Jeff Goldblum & The Mildred Snitzer Orchestra – The Capitol Studio Session

the-capitol-studios-sessions-b-iext53596124

Być może to wielu wkurza fakt, że osoby ze świata aktorskiego zaczynają flirtować z muzyką. Przykłady Hugh Lauriego czy Setha MacFarlaine’a pokazują, że nie wywołuje to poczucia przerażenia. Teraz do tego gronia postanowił dołączyć fantastyczny Jeff Goldblum. Aktor znany z takich filmów jak “Mucha”, “Park Jurajski”, “Dzień Niepodległości” czy “Thor: Ragnarok” potrafi także grać na fortepianie (uczył się odkąd skończył 15 lat), działając już w latach 90. jako frontman założonego razem z Johnem Maestro The Mildred Snitzer Orchestra, gdzie grali po klubach jazzowe standardy. Ale dopiero w 2018 roku postanowił razem z grupą wydać album – i to koncertowy, będącym zapisem popisów w Capitol Records.

I muszę przyznać, że efekt jest więcej niż przyzwoity. O dziwo, nie zabrakło też instrumentalnych kompozycji jak otwierający całość “Cantaloupe Island” z cudownie szalejącym saksofonem, by w połowie się uspokoić oraz dać pole innym (klawisze, gitara elektryczna, perkusja). Popisem umiejętności trębacza Tilla Bronnera jest pozornie spokojny “Don’t Mess with Mister T”, a także nieśmiertelny “Caravan” oraz nostalgiczny “It Never Entered My Mind”. Pojawiają się także popisy innych instrumentów jak choćby klawisze (“Nostalgia in Times Square”).

Nie oznacza to jednak, że nie pojawiają się osoby śpiewające. Tutaj są aż trzy, same panie, zaś każda z nich zaskakuje. Na pierwszy ogień idzie Haley Reinhart, zaczynająca od uwodzącego “My Baby Just Cares for Me” zakończonego uroczym droczeniem się wokalistki z Goldblumem, by wskoczyć na spokojne tory w “Gee Baby”, gdzie udziela się saksofon bardziej zadziorny niż zwykle. Druga w kolejce jest Imelda May, którą bardziej znam z bluesowego grania. Ale i w jazzie jej głos sprawdza się naprawdę dobrze – zarówno w zwiewnym, eleganckim “Straighten Up and Fly Right”, dosłownie bawiąc się ozdobnikami,  by przejść do wyciszonego “Bitter Earth” oraz wręcz uwodzącego “Come On-A-My House”. No i trzecia panna to Sarah Silverman, gdzie pojawia się najpierw w dość długiej zapowiedzi (szkoda, że nie ma wersji DVD z zapisem video tego koncertu), by wskoczyć w jeden numer: “Me and My Shadow”, gdzie Jeff także śpiewa, tworząc dowcipny kawałek.

Bardzo sceptycznie byłem przekonany do płyty Goldbluma, ale jako muzyk sprawdza się solidnie, choć pozostaje troszkę w cieniu swoich kolegów. Nie mniej udało się grupie stworzyć bardzo intrygujące, energetyczne oraz piekielnie dobry materiał, choć reakcje publiczności nie są zbyt częste. Czy to będzie nowy etap w karierze aktora? Czas pokaże, ale jestem strasznie ciekawy.

8/10

Radosław Ostrowski

Thor: Ragnarok

Pamiętacie Thora? To taki koleś, który rzuca swoim młotem, robi rozpierduchę i zawsze pakuje się w jakieś tarapaty. Najczęściej przez swojego braciszka, Lokiego, który czuje się niedoceniony albo chce mieć władzę nad Asgardem. Ale tym razem Thor ma dużo, dużo większy problem, bo przychodzi siostrzyczka, o której istnieniu braciszkowie nie wiedzieli. Hela to bogini śmierci, która robi rozpierduchę, niszczy młot Thora, a sam bóg piorunów wypada z gry.

thor31

Poprzednie części Thora były troszkę bardziej poważne, mroczne i ciężkie, a jedynka wręcz szekspirowski. Ale tym razem postanowiono zatrudnić nowozelandzkiego wariata, czyli Taikę Waititi. Niezależny filmowiec i Marvel? To brzmi jak szaleństwo, ale efekt jest bardzo interesujący. „Ragnarok” jest komedią, która mogłaby śmiało postawić na półce obok… „Strażników Galaktyki”. Jest znacznie więcej humoru niż można by się było spodziewać. Czuć to już na samym początku, gdy nasz heros zostaje uwięziony, a potem dzieje się cyrk. Loki podszywający się za Odyna, Heimdall zostaje wygnany, Hela jest prawdziwą twardzielką, a rozgardiasz panuje ogromny. Do tego Thor jeszcze trafia na arenę gladiatorów i niczym Spartakus musi powalczyć o swoją wolność. I tak jak poprzednie część, to dalej historia dojrzewania tego łobuza w odpowiedzialnego przywódcę, mierzącego się z kłamstwami oraz rodzinnymi tajemnicami.

thor32

A w tle tego wszystkiego ma dojść do Ragnarok, czyli mitycznego końca świata oraz totalnego wysadzenia Asgardu w pizdu. Wizualnie jest na bogato, wali kolorami po oczach, a kilka scen (retrospekcja, gdzie wojska Walhalii walczyły z Helą) jest wręcz malarskich. Wszystkie poważniejsze wątki są rozładowywane poczuciem humoru (postać lekko tępego Skurge’a, który zmienia stanowisko jak chorągiewki czy wszystko z dr Strange’m), włącznie z całym wątkiem wokół Arcymistrza i pojedynków na arenie. Tutaj dochodzi do decydujących wydarzeń, jest nawet wiele rzeczy z buddy movie, trochę mroku (ale nie za dużo), polane kiczem z muzyką a’la lata 80. na czele. A finał jest wręcz spektakularny, czyli typowy dla Marvela (sceny po napisach sugerują, że Thor zmierzy się z Thanosem).

thor33

Wreszcie znalazł się w tej postaci Chris Hemsworth, dodając bardzo dużo luzu oraz dystansu wobec tej postaci. Nie brzmi tak podniośle i jest bardziej ludzki niż boski (narcyz, złośliwiec, dbający o reputację), co jest dla mnie największym plusem. Charakteru za to nie stracił Loki (życiówka Toma Hiddlestone’a), który nadal jest takim cwaniakiem, działającym na dwa fronty. I wreszcie jest charakterny łotr, znaczy się łotrzyca w postaci Heli (cudowna Cate Blanchett), planująca się odegrać za dawne winy. Ale film za to kradnie fantastyczny Jeff Goldblum jako troszkę elokwentny, cwany, podstępny i złośliwy Arcymistrz oraz sam reżyser jako kamienny wojownik Korg.

thor34

Chociaż początek jest dość powolny i spokojny, „Ragnarok” nabiera rozpędu doprowadzając do ekstremum. Człowiek-Młot nabiera nowych mocy i jest jeszcze bardziej niebezpieczny niż się można spodziewać. Nie wiem, co tym razem wymyślą twórcy MCU z Thorem, ale czekam na to.

8/10

Radosław Ostrowski

Zaginiony świat: Park Jurajski

Minęły cztery lata od wydarzeń z poprzedniej części, a Park Jurajski został zlikwidowany. Firma Johna Hammonda inGen znalazła się na krawędzi bankructwem zaś sam Hammond został odsunięty ze stanowiska szefa. W tym samym czasie na wyspie Isla Sorna znajdują się dinozaury. Hammond prosi dr Iana Malcolma (pozbawionego pracy i ze zrujnowaną reputacją) o udział w ekspedycji naukowej mającej zrobienie fotografii dinozaurom, by przekonać opinie publiczną o zostawieniu gadów w spokoju. W tym samym czasie siostrzeniec Hammonda wysyła swoich ludzi do przejęcia żywych dinozaurów, by pokazać je na kontynencie.

park_jurajski21

Mówi się, że nie można wejść drugi raz do tej samej rzeki. Ta reguła chyba nie dotyczy filmowców, chociaż czasem można mieć co do tego poważne wątpliwości. Spielberg drugi raz postanowił wejść do świata Michaela Crichtona, ale to już nie robi aż tak wielkiego wrażenia jak część poprzednia. Zasada jest prosta: dinozaury przerażają, a ludzie wieją jak najdalej. Jednak zamiast dzielnego Sama Neilla będziemy mieli w akcji opanowanego Jeffa Goldbluma, który jako jedyny zachowuje zdrowy rozsądek z całej grupy. Bo reszta filmu jest a) idiotyczna, b) bohaterowie wkurzają swoim zachowaniem, zwłaszcza dr Harding (mimo całej sympatii dla Julianne Moore – to była wpadka). Mimo akcji toczącej się przez całą noc, świetnych zdjęć Janusza Kamińskiego oraz muzyki niezawodnego Williamsa, druga część jest po prostu nudna. Zachowanie postaci jest mocno przewidywalne i nawet widok T-Rexa terroryzującego Nowy Jork nie jest w stanie tego zmienić. W dodatku brakuje postaci, którym chciałoby się kibicować.

park_jurajski22

Owszem, jest Ian Malcolm, jednak on po pewnym czasie zaczyna nużyć, mimo ironicznych tekstów. Z innych bohaterów najbardziej zapada w pamięć Pete Postlethwaite w roli nieposkromionego Rolanda, który pragnie schwytać T-Rexa, a jego upór i spryt widać w oczach. Ale to jednak za mało, by uznać „Zaginiony świat” za udany sequel. Strata czasu.

park_jurajski23

6/10

Radosław Ostrowski