tutaj chór oraz niezbyt dużą orkiestrę, wygrywając piękny temat na fortepian i flet. Właściwie już tutaj mamy zderzenie dwóch światów: świat ludzi i ich dramatów oraz świat zmarłych, który wywołuje przerażenie. Obie rzeczywistości, bardzo współgrają ze sobą, działając w filmie bardzo dobrze, odpowiednio wyeksponowane. Melodie tutaj są pełne smutku i technicznie bez zarzutu. Pod tym względem prezentują się „Run to the Church”, krótkim „Photographs” czy pierwszą częścią „Malcolm’s Story/Cole’s Secret”.

Drugi świat jest tutaj bardziej przerażający i bardziej underscore’owy. Pojawia się on już w „De Profundis”, gdzie z dość pozornie spokojnego tematu na smyczki pojawia się melodia grana na rogu, będąca zapowiedzią czegoś przerażającego (wtedy w tle jest chór), zaś potem smyczki zaczynają grać coraz bardziej nerwowo, wręcz „falować” i „opadać”, by potem wybuchnąć. Ta atonalność przewija się tez w underscore’owych „Suicide Ghost” (trzaski oraz nerwowa gra smyczków, a także pod koniec wejście dęciaków i chóru) i „Hanging Ghosts” (nerwowy fortepian na początku, szybkie smyczki, które potem się „zapętlają”).

Najciekawiej jest jednak wtedy, kiedy dochodzi do zderzenia tych dwóch światów tak jak w „Malcolm’s Story/Cole’s Secret”, gdzie pierwsza połowa jest bardziej dramatyczna, a druga to atonalny straszak. Najciekawsze efekty są jednak w „Tape of Vincent”, gdzie dochodzi do mocnego zgrania, zaś końcówka jest naprawdę mocna emocjonalnie (melodia brzmiąca jakby z pozytywki w towarzystwie mocniej wybijających się smyczków). Także mocno underscore’owy „Help the Ghosts/Kyra’s Ghost” radzi sobie z tą mieszanką głównie dzięki delikatnym dzwonkom oraz bardzo lirycznym smyczkom w drugiej połowie. Jednak prawdziwą kulminacja jest tutaj ostatni utwór, który (niestety) zdradza zakończenie filmu, więc go nie podam. Wypadkowa i powtórzenie wszystkich motywów działa naprawdę emocjonalnie, wręcz przygnębiająco, ale i nie bez nadziei (dęciaki). To jeden z najlepszych utworów Howarda.

Więc czy „Szósty zmysł” nie zawiódł Howarda? I tak, i nie. Współpraca z Shyamalanem była punktem zwrotnym w karierze tego twórcy, ale ta praca jest dość konwencjonalna i mało interesująca poza kontekstem filmowym. Zwłaszcza underscore’owe granie typowe dla kina grozy. Technicznie nie ma się do czego przyczepić – dźwięk jest naprawdę dobry, orkiestracje porządne, zaś tematyka całkiem niezła. Jednak następne prace Howarda dla Shyamalana były po prostu lepsze, ciekawsze i bogatsze. Niemniej wszystko zaczęło się tutaj, więc nie można uznać tej muzyki za nieudaną. To po prostu początek pięknej przyjaźni.

7/10

Radosław Ostrowski


Krwawy diament

Lata 90. W Sierra Leone trwa wojna domowa, zaś przedmiotem walk są surowce naturalne. Przypadkowo zostaje w to wplątany rybak Solomon Vandy, który siłą zostaje zmuszony do pracy przy wydobywaniu diamentów, a jego rodzinę rozdzielono. I wtedy pojawia się koło niego przemytnik diamentów Danny Archer, który obiecuje mu pomóc w odnalezieniu rodziny w zamian za diament, który znalazł Vandy i gdzieś ukrył. Razem z nim jest jeszcze dziennikarka Maddy Bowen.

diament1

Kino rozrywkowe, które próbuje przemycić ważnie i poważne treści? To trudne zadanie, wręcz niewykonalne. Jednak Edward Zwick nie boi się ryzykować i w konwencji kina sensacyjnego pokazuje rzeczywistość Afryki, wykorzystywanej przez białych do grabienia i łupienia. W podobny sposób próbował opowiadać „Wierny ogrodnik”, gdzie Afryka była dużym laboratorium dla koncernów farmaceutycznych, jednak tutaj chodzi diamenty z regionów ogarniętych wojną domową, na której zarabiają biali. Rebelianci zmuszający dzieciaków do walki (znany temat choćby z „Wiedźmy wojny”), podtrzymywanie wojny, by na niej zarabiać, równie chciwi najemnicy – mocne tematy, które można było bardziej pogłębić, zamiast okraszać strzelaninami i wybuchami (efektownymi, mocnymi i nie pozbawionymi bardzo realistycznej przemocy). A jednak to wszystko zaskakująco dobrze działa, zaś wyprawa po diament okaże się drogą przez zapomniany przez Boga kontynent. Piękne plenery zmieszane z surową realizacją robią mocne wrażenie, zaś bohaterowie są ludźmi z krwi i kości. Można się przyczepić do łzawego finału, ale i tak wyszedł z tego ciekawy film.

diament2

Również aktorstwo trzyma więcej niż solidny poziom. Świetnie wypadł Leonardo DiCaprio w roli przemytnika Archera. Cyniczny cwaniak, któremu zależy tylko na forsie i diamentach, choć okazuje się zdolnym do poświęcenia, zaś to jak mówi ten facet zasługuje na uznanie (akcent południowoafrykański jest naprawdę trudny). Równie mocna jest Jennifer Connelly, czyli piękna dziennikarka, która wygłasza najmocniejsze zdania na temat sytuacji w Afryce. Nie jest słodką, naiwną reporterką, raczej osobą potrzebującą odrobiny adrenaliny. No i w końcu – last but not least – Djimon Hounsou, czyli prosty (ale nie głupi) Solomon rozdarty między potrzebą znalezienia rodziny, a szukaniem diamentu. Mocna, choć prosta postać.

diament3

Zwick z jednej strony tworzy dynamiczne i mocne kino akcji, z drugiej pokazuje Afrykę jako bardzo niebezpieczne i niestabilne miejsce. I wyszło z tego naprawdę dobre kino, choć lekko hollywoodzkie.

7/10

Radosław Ostrowski