Antologie serialowe z reguły są trudne do zrealizowania. Szczególnie, jeśli biorą się za bardzo ważny i poważny temat. Taki sobie cel przyjął „Mały topór” – koprodukcja BBC i Amazona w reżyserii Steve’a McQueena. Nie są ze sobą powiązane za pomocą postaci, lecz tematu: rasizmu oraz nietolerancji wobec osób o ciemnej skórze. Dokładniej ludzi z Karaibów w Londynie od lat 60. do początku lat 80. Czyli będzie poważnie, górnolotnie, patetycznie i jeszcze nawalając symboliką? Otóż… niekoniecznie.

Jasne, każda historia jest podana w sposób dramatyczny, jednak reżyser unika jak ognia stosowania emocjonalnego szantażu czy prostego podziału: dobry czarnoskóry-zły biały. Więcej jest tutaj odcieni szarości, zaś uprzedzenia dotyczą obydwu stron. Wiec jak je przełamać? Zwłaszcza, że system niejako odgórnie narzuca traktowanie czarnoskórych jako gorszych, nie dając im szans na edukację czy porządną pracę. I to z dzisiejszej perspektywy wydaje się nie do uwierzenia. Jeszcze bardziej zaskakuje, że każdy z odcinków mógłby spokojnie być pokazywany jako film. Zwłaszcza otwierający całość dwugodzinny „Mangrove”.

Każdy z odcinków odnosi się do prawdziwych wydarzeń lub postaci, choć nie zawsze pojawia się taka informacja pod koniec. Bardzo mi imponuje z jaką szczegółowością odtworzono realia tych czasów. Scenografia i kostiumy z wplecioną muzyką „czarną” w tle (głównie reggae) wyglądają niesamowicie, tak jak fantastyczne zdjęcia, niemal skupione na detalach. McQueen prowadzi każdą z opowieści tak, że zanurza się w nich od razu. Czy jest to walka z systemem sądowym właściciela restauracji Mangrove w Notting Hill, opowieść o pierwszym czarnoskórym policjancie znienawidzonym przez swoich i obcych (wszelkie skojarzenia z „Serpico” na miejscu), nieznającym swoich korzeni młodym chłopaku czy dziecku, które trafia do szkoły specjalnej. Jak bardzo odgórne jest nastawienie wobec obcych – podobno już jest trochę lepiej, ale prawda jest jedna: mentalności nie zmienisz za pomocą przepisów czy regulacji prawnych. To trzeba zrobić działaniami, choć jest to bardzo mozolna, ciężka praca. No i jeszcze w jedności siła, choć sama społeczność jest podzielona.

Nie wszystkie odcinki dotykają jednak spraw poważnych. Zaskoczeniem był dla mnie odcinek drugi, opowiadający o dziewczynie trafiającej na nocną domówkę. Ten odcinek bardzo płynie z rytmem, jest wręcz impresyjny, zdominowany przez taniec, brzmienia reggae w niemal spowolnionym tempie. Bardzo przyjemnie to buja, ale pod tym wszystkim kryje się także obserwacja relacji damsko-męskich, gdzie kobieta wydaje się być ograniczana do roli zdobyczy. I że nie może mu się sprzeciwić, kiedy chce ją zaliczyć.

I jak to jest fantastycznie zagrane, choć rozpoznawalnych twarzy jest niewiele. Trudno mi tu kogokolwiek wyróżnić, bo nie ma tutaj złych ról. Mógłbym wymienić takie nazwiska jak Shaun Parkes, Letitia Wright, Malachy Kirby, John Boyega czy Amarah-Jae St. Aubyn. Tylko, że to byłaby tylko wyliczanka bez końca, bo na pewno kogoś bym pominął z tego grona. Każdy wyciągnął ze swojej postaci maksimum możliwości, pomagając w wybrzmieniu tego niewygodnego tematu. Fantastyczna robota każdego bez wyjątku.

„Mały topór” jest bardzo świeżym oraz – moim zdaniem – bardzo uczciwym pokazaniem tematu rasizmu, wrogości oraz wzajemnych uprzedzeń. A także heroicznej, choć pozbawionej wielkich słów, walki o swoją godność i bycie traktowanym jak inni ludzie. Bardzo mocna, miejscami stonowana, ale bardzo angażująca mozaika.
8,5/10 + znak jakości
Radosław Ostrowski











