Arachnofobia

Doświadczony producent filmowy Frank Marshall z Amblin Entertinment doszedł do wniosku, że po współpracy ze Stevenem Spielbergiem sam weźmie za kamerę i spróbuje sił jako reżyser. I tak w roku 1990 pojawiła się „Arachnofobia” – pierwsza produkcja nowego studia pod Disneyem zwanego Hollywood Pictures. Wsparty przez Spielberga oraz Kathleen Kennedy Marshall zmieszał horror z komedią, inspirując się monster movies oraz „Ptakami” Hitchcocka.

Sama historia zaczyna się w Wenezueli, gdzie zorganizowano ekspedycję naukową dr Athertona. Tam zostaje odkryty nowy gatunek pająka. W trakcie wyprawy ofiarą ośmionoga zostaje fotograf, ale sprawca nie zostaje wykryty. Winą za śmierć miała ponieść gorączka, na którą mężczyzna chorował. Następnie przenosimy się do małego miasteczka w Kalifornii, skąd pochodził nieboszczyk. Tam też trafia dr Ross Jennings razem z żoną i dziećmi. Przenieśli się z San Francisco, by odetchnąć od miejskiego zgiełku, a Jennings miał przejąć praktykę po miejscowym lekarzu. Ten jednak nie zamierza przejść na emeryturę, więc sprawy się komplikują. Jakby tego było mało, w okolicy dochodzi do niewyjaśnionych zgonów.

arachnofobia1

Sam film mocno inspiruje się dziełem Spielberga, z klimatem pozornego spokoju, gdzie wszystko płynie swoim rytmem. Ale pojawienie się morderczego pająka zmienia atmosferę, nie idąc ku makabrze. Reżyser balansuje między strachem a komedią, płynnie zmieniając ton, nawet w ciągu jednej sceny. Co mnie zaskoczyło, to fakt, że dałem się złapać i parę razy podskoczyłem. Czy to wynika z samej obecności pająka w kadrze? Pewnie tak, zwłaszcza w sposobie filmowania. Napięcie idzie gwałtownie zwłaszcza w finale, gdzie nasz protagonista – lekarz z arachnofobią – musi zmierzyć się ze swoim największym lękiem. Kapitalnie zrobiona scena z armią zwierząt nadal potrafi zadziałać jako horror.

arachnofobia2

Pomaga w tym wszystkim świetne aktorstwo. Przede wszystkim to popis Jeffa Danielsa jako dr Jenningsa – lekarza z arachnofobią, racjonalisty, pozwalającego sobie na odrobinę sarkazmu i skonfrontowanego z mentalnością małego miasteczka (symbolem jego jest dr Metcalf). Całość jednak kradnie rozbrajający John Goodman w roli eksterminatora Delberta. Jest jedyną osobą z odpowiednim sprzętem, serwującego najlepsze teksty oraz dodającego sporo lekkości (i ta muzyka, gdy się pojawia – cudo). A i drugi plan z wieloma charakterystycznymi twarzami (m.in. Juliana Sandsa oraz Petera Jasona) też się sprawdza więcej niż solidnie.

arachnofobia3

Nie jest to najstraszniejszy film grozy ever, ale jeśli chcecie swojemu młodszemu rodzeństwu trochę strachu, można od niego spokojnie zacząć. Czysto rozrywkowe kino, dostarczające frajdy. A o to chodzi. Jeden z lepszych filmów Spielberga, który nie jest przez niego nakręcony.

7/10

Radosław Ostrowski

Rebelia

Było już wiele filmów o inwazji kosmitów na Ziemię. Jednak tym razem cała akcja została poprowadzona w sposób pokojowy, czyli politycy postanowili skapitulować i oddać świat (przynajmniej tak zrobili Amerykanie) w pakowanie istot zwanych złośliwie karaluchami. Wszystkie miasta zostały otoczone murem, kosmici zneutralizowani system komputerowy (zagłuszanie sieci), panuje permanentna inwigilacja, a za wiele zbrodni grozi deportacja na obcą planetę. Dziewięć lat po pierwszym kontakcie w Chicago planowany jest zamach terrorystyczny przez ruch oporu zwany Feniksem. Już wcześniej próbowano dokonać zamachu, który zakończył się klęską oraz kompletnym zniszczeniem w pył powierzchni Wicker Park. Organizację próbuje wytropić oficer policji William Mulligan, a do tego celu chce wykorzystać brata zmarłego członka grupy. Tylko, że Gabriel chce uciec z tego miasta.

captive state1

Film Ruperta Wyatta, mimo skromnych środków, poległ w kinach nie zwracając nawet połowy budżetu. Czyżby to był aż tak słaby film, czy może marketing był tak słaby, że nie wiadomo było czym tak naprawdę jest „Rebelia”. Nie jest to klasycznie rozumiane SF, bo technologia jest tutaj praktycznie niewykorzystywana, zaś sami Obcy pojawiają się bardzo rzadko. Bardziej to przypomina kryminał, gdzie mamy tutaj śledzenie, tropienie oraz infiltrację. Dlatego nie ma tutaj efektownej akcji, popisów efektów specjalnych, a wszystko wydaje się bardzo dziwnie znajome. Wszystko utrzymane jest w klimacie kina noir, pełnym szarości, brudu oraz pewnej beznadziei. Sama intryga jest prowadzona w sposób bardzo spokojny i wyważony, ale wymaga bardzo uważnego skupienia, bo można się pogubić w tym wszystkim. Przez większość filmu obserwujemy przygotowania do realizacji zamachu, obserwując całą mechanikę funkcjonowania ruchu oporu: od sposobu komunikacji przez oszukiwanie systemu inwigilacji (wszczepione implanty).

captive state3

Ta konspiracja naprawdę działa, zaś sam przebieg oraz konsekwencje całego zamachu potrafią zaangażować, mimo faktu, że główni bohaterowie zostają zepchnięci na daleki plan. I to mnie bardzo bolało, jakby twórcy sobie o tych postaciach przypominają pod koniec (znaczy przez ostatnie 40 minut). Mam też wrażenie, że cały ten społeczny podział mógł zostać o wiele bardziej zarysowany, bo przez większość czasu jestem w dzielnicach biedoty. Praktycznie nie jesteśmy w prywatnych mieszkaniach osób u władzy. Sama scenografia pomaga w budowaniu klimatu, rzadko wykorzystując technologiczne cuda wianki (może poza dronami oraz dziwacznymi statkami w kształcie kamieni). A w tle gra bardzo pulsująca elektronika, co pomaga w budowie niepokojącego klimatu. Tak samo jak bardzo zaskakujący finał.

captive state4

Aktorsko dominują tutaj mniej znane przeze mnie twarze, przez co dodają tego klimatu. Ale prawdę mówiąc najważniejsze są dwie postacie: gliniarza Mulligana oraz Gabriela Drummonda. Pierwszego gra niezawodny John Goodman, który wydaje się bardzo zblazowany, wręcz emanujący spokojem (co słychać w głosie), ale jednocześnie wydaje się bardzo śliskim stróżem prawa. Niemniej pod tą postacią skrywa się coś więcej, jednak to wymaga obejrzenia całości do samego końca. Drugim bohaterem jest Gabriel w wykonaniu Ashtona Sandersa, który jest bardzo wycofanym bohaterem i niejako wbrew sobie zostaje wplątany w całą intrygę. I ta postać potrafi wzbudzić sympatię, mimo niewielkiego czasu na ekranie. Poza nimi na drugim planie mamy tak rozpoznawalne twarze jak Vera Farmiga (prostytutka Jane Doe), Jamesa Ransome’a (Patrick Ellison) czy rapera MGK’a (drobny epizod Jurgisa).

captive state2

Warto dać szansę „Rebelii”, bo widać bardzo inne podejście w kwestii opowieści o inwazji kosmitów oraz ich pobycie na Ziemi. Bardziej stonowany wizualnie, z bardzo brudnym klimatem oraz nieoczywistym zakończeniem. Kawał bardzo porządnego kina.

7/10

Radosław Ostrowski

Kong: Wyspa Czaszki

Pamiętacie King Konga? To taka wielka włochata małpa, która została zabrana ze swojego naturalnego środowiska, chce zdobyć serce pięknej kobiety, ale ginie skasowany przez tępych ludzi. To wielkie pojawiało się w kinie parę razy (ostatnio w 2004 roku), lecz tym razem znowu powraca jako część większego uniwersum. Bo teraz po sukcesie Marvela, każdy chce mieć swoje własne uniwersum.

Początek to rok 1944, gdzie na opuszczoną wyspę spadają dwa rozbite samoloty, pilotowane przez żołnierzy dwóch stron konfliktu wojny na Pacyfiku. I już byli gotowy do wzajemnego wymordowania się, gdy pojawił się on – wielki, owłosiony, potężny małpiszon w rozmiarze XXL. Potem trafiamy do roku 1973, kiedy w Wietnamie rozpętuje się pokój, czyli amerykańscy wojacy zbierają dupę w troki i mają wracać do domu. Jednak tajemnicza organizacja Monarch kierowana przez Billa Randę chce zorganizować ekspedycję naukową na kompletnie nieznaną, niezbadaną przez ludzi Wyspę Czaszek. Do ekipy naukowców wchodzą żołdacy pod wodzą pułkownika Packarda, były wojskowy brytyjskiej armii, a obecnie tropiciel oraz fotoreporterka (anty)wojenna.

kong1

Reżyser Jordan Vogt-Roberts, który wcześniej zrobił ciepło przyjętych „Królów lata”, tym razem mierzy się z realizacją dużego filmu, mającego tak naprawdę być tylko popcornową rozrywką. Czyli tak jak w ostatniej „Godzilli”, mamy widzieć dużego, zmutowanego bydlaka, który będzie siał śmierć, spustoszenie oraz totalny rozpierdol. Czyli klasyczne kino z potworkami a’la „Godzilla” czy „Pacific Rim”, ale… jest zaskoczenie. Bo reżyser na samym początku idzie tutaj w kino akcji, gdzie mamy troszkę koszarowego humoru, fetyszu na punkcie militariów, zabawek, helikopterów oraz kilka efekciarskich popisów operatorskich. Ta przyroda wygląda bardzo pięknie (zbliżenia na zwierzęta czy odlatujące ptaki), mimo pewnego nadużywania ulubionego slow-motion (jak te helikoptery fajnie latają, jak ten Kong w tym słońcu wygląda imponująco), zaś kamera miejscami przykleja się do pewnych rzeczy (ujęcia ze spluwy wzięte niemal z gry komputerowej). A w tle muza rockowa z lat 70. – co z tego, że ograna (rzucanie bombek w rytm „Paranoid” Black Sabbath zawsze jest super), ale robi swoją robotę.

kong2

Potem fabuła rozpada się na dwa wątki (niczym oddział naszych bohaterów) związane z dwoma, a nawet trzema postaciami: powoli zmierzającemu ku obłędowi Packardowi, dla którego wojna nigdy się nie kończy (prawie jak w „Czasie Apokalipsy”), gigantycznego Konga, będącego bogiem i strażnikiem wyspy pełnej monstrum (zmutowanych mrówek, woło-bizonów, pterodaktylowych jaszczurek – czytaliście może „Zaginiony świat” Conan Doyle’a?) oraz wplecionych w to wszystko naszych ludzików, próbujących wyrwać się stąd jak najszybciej. Do tego są jeszcze jacyś ludzie pierwotni, przypominający jakieś afrykańskie plemiona, ale to tylko dekoracja, niemniej sam wygląd wyspy potrafi wzbudzić przerażenie.

kong3

Może i jest to przewidywalne, kilka postaci jest zbędnych (chińska pani naukowiec), ale jak przychodzi do rzezi, jest ciężko i brutalnie (co z tego, że jest PG-13 i nie ma krwawych scen). Jak Kong ruszy do akcji, japa mi się automatycznie zaczęła się cieszyć. Same starcia wyglądają imponująco (walka z pterodaktylami za pomocą katany jest niemal zrzynką z „300”), czuć siłę każdego ciosu, uderzenia i kompletniej demolki (pierwsze spotkanie z Kongiem), zwłaszcza w finałowej potyczce.

Aktorstwo – tak jak fabuła – jest tutaj bardzo pretekstowa, bo i te postacie nie są wychodzą poza pewne stereotypowe klisze i nie są zbyt pogłębione. Czyli dokładnie tak jak w „Godzilli”, tylko że jest tutaj dwóch odpowiedników Bryana Cramstona z filmu Edwardsa. Po pierwsze, bardzo zaskakujący John C. Reilly w roli zaginionego weterana II wojny światowej. Początkowo wydaje się takim trochę śmieszkiem, jednak ta postać skrywa w sobie więcej głębi oraz tajemnicy. Drugim mocnym punktem jest Samuel L. Jackson jako pułkownik Kurtz, eee, Packard, dla którego wojna oraz zabijanie staje się jedynym sensem życia. Niby nic nadzwyczajnego, ale Samuelowi z obłędem jest bardzo do twarzy. W ogóle drugi plan jest bardziej ciekawy niż grający główne role (chyba główne, nie wspominając Konga) Tom Hiddleston oraz Brie Larson (wygląda niemal jak Lara Croft z ostatniego „Tomb Raidera”) – oboje piękni niczym z czasopisma, którzy zawsze dobrze wyglądają oraz kompletnie nie zapadają w pamięć. Za to Toby Kebbell w motion capture jako Kong budzi ogromny szacunek jako bezwzględna, niemal brutalna siła natury, z którą lepiej nie zadzierać.

„Kong” jako kolejna część franczyzy oraz efekciarska rozpierducha jest w stanie dostarczyć rozrywki, pod warunkiem wyłączenia komórek mózgowych. Czuć klimat starych filmów przygodowych oraz aurę pewnej niesamowitości, której nie potrafię opisać słowami. Nie mogę się doczekać dalszego ciągu.

6,5/10 

Radosław Ostrowski

Atomic Blonde

Rok 1989, Berlin jeszcze jest podzielony na dwie części, ale w powietrzu czuć wrzenie. I to właśnie tam dochodzi do zabójstwa. Ofiarą jest brytyjski szpieg, James Gascoigne, zaś cała intryga skupia się wokół tzw. listy. To spis wszystkich działających agentów wywiadu świata, znajdujący się w zegarku. Właśnie tam zostaje wysłana agenta MI6 Lorraine Broughton. Tylko, że od samego początku podążają Ruscy.

atomic_blonde1

Reżyser filmu David Leitch znany stał się dzięki współrealizacji „Johna Wicka”. Więc nie byłoby zdziwieniem, że wiele osób spodziewało się, iż samodzielny debiut reżysera też będzie prostym, nieskomplikowanym kinem akcji w starym, retro stylu. Ale tak naprawdę jest to rasowy film szpiegowski, troszkę inspirowany Jamesem Bondem. Poszukiwania „listy” – będącej obiektem zainteresowania wszystkich służb – łączą się z wytropieniem podwójnego agenta, Satchela. Zabawa w podchody, brak zaufania, zdrady w szeregach wywiadu Królowej: tutaj gra jest ostra, stawką jest własne życie. Tylko, że tutaj nie wiadomo komu do końca możemy zaufać, tak jak Lorraine.

atomic_blonde2

Scen akcji nie ma tutaj zbyt wiele, ale kiedy dochodzi do niej, to jest krwawo, ostro i z mięchem. Jak wszyscy wiemy, dobrze wyszkolony szpieg, potrafi wykorzystać jako broń wszystko. Nie tylko spluwy i pięści. Widać to mocno zarówno w bijatyce z niemiecką polizei, jak i fenomenalnie zrealizowanej scenie walki z małym oddziałem KGB, zrobionej w jednym ujęciu (przynajmniej tak wygląda). Pomysłowa choreografia, niemal tańcząca kamera oraz pewien mały detal – bardzo mocno widoczne ciosy oraz zmęczenie przeciwników. Lorraine to nie jest Neo czy inny superbohater, który wychodzi ze wszystkiego bez zadrapania. To dodaje realizmu tej stylowej historii. Trzeba pochwalić realizację, gdzie czuć klimat lat 80. – neony w spelunach, mocne kolory, zaś w tle największe hity epoki z New Order, Neną i Davidem Bowie na czele.

atomic_blonde3

Dla wielu problemem może być dość nierówne tempo, gdzie trzeba było balansować miedzy skomplikowaną szpiegowską intrygą, a ostrą, krwawą naparzanką. Przez co zdarzają się pewne przestoje, wplecione repetycje, ale nie brakuje tutaj suspensu (wszystko, co związane z przerzutem Spyglassa), ironicznego humoru oraz walącej po oczach oprawie audio-wizualnej.

atomic_blonde4

Jednak film ma jednego mocnego asa – Charlize Theron w roli głównej. Jej ciosy mają siłę bomby atomowej, pozornie sprawia wrażenie chłodnej, wypalonej specjalistki, jednak nie rezygnuje ze swojego seksapilu (te buty na wysokim obcasie, ciuchy, fryzury), przez co nie da się oderwać od niej oczu. Idealnie pasuje do tej kreacji chłodnej, opanowanej, ostrej twardzielki. Jednak film bezczelnie kradnie James McAvoy w roli łącznika Percivala. Wyglądający jak anarchista, w rzeczywistości jest wypalony, zgorzkniały, wręcz cyniczny szpieg, ciągle lawirujący i dbający o własny interes. Poza tym duetem na drugim planie fason trzyma Toby Jones (Eric Gray) oraz John Goodman (Kurzfeld), także Eddie Marsan (Spyglass) potrafi skupić uwagę swoim bezbłędnym akcentem. Nie można też nie wspomnieć równie pociągającej Sofii Boutelli (Lasalle) oraz drobnym epizodzie Tila Schweigera (zegarmistrz).

„Atomic Blonde” to miks krwawego akcyjniaka ze szpiegowskim thrillerem, balansującym między powagą a humorem. Może bywa podkręcony, tempo bywa dość nierówne, ale intryga wciąga, nie brakuje kilku wolt, zaś wizualnie robi niesamowite wrażenie. To dobry prognostyk dla kolejnego filmu Leitcha, czyli drugiego „Deadpoola”.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Jak dogryźć mafii

Venice – nie mylić z Wenecją to kurort gdzieś w Kalifornii, pełen plaż, fajnych lasek oraz surferów, skejterów itp. Właśnie na tym rewirze pracuje Steve Ford – prywatny detektyw, znający miasto jak własną kieszeń. Nasz bohater ma ręce pełne roboty: chce odzyskać rodzinny dom, musi wytropić graficiarza robiącego obrzydliwe murale, odnaleźć siostrę-seksoholiczkę dla Samoańczyków, w końcu odzyskać wóz właściciela pizzerii przejęty przez handlarza narkotyków Spydera. I to ostatnie pakuje Forda w dodatkowo kłopoty, gdyż gangster kradnie jego psa. By go jednak odzyskać, musi wykonać pewną przysługę.

jak_dogryzc_mafii1

Bracia Cullen w swoim kolejnym dziele (poprzednio zrobili scenariusz do „Fujar na tropie”) robią bardzo niebezpieczny miks kryminału i komedii. Jest to raczej zbiór scenek niż spójna, sensowna fabuła, chodząca z punktu A do B. Wszystko to opowiada wspólnik naszego protagonisty, John, dodając odrobinę swoich docinków. Ale największym problemem, poza rozbitym na mniejsze epizody scenariuszem, jest bardzo mocno balansujące na granicy smaku poczucie humoru. Czego tu nie ma: jazda na desce bez ciuchów, kradzież psa, bzykanie się w aucie, atak na transwestytów. I ten dziwaczny koktajl nie wywołuje irytacji, lecz też niespecjalnie wywołuje śmiechu. Dopiero pod koniec zaczyna to wszystko nabierać rumieńców oraz bigla, lecz wtedy jest już za późno na satysfakcję. Logika nie jest mocną stroną, bohaterowie nie grzeszą inteligencją (co też ma być śmieszne), tylko że zestaw gagów jest tak wyświechtany (problem ze schwytanie graficiarza, gdyż czujka albo zasnęła albo… była zajęta czymś innym), że aż robi się to nudne.

jak_dogryzc_mafii2

Podobać się za to może miejsce, czyli Venice. Ładnie jest sfotografowane, pełne słońca, plaż i roznegliżowanych ciał, a w tle gra bardzo lekka, przyjemna muzyczka. Wygląda to bardzo przyzwoicie, bez poczucia wstydu oraz biedoty, co patrząc na wytwórnię (Voltage Pictures) jest pozytywnym zaskoczeniem.

jak_dogryzc_mafii3

Sytuację próbują ratować aktorzy, tylko że twórcy ciągle podcinają im skrzydła. Najmocniej to czuć w postaci balansującego na granicy zgrywy i powagi Forda w wykonaniu Bruce’a Willisa. Aktor robi, co może, by uczynić swoją postać wiarygodną i nadal ma ten łobuzerski uśmiech, przez co efekt końcowy jest niezły. Dobrze sobie też radzi Thomas Middleditch ze swoim rozgadaniem oraz nieporadnością (scena w barze – rewelacja), podobnie jak niemal zblazowany John Goodman (Dave), rozkręcający się w ostatniej partii filmu. Ale najwięcej luzu ma Jason Momoa w roli niezbyt kumatego Spydera, nadrabiającego swoją fizycznością, a swoją obecnością sprawia wiele frajdy.

jak_dogryzc_mafii4

Film mógł być powrotem Willisa z otchłani tanich i tandetnych filmów do pierwszej ligi, ale realizacja mocno zawiodła. Cullenowie mocno balansują na granicy smaku, wrzucając różne pomysły i mieszają, by liczyć na to, że jakoś to zagra. Ale się bardzo mocno przeliczyli, a ja mam nadzieję, że nic więcej już nie stworzą.

5/10

Radosław Ostrowski

Dzień patriotów

15 kwietnia 2013 roku w Bostonie miał być świętem dla miasta, Dniem Patriotów. Podczas tego dnia wydarzeniem jest odbywający się od ponad stu lat maraton. Wielu zawodników, bieg – brzmi to jak świetna zabawa, prawda? Tylko, że w trakcie tego biegu dochodzi do eksplozji – jedna po drugiej. Słychać krzyki, ból, jest mnóstwo rannych, a policja i federalni zaczynają prowadzić śledztwo. Kto to zrobił? Terroryści? Szaleniec? A może było ich kilku?

dzien_patriotow1

Wydawałoby się, że z tej historii, o której każdy słyszał i tak świeżej nie da się zrobić dobrego filmu. Ale Peter Berg dokonuje tutaj prawdziwego cudu. Choć sam początek i ekspozycja postaci jest prowadzona bardzo spokojnie, a nadmiar bohaterów może wywołać dezorientację. Ale wszystko się zmienia w momencie scen zamachu. Wtedy bardzo sugestywnie pokazany jest chaos, zamieszanie, wszędzie lejącą się krew, rozrywaną skórę i poczucie bezsilności. Te momenty chwytały za serce i od tego momentu zmieniło się tempo. Akcja niejako prowadzona jest dwutorowo: z perspektywy braci Carnajew oraz tropiących go gliniarzy, ze szczególnym wskazaniem na sierżanta Saundersa.

dzien_patriotow2

Nie mogę nie powiedzieć, że jest to film zrobiony z patosem (amerykańskie flagi, te piękne mundury i ten widoki na Boston), jednak nie jest to ciężkostrawna dawka a’la Michael Bay. To jest hołd złożony przede wszystkim dla miasta, które nie daje się łatwo zastraszyć i złamać. Niemal paradokumentalna realizacja tylko podkręca klimat. Wrażenie robią sceny rekonstrukcji szlaku za pomocą zapisów kamer oraz dwie rewelacyjne sceny. Pierwsza to przesłuchanie żony jednego z podejrzanych, gdzie każde słowo ma dużą siłę rażenia, a druga to strzelanina terrorystów z policją, zrealizowana tak, jakby to zrobił sam Michael Mann. Dużo strzałów, wybuchów i nerwów – i to lubię. Całość ogląda się znakomicie, a finałowe sceny, gdzie mamy materiały z prawdziwymi uczestnikami tych dni robią mocne wrażenie.

dzien_patriotow3

Także trzeba pochwalić aktorów, którzy zrobili wiele, by dać charakter swoim postaciom, o których można powiedzieć jedno: to profesjonaliści, znający się na swoim fachu. Może nie są to bardzo rozbudowane i głębokie postacie, jednak zapadają w pamięć. Zarówno John Goodman, Kevin Bacon czy J.K. Simmons prezentują bardzo solidny poziom. Zaskoczył mnie za to Mark Wahlberg (sierżant Saunders), którego poznajemy troszkę bliżej, a aktor idealnie pasuje do ról everymanów.

dzien_patriotow4

Ktoś powie, że Peter Berg nie jest wielkim reżyserem. Może i tak, ale takie historie są dla niego idealne. Proste opowieści o ludziach w ekstremalnych sytuacjach, zrobione po amerykańsku (czyli świetnie technicznie i odpowiednio dawkowanym patosem), potrafiąc poruszyć oraz trzymać w napięciu. To najlepszy film Berga i teraz będę czekał na kolejne dokonania.

dzien_patriotow5

8/10

Radosław Ostrowski

Trumbo

Hollywood – kto z nas nie chciałby choć raz tam zamieszkać. Jednak nie zawsze był to czas słodki i beztroski. Nawet, jeśli mówimy o złotych latach 40. i 50., gdyż był to okres mroczny w historii USA. Czas polowania na czerwone czarownice oraz obsesji na punkcie obecności komunistów. Jedną z ofiar tego czasu był scenarzysta filmowy Dalton Trumbo – bohater nowego filmu biograficznego Jaya Roacha.

trumbo1

Reżyser ten jest twórcą tworzącym niejako dwutorowo. Z jednej robi dość prostackie komedie jak cykl o pielęgniarzu Gregu Fockerze („Poznaj mojego tatę”, „Poznaj moich rodziców”), z drugiej realizuje dla telewizji ambitne filmy o polityce („Zmiana w grze” o wyborach 2008 roku i udziale Sary Palin). Rzemiosło reżysera wydawało się i tak zaskakującym wyborem na film biograficzny, ale udało się. Reżyser bardzo przekonująco odtwarza realia lat 40 i 50., z tym całym blaskiem i sznytem. Mieszkanie aktora Edwarda Robinsona, gdzie spotykali się scenarzyści sympatyzujący w kierunku bardziej liberalnym, skromny dom Trumbo czy plan filmowy wygląda bardzo porządnie. Podobnie z pietyzmem oddano kostiumy i wpleciono we wszystko materiały archiwalne. Owszem, sama opowieść jest dość uproszczona i przewidywalna: sukces, upadek, działalność konspiracyjna oraz spektakularny powrót, ale ogląda się to z zaangażowaniem. Roach konsekwentnie przedstawia portret Trumbo oraz jego środowiska, próbującego sprytem pokonać i ośmieszyć osoby pokroju senatora McCarthy’ego oraz Heddy Hopper, broniącej Amerykanów przed komunistami. Te postacie przedstawiane są jako bezwzględni manipulatorzy, precyzyjnie wykorzystującymi strach, posuwając się do szantażu.

trumbo3

Jak mocno oddziałuje ten strach widać w scenach, gdy państwo Trumbo przenoszą się do nowej dzielnicy, a sąsiedzi przesyłają „przyjazne” listy, brudzą basen. Także naciskają na wpływowych ludzi z branży. Zagrożenie praw obywatelskich nadaje uniwersalnego charakteru całości. Sam Trumbo w filmie pokazany jest jako geniusz w swojej branży, mistrz pióra oraz rzemieślnik. Grający go Bryan Cranston w pełni oddaje jego charyzmę i spryt, ale też i egoizm. Tytan pracy, zmuszający się do ciągłej koncentracji (z tego powodu nie przychodzi na urodziny córki) oraz zapatrzony w siebie Trumbo jest bardzo trudny w obyciu, ale nie boi się swoich przekonań. Aktor zawłaszcza sobą ekran, a fizyczne podobieństwo do pierwowzoru jest imponujące.

trumbo2

Drugą wyrazistą postacią jest Heddy Hopper, grana przez wyborną Helen Mirren. Pod tym pozornie miłym spojrzeniem jest zimna i twarda suka, przekonana o swojej sile oraz bezwzględności. Te dwie role zahaczają o wybitność i warte są wszelkich wyróżnień. Poza tą dwójką mocno wyróżnia się świetny Louis C.K. (uparty i walczący o swoje racje scenarzysta Arlen Hird), niezawodny John Goodman (producent Frank King) oraz solidny Michael Stuhlberg (aktor Edward G. Robinson).

trumbo4

Roach swoim „Trumbo” potwierdza swoje ambicje w tworzeniu kina gatunkowego. Sam film w sobie jest przyzwoity i ma ciekawą historię, ale to świetne aktorstwo wnosi go na wyższy poziom. Mniej znany okres w historii USA jak bardziej warty przypomnienia.

7/10

Radosław Ostrowski

10 Cloverfield Lane

Michelle jest zwykłą młodą kobietą. Poznajemy ją w momencie, gdy wyprowadza się od swojego chłopaka. Zabiera swoje rzeczy i odjeżdża w siną dal, wtedy dochodzi do wypadku. Kiedy kobieta się budzi, jest przykuta do łańcucha, ma wbitą kroplówkę i jest lekko posiniaczona. Początkowo myśli, że padła ofiarą jakiegoś fana „Piły”, który ją porwał, głodził, by na końcu zabić. Ale Howard staje się jej opiekunem i mówi, że doszło do ataku – kosmici, Rosjanie, Chińczycy – diabli wiedzą, jedno jest pewne: nie jest bezpiecznie poza schronem Howarda, gdzie przebywa jeszcze jeden lokator.

10_cloverfield_lane1

Fabuła może brzmieć jak do jakiegoś filmu klasy B, jednak debiutujący Dan Trachtenberg wie, jak skromnymi środkami zbudować aurę niepewności, grozy i suspensu. Chciałbym wam powiedzieć więcej o fabule, ale jest tutaj tyle wolt i zaskoczeń, że opowiedzenie o jakiejkolwiek z nich zepsuje frajdę z seansu. Nawet pozornie spokojna rozmowa może zmienić się w walkę o przetrwanie – minimalistyczna przestrzeń tylko potęguje poczucie obcości, mimo wrażenia potulnej przestrzeni. Są tutaj, gry, filmy na video, początkowy sceptycyzm, zmieniony w prawdziwy strach. Dzieje się tu wiele, a nawet prosta naprawa filtra doprowadza do kolejnych zagadek, tajemnic – wszystko tutaj powoli i stopniowo jest odkrywane, by pod koniec uderzyć. A otwarte zakończenie sprawia, że mam ochotę czekać na dalszy ciąg (bo pewnie będzie, prawda?).

10_cloverfield_lane2

Dodatkowo jest to świetnie zagrane, chociaż wydawałoby się, że nie ma tu zbyt wiele pola do popisu. Mary Elisabeth Winstead bardzo przekonuje w roli delikatnej, zmuszonej do oswojenia się z rzeczywistością Michelle, przez co łatwo się z nią identyfikować. Przemiana w najtwardszą sucz pokazana jest bez udziwnień oraz komplikacji, jednak tak naprawdę jest to popis Johna Goodmana, który jest rewelacyjny. Howard to postać bardziej złożona niż się nam to wydaje – ex-żołnierz z obsesjami na punkcie teorii spiskowych, może sprawiać wrażenie wariata, ale tak naprawdę skrywa się za tym twardziel, nie znoszący sprzeciwu, mogący wybuchnąć pod byle pretekstem. Objawienie po prostu.

10_cloverfield_lane3

„10 Cloverfield Lane” zapowiada się jakby fragment większej całości, którą dopiero będziemy odkrywać. Świata, który może fascynować, intrygować i zaskakiwać. Obok „Deadpoola” to największa niespodzianka tego roku – mam nadzieję, że nie ostatnia.

8/10

Radosław Ostrowski

Gracz

James Bennett był kiedyś bardzo obiecującym pisarzem, który odniósł sukces debiutancką powieścią. Jednak od śmierci swojego dziadka, w jego życiu zmieniło się wiele – zaczął wykładać literaturę na uniwersytecie, jednak jego największym problemem jest uzależnienie od hazardu. Bennett pakuje się w większe tarapaty, kiedy zapożycza się u Neville’a Baraki, by spłacić pana Lee. Ma 7 dni na spłacenie długu – ponad 250 tysięcy dolarów.

gracz1

Opromieniony sukcesem „Genezy planety małp” Rupert Wyatt tym razem postanowił nakręcić remake filmu Karela Reisza z 1974 roku, by opowiedzieć o kolejnym nałogowcu. Hazard jest równie niebezpieczny jak każdy nałóg – pozornie prosta intryga związana ze spłatą długu ulega komplikacji z powodu nałogu, który staje się jedynym sensem życia. Nawet praca przestaje sprawiać mu przyjemność, co widać w scenach wykładów na uniwersytecie. Studenci mają go gdzieś i przychodzą tylko po to, by dostać zaliczenia, a gangsterzy są bardzo bezwzględni i nie boja się użyć siły, by odzyskać dług.

gracz2

Pod względem realizacji „Gracz” przypomina gangsterskie kino Martina Scorsese tylko bez narracji z offu – długie ujęcia, mroczny klimat podziemnych kasyn i różnych spelun robi wrażenie, tak samo montaż był bez zarzutu (kluczowa dla filmu scena meczu koszykówki). Dodatkowo jeszcze klimat potęgowany jest mieszankę elektronicznej muzyki Jona Briona z piosenkami, głównie z lat 70. (m.in. Rodriguez czy przerobiony na reggae Pink Floyd), współgrając z wydarzeniami ekranowymi. Można się przyczepić do hollywoodzkiego zakończenia czy dość wolnego tempa akcji, jednak pewna reżyseria Wyatta pozwala ogląda ten film bez problemów.

gracz3

Sporym plusem jest też zaskakująco dobra gra aktorska. Nie jestem wielki fanem Marka Wahlberga, jednak od paru lat prezentuje więcej niż przyzwoity poziom. Także w „Graczu” prezentuje się z dobrej strony. Jego chłód podczas gry oraz brutalna szczerość i ignorancja innych działają jak bomba atomowa, choć pozornie twarz sprawia wrażenie obojętnej. Jednak w oczach widać więcej, a kilka scen (próba sprzedania zegarka czy ostatnia gra w ruletkę) to perły w wykonaniu tego aktora. Mocni są też Michael Kenneth Williams (bezwzględny Baraka) i Alvin Ing (pan Lee), z którymi nie należy zadzierać. Jednak film kradnie wyborny John Goodman jako lichwiarz Frank, które wypowiedzi to błyskotliwe obserwacje nałogu, a jego filozofia jest bardzo interesująca. Słabiej prezentuje się Brie Larson w roli Amy – studentki i dziewczyny Bennetta. Miłość (troszkę za mocne słowo) między nią a nałogowym hazardzistą wydawała mi się mało wiarygodna, a specyficzna uroda Larsen nie przemawiała do mnie.

gracz4

Nowy film Brytyjczyka ma w sobie coś z klimatu Martina Scorsese, co widać w sposobie realizacji i pokazuje, że Mark Wahlberg potrafi grać. Choć lepszym studium nałogowego gracza pokazał „Hazardzista” ze znakomitym Philipsem Seymourem Hoffmanem, to „Gracz” nie jest od niego gorszy. Niegłupia rozrywka i stylowe kino.

7/10

Radosław Ostrowski

Z Księżyca spadłeś?

Wiele mil kosmicznych stąd znajduje się planeta, gdzie mieszkają sami mężczyźni. Ich narządy rozrodcze są strasznie małe, więc rozmnażają się przez klonowanie. Wódz Grayston wysyła swojego najlepszego agenta, by przybył na Ziemię i zapłodnił jedną z kobiet, by dokonać podboju. Ale nie jest to takie proste jak się wydaje.

z_ksiezyca1

Mike Nichols zaczął nowy wiek od filmu, który odniósł kasową porażkę. Z czego to wynika? Być może z faktu, ze scenariusz napisało czterech kolesi (powszechnie wiadomo, ze gdy jest więcej niż dwóch scenarzystów, efekt jest zazwyczaj słaby). Sam humor oparty na seksie jest, niestety dość niskich lotów, choć taka metoda podboju i ubranie tego w komediowe szatki wydawało się całkiem niezłym pomysłem. Tylko, że sama opowieść jest mało wciągająca, podejście naszego agenta (nazwiskiem Harold Anderson) jest zaskakująco naiwne i na początku jest to nawet zabawne. Jednak świszczący penis to nie jest zbyt fajna rzecz, a parę wątków (praca w banku, agent lotniczy tropiący naszego bohatera) nie do końca kleją się w całość. Jest parę niezłych gagów (nieudany seks), a i aktorzy też dają sobie radę (m.in. Annette Bening, Ben Kingsley, John Goodman czy grający główną rolę Garry Shamling).

z_ksiezyca3

Nie będę was jednak dłużej oszukiwał. Jako komedia jest nieśmieszna, choć punkt wyjścia był naprawdę ciekawy. Niestety, to najsłabszy film  karierze Nicholsa, który jest kompletną stratą czasu. Unikać jak kosmitę, chyba że jesteście nawaleni.

4/10

Radosław Ostrowski