Homecoming – seria 1

Heidi Bergman na pierwszy rzut oka wydaje się kobietą wchodzącą w wiek średnim. Kiedy ją poznajemy jest kimś w rodzaju kierownika ośrodka zwanego Homecoming. To miejsce, gdzie leczy się żołnierzy ze stresem pourazowym, by mogli wrócić do cywilnego życia. Tak jak Waltera Cruza, czarnoskórego wojaka, który już trzy razy był na misji. Kiedy poznajemy ją znowu, mijają cztery lata, a kobieta pracuje jako kelnerka w małej jadłodajni. Ale musi się skonfrontować z przeszłością, kiedy do Biura Inspektora Danych Osobowych Departamentu Obrony USA trafia skarga wobec dawnej pracy. Tylko, że Heidi kompletnie nic nie pamięta z tego wycinka pracy.

homecoming1-1

Nazwisko twórcy serialu Sama Esmaila było mi znane, choć nie widziałem ani jednego odcinka „Mr Robota”. Tym razem zrealizował serial dla Amazon Prime Video i muszę przyznać, że chętnie zapoznam się z poprzednim tytułem. „Homecoming” ma dwutorową narrację, tylko pozornie prowadzoną w spokojny i nudny sposób. Mamy urzędniczy trybik, próbujący rozgryźć tajemnicę, wielką korporację z ważnym zadaniem (oraz szansą na duży zarobek) oraz wplątaną w poważniejszą kabałę Heidi. Co się wydarzyło podczas sesji terapeutycznych? Jaką rolę w tym wszystkim odgrywał jej szef, Colin Belfast? I czemu to zadanie dla armii realizuje firma zajmująca się kosmetykami? Twórcy bardzo powoli odkrywają elementy układanki. Nawet jeśli wszystko wydaje się dziwnie znajome, wciąga to ogromnie, ciągle stawiając kolejne pytania i dając pole do spekulacji. Aż do finału, który wiele osób może rozczarować swoim spokojem oraz zapowiedzią czegoś więcej. Na szczęście ogłoszono kontynuację.

homecoming1-3

Esmail i spółka od samego początku zwracają na siebie uwagę realizacją. I tu nawet nie chodzi o sporą ilość zbliżeń na twarze podczas dialogów, skupieniu na detalach czy ujęcia z góry (tzw. oko Boga), przez co wszyscy wydają się tacy malutcy. W bardzo prosty sposób zaznaczają czas akcji, co jest genialnym zabiegiem. Jak to zrobili? Żadna zabawa kolorami czy perspektywą, ale… formatem obrazu. Przeszłość (rok 2018) jest pokazana w niemal szeroki sposób, jakbyśmy oglądali film, z paskami po bokach. Natomiast filmowa teraźniejszość jest pokazana w formacie 4:3, czyli małego pudełka, co jeszcze bardziej pomaga w budowaniu klimatu. Wręcz czuć przytłoczenie i ciasnotę, jakim naznaczona jest Heidi, dopiero w dwóch ostatnich odcinkach zostaje przełamana.

homecoming1-2

Tak samo istotny jest dobór muzyki, utrzymanej w stylu Bernarda Herrmanna (i to we współpracy z Hitchcockiem), budując aurę tajemnicy i niepokoju. Co wprawniejsze ucho wychwyci też kompozycje Michaela Smalla (temat przewodni z „Klute’a” w drugim odcinku), Davida Shire’a (fragment z „Wszystkich ludzi prezydenta” pod koniec przedostatniego odcinka) czy Michaela Kamena (muzyka z „Martwej strefy” w finale).

homecoming1-4

To wszystko by nie zadziałało, gdyby nie absolutnie wspaniałe aktorstwo. Po pierwsze, bardzo oszczędna Julia Roberts w roli Heidi, którą obserwujemy w dwóch płaszczyznach czasowych. W przeszłości wydaje się niemal pełna pasji, zaangażowania, wręcz promieniuje, a w scenach współczesnych jest bardzo wycofana, jakby nieobecna. Aż trudno uwierzyć, że to ta sama postać, zaś aktorka prezentuje ją wręcz bezbłędnie. Równie wyborny jest Bobby Cannavale jako Colin. I jest to bardzo szemrany typ, bardzo pewny siebie, skupiony na osiągnięciu celu manipulator, wręcz ślizgający się w różnych sytuacjach. Nie można jednak oderwać od niego wzroku oraz jego złotoustych frazesów, którymi nawija jak szalony. I to ten duet jest prawdziwym paliwem rakietowym tego projektu. Nie można zapomnieć o świetnym Stephenie Jamesie, czyli Walterze Cruzie. Powoli widać jak ten wojak zaczyna coraz bardziej otwierać się przed Heidi, tworząc bardzo ciekawą więź. To podczas tych rozmów dochodzi do bardzo istotnych decyzji, rzutujących na całość. Drugi plan jest równie ciekawy, z wybijającymi się kreacjami Shei Whighama (dociekliwy urzędnik Thomas Carrasco), Marianne-Jean Baptiste (nieufna, lekko paranoiczna matka Waltera) oraz Sissy Spacek (matka Heidi).

„Homecoming” to kolejny przykład serialu z gatunku mistery, bardzo powoli odkrywające kolejne elementy układanki. Do tego świetnie zrealizowany, w bardzo przystępnej formie (odcinki około 30-minutowe), fantastycznie zagrany. Jak nie można nie obejrzeć czegoś takiego? No i czekam na drugą serię z osobną historią do przedstawienia.

8/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Zakładnik z Wall Street

Wall Street – najsłynniejsza ulica w Nowym Jorku, gdzie spotyka się świat wielkiej finansjery. Ale to w tym mieście prowadzony jest program telewizyjny „Money Monster”, gdzie Lee Gates z dużym luzem oraz dystansem przekazuje i doradza jak inwestować, by zgarnąć dużą kasę w czym pomaga spora ekipa ludzi. Razem z reżyserką Patty Fenn na czele, ale pewnego dnia pewna duża firma finansowa traci 800 milionów dolarów – i nikt o nic nie pyta. Jednak pewien desperat uzbrojony w bombę oraz pistolet wchodzi do studia, bierze Gatesa za zakładnika i żąda wyjaśnień.

zakladnik_wall_street1

Wydaje się, że filmów na temat skomplikowanych mechanizmów związanych z funkcjonowaniem finansowego świata. Tym razem mamy do czynienia z klasycznym thrillerem, który jest niemal skupiony w jednym miejscu. Reżyserująca film Jodie Foster wie, jak zbudować napięcie i robi to bardzo konsekwentnie, bardzo powoli dawkując informacje. Zwłaszcza, że nasz główny niby zły (porywacz) wydaje się być niestabilną, tykającą bombą i jeden niewłaściwy ruch, słowo, może skończyć się eksplozją. Ale jednocześnie Foster przeskakuje przez różne miejsca, gdzie ludzie oglądają te wydarzenia (bary, metro, Rejkjavik, Tokio, siedziba firmy) i próbuje rozgryźć całą tą hecę. Pokazuje też jeszcze jedno: że każdy szary człowiek (oprócz finansowych watażków) nie jest w stanie ogarnąć, każdy jest manipulowany, oszukiwany. Jak mówi prezes firmy: „Nigdy nie pytasz o to, jak to działa, dopóki zarabiasz”. Czyli chciwość jest dobra, prawda? Tylko nie dla wszystkich.

zakladnik_wall_street2

Niby nie jest to nic, czego byśmy nie znali po filmach o wielkich finansach, gdzie tak naprawdę wszystko jest zasłoną dymną do większego kantu. Foster potrafi utrzymać odpowiednie tempo, w czym pomaga bardzo płynny, dynamiczny montaż, pulsująca muzyka oraz miejscami bardzo dużo złośliwego humoru. I to czyni „Zakładnika” bardzo przyjemną rozrywką, budującą suspens aż do końca (nawet jak… opuszczamy budynek). Może i bywa dość przewidywalny (łatwo się domyślić, kto narozrabiał), ale to wszystko potrafi wciągnąć.

zakladnik_wall_street3

„Zakładnik” ma też bardzo mocną obsadę. George Clooney jako Gates świetnie balansuje na granicy powagi i zgrywy, kryjąc pod tą postacią dość sumiennego, ale manipulowanego dziennikarza. Równie mocna jest Julia Roberts (Patty), który za pomocą słuchawek ma kontakt z Lee i próbuje opanować ten cały bajzel. Ten duet świetnie się uzupełnia, tworząc silną mieszankę spokoju z brawurą. No i jeszcze Jack O’Connell w roli desperata Kyle’a, będący najbardziej nieobliczalny, niepewny, ale budzący współczucie.

„Zakładnik z Wall Street” to niemal staroszkolny w konstrukcji thriller zrobiony za pomocą współczesnych wynalazków. Nie opowiada niczego, co byśmy o świecie wielkiej finansjery nie wiedzieli, ale to trzyma w napięciu i dostarcza rozrywki. Czasami to wystarczy.

7/10 

Radosław Ostrowski

Cudowny chłopak

Poznajcie Auggie’ego. Ma 10 lat i uczył się w domu przez matkę – ilustratorkę książek dla dzieci. Dlaczego chłopiec nie chodzi do szkoły? Z powodu swojej twarzy, która wygląda po prostu paskudnie. Jest tak źle, że nosi na głowę kask kosmonauty. Ale matka decyduje, że chłopak pójdzie do piątej klasy ichniego odpowiednika gimnazjum z kompletnie nowymi uczniami. Czy da sobie radę, a może ucieknie i zostaje w domu?

cudchlopak1

Produkcja Stephena Chbosky’ego to film z rodzaju tych pogodnych, ciepłych i sympatycznych opowieści, które pokazują świat troszkę zbyt idealny. Świat, w którym ludzie (i dzieci) są w stanie dość szybko wyciągnąć wnioski ze swoich błędów oraz szybko rozwiązujący swoje konflikty, problemy i animozje. Proste, nieskomplikowane kino, które ma poruszyć i wzruszyć. Nasz chłopiec jest w centrum wydarzeń, jednak narracja parę razy przenosi się z postaci na postać, co wnosi wiele świeżości. To jest klasyczny (w treści) film familijny, który ma nauczyć, żeby być tolerancyjnym i nie ignorować czy atakować osoby wyglądające inaczej od tzw. normalnych ludzi. Że wygląd nie ma (inaczej nie powinien) mieć znaczenia wobec charakteru każdej osoby. Przekaz jak najbardziej zrozumiały oraz tutaj bardzo mocno zaakcentowany, jednak nie przeszkadzało mi to tak bardzo (może poza przesłodzonym finałem), zaś twórcy bardzo zgrabnie balansują między takim pokrzepiaczem, mającym dać pozytywną energię, a miejscami poważnym dramatem. Żeby jednak nie było zbyt poważnie, wszystko jest rozładowywane delikatnym humorem (pojawienie się Chewbaki), który się sprawdza.

cudchlopak2

Ale to wszystko nie miałoby siły reżyseria, gdyby nie prowadzona z wyczuciem obsada. Film kradnie Jacob Tremblay, potwierdzając opinię najlepszego (na chwilę obecną) aktora dziecięcego. Mimo robiącej charakteryzacji, aktor nie ukrywa się i buduje wiarygodny portret młodego człowieka konfrontującego się ze światem, wychodzącego z klosza. Równie intrygujący jest Noah Jupe (Jack Will), który staje się pierwszym przyjacielem dla Auggie’ego, choć pojawiają się pewne problemy i komplikacje. Także dorośli bardzo dobrze się odnajdują w tym świecie (ciut) idealnym świecie, wnosząc zarówno większy ciężar dramatyczny (świetna Julia Roberts) czy rozładowując napięcie humorem (uroczy Owen Wilson).

cudchlopak3

„Cudowny chłopak” sprawia wrażenie filmu powstałego 50 czy 60 lat temu (nie, nie chodzi mi o technologię, ale sposób przedstawienia świata), który mógłby spokojnie nakręcić Frank Capra. Taki klasyczny film familijny, który może przedstawia świat zbyt idealny, ale próbuje uczyć innych pewnych wartości oraz postaw. Na szczęście nie robi tego zbyt łopatologicznie, co nie jest takie łatwe.

cudchlopak4

7/10

Radosław Ostrowski

Linia życia

Człowiek niemal od zawsze interesował się tym, co znajduje się po drugiej stronie życia. Co jest po śmierci i czy w ogóle coś jest, dając pole do spekulacji naukowcom, filozofom, a także filmowcom. Jedną z takich prób odpowiedzi będzie „Linia życia” przygotowana przez Nielsa Andersa Opleva, czyli twórcy pierwszej części trylogii „Millennium” wg książek Stiga Larssona. Jednak prawda jest taka, że już ta historia została opowiedziana 27 lat temu.

linia_zycia1

„To dobry dzień by umrzeć” – to pierwsze słowa wypowiedziane w tym filmie, a ich autorem jest dziwacznie ubrany Nelson. Wygląda bardziej jak detektyw z kryminału niż student medycyny, którym jest naprawdę. Razem z czterema kolegami z uczelni postanawia zrealizować bardzo niebezpieczny eksperyment: wejść w stan śmierci klinicznej, by znaleźć odpowiedź na pytanie o życie i śmierć. Robią to nocą w tajemnicy na uniwersyteckiej kostnicy, w budynku dawnego kościoła. Pozornie wszystko się udaje, a za Nelsonem chcą pójść pozostali członkowie grupy: zbuntowany David, potajemnie nagrywający swoje kochanki Joe, rozmarzony Randy i zahukana Rachel. Ale po pewnym czasie zaczynają dziać się dziwne rzeczy.

linia_zycia2

Joel Schumacher nigdy nie był uważany za ambitnego filmowca, posiadającego swój własny styl. Ale tutaj próbuje zahaczyć o temat uniwersalny, gdyż zaświaty interesują każdego bez względu na pochodzenie i wiarę (lub jej brak). I dochodzi do mało odkrywczych wniosków, że nie należy bawić się w Boga. To, co się dzieje po eksperymencie, reżyser przedstawia w konwencji thrillera, gdzie dochodzi do przebudzenia dawnych win oraz demonów: śmierci bliskich, przypadkowej ofiary, znęcania się psychicznego czy braku emocjonalnej bliskości. Wydaje się to trywialne i banalne?

linia_zycia3

Jednak realizacja jest tutaj pierwszorzędna, a Schumacher konsekwentnie buduje aurę mistyczności. I jest to nie tylko zasługa miejsca przeprowadzania eksperymentu (te freski, kolumny), ale całej warstwy audio-wizualnej. Sceny „wizji” po śmierci wygląda niesamowicie – dla każdej postaci jest inna – lecz także „ataki” i pojawienie się zmor nadal budzi strach (dotyczy to głównie wątku Nelsona), najpierw zmianą kolorystyki, by potem zaatakować muzyką sakralno-popową, co świetnie buduje napięcie (fantastyczna robota Jana De Bonta oraz Jamesa Newtona Howarda).

linia_zycia4

Drugim mocnym punktem jest świetnie poprowadzona młoda obsada, z aktorami którzy dopiero mieli się wybić do pierwszej ligi. Film kradnie wyborny Kiefer Sutherland jako charyzmatyczny Nelson. Jest siłą napędową całego przedsięwzięcia, a każde następne zdarzenie pokazuje jego niebezpieczny charakter – skupienie na sobie, pychę, zazdrość. Te cechy charakteru widać na początku, ale eksperyment tylko je podkreśla, a bohater coraz bardziej skręca w stronę paranoi. Poza nim jeszcze widzimy Kevina Bacona (David – najbardziej odpowiedzialny z całej grupy), Olivera Platta (wnoszący sporo humoru Randy), Williama Baldwina (przystojniak Joe) oraz Julię Roberts (Rachel). Każde z nich ma w sobie tyle charakteru, że nie jesteśmy w stanie przejść obojętnie wobec nich, zmuszeni do walki ze swoimi lękami.

linia_zycia5

Sama historia może i nie jest oryginalna, ale „Linia życia” okazuje się mocnym thrillerem z konsekwentnie budowanym klimatem oraz w pełni zgraną obsadą. Może nie do końca wykorzystuje swój potencjał, ale jako kino rozrywkowe dobrze wywiązuje się ze swojego zadania. Straszy, smuci i może rozpocząć pewną dyskusję, chociaż wcale nie jest to wymagane.

7/10

Radosław Ostrowski

Wojna Charliego Wilsona

To były prawdziwe zdarzenia. Były one wspaniałe i zmieniły świat, ale końcówkę oczywiście spieprzyliśmy.

Być może to, co zobaczycie zabrzmi nieprawdopodobnie, ale działo się naprawdę. Charles Wilson był teksańskim kongresmenem, który miał spore znajomości i dwie poważne słabości – alkohol i młode kobiety. Pod wpływem przypadkowego impulsu (wiadomości w telewizji) dowiaduje się o wydarzeniach w Afganistanie. Polityk postanawia podjąć działania (jako członek Podkomisji Obrony może zwiększyć budżet na tajne operacje), w czym pomaga mu poważana bywalczyni salonów oraz doświadczony agent CIA. We trójkę dokonują karkołomnych operacji, by pogonić Sowietów z Afganistanu.

charlie_wilson1

Jak się miało okazja, ta dość pokręcona komedia polityczna była ostatnim filmem nakręconym przez zmarłego w tym roku Mike’a Nicholsa. Facet z pewnym dystansem i humorem opowiada historię tak nieprawdopodobną, że musi być prawdziwa. Nie brakuje tutaj dowcipnych dialogów (autorem scenariusza był Aaron Sorkin, który ma nosa do fabuł oraz dialogów – ci, co widzieli „Ludzi honoru”, „The Social Network” czy „Newsroom” wiedzą o czym mówię), oglądałem ten film ze zdumieniem i niedowierzaniem. Ponieważ polityków pokazuje się jako skorumpowanych bydlaków albo kompletnych idiotów. Nichols pokazuje mechanikę władzy, jednak trudno mi uwierzyć, że to można było tak łatwo to załatwić. Ale zakończenie jest bardzo gorzkie, pokazujące zatrzymanie się w pół drogi oraz krótkowzroczność polityki USA. Jak możliwe, ze takie mocarstwo potrafi rządzić tak idiotycznie? Plusem są wiernie odtworzone realia lat 80-tych (muzyka, scenografia, kostiumy i fryzury), dowcipne i niepozbawione ironii dialogi oraz solidna realizacja. Może się nie podobać propagandowy charakter (Amerykanie są ok, Ruscy nie), ale mocne wrażenie robi wizyta w obozie uchodźców – takich rzeczy się nie da wymazać.

charlie_wilson3

Od strony aktorskiej prezentuje się film naprawdę dobrze. Pozytywnie zaskakuje Tom Hanks w nietypowej dla siebie roli polityka-imprezowicza. Ale jak się okazuje ten facet ma zasady i zawsze dotrzymuje składanego słowa, co świadczy o pewnej klasie. A że lubi wypić szkocką oraz otaczać się pięknymi kobietami – jako singlowi mu wolno. Mniej mi się podobała Julia Roberts (ze szczególnym uwzględnieniem fryzur), która jest mniej wyrazista jako religijna oraz mająca spore wpływy bywalczyni salonów. Ale i tak obojgu aktorom szoł ukradł wyborny Philip Seymour Hoffman jako cyniczny i doświadczony agent CIA Avrakatos. Ma najlepsze teksty, niejasną motywację swoich działań i swoją obecnością rozsadza po prostu ekran. Tak potrafią wielcy aktorzy, prawda?

charlie_wilson2

Nichols pożegnał się z kinem w moim zdaniem dobrym stylu. Wielu może uznać, ze ta produkcja jest zbyt lekka jak na tematykę, ale ma dość wywrotowe przesłanie i kilka mocnych kwestii dających do myślenia. Ci dzielni Amerykanie.

7/10

Radosław Ostrowski

Bliżej

W Londynie poznajemy czwórkę postaci, których losy się połącza i będą przeplatać. Dwoje Amerykanów i dwoje Anglików. Zaczyna się wszystko od wypadku – ona Alice wpada pod auto, on Dan odwozi ją do szpitala. Parę lat później Dan poznaję fotografkę Annę, która robi mu zdjęcia do okładki jego powieści. Potem mężczyzna „umawia” ja przez Internet z przystojnym lekarzem Larrym. I tak ten czworokąt będzie się zmieniał na przestrzeni lat.

blizej1

Mike Nichols wiele razy udowadniał, że analiza uczuć i emocji jest jego mocną stroną. Tym razem wsparł się sztuką teatralną Patricka Marbera, by opowiedzieć o ludziach miotających się i szukających tego, czego człowiek szuka od zawsze – miłości. A czymże jest ta miłość? Skażona kłamstwem, zdradą, zboczeniem, brakiem stałości, gdzie nasi bohaterowie gubią się, odbijając jak piłeczki we flipperze. W dodatku reżyser ciągle miesza chronologię – przesuwa akcję do przodu, by potem nagle się cofnąć (nie dając nam żadnych wskazówek), jednak nie wywołuje to żadnego chaosu. A gdzie w tym wszystkim jest prawda? Nikogo ona nie obchodzi, a kiedy w końcu ją dostają – wywołuje ona upokorzenie i ból. W to wszystko jeszcze zostają wplecione inteligentne dialogi i pozorny emocjonalnie chłód, który nadaje postaciom odrobiny tragicznego rysu. Dobitnie to słychać w będącej klamrą piosence Damiena Rice’a „Blower’s Daughter”. Jesteśmy brutalnymi świadkami upadku wszystkich tych ważnych wartości – miłości, lojalności, zaufania.

blizej2

W dodatku całość jest naprawdę dobrze poprowadzona przez aktorski kwartet. Dobrze poradziła sobie Julia Roberts i Jude Law. Ona wydaje się silna i twardą kobietą, która pozwala sobie na flirt w pracy, potem wychodzi za mąż, ale nadal nie przestaje kochać swojego kochanka. On jest niespełnionym pisarzem i wydaje się być człowiekiem, który chce wszystkiego, czyli niczego niczego konkretnego. Chwiejny i niezdecydowany. Ale szoł ukradła dwójka aktorów grająca bardziej złożone postacie, mianowicie znakomita Natalie Portman (striptizerka Alice) i wyborny Clive Owen (lekarz Larry). Ona jest najtrudniejsza do rozgryzienia – wydaje się niewinna, ale swoją niewinność straciła dawno i potrafi być bardziej wyrachowana i zimna niż niejeden facet. On wulgarny, niemal prymitywny, nawet w pracy szukający mocnych seksualnie doznań, ale nie ukrywający swojej natury. To ich sceny oraz dialogi wybrzmiewają najmocniej.

blizej3

Nichols przypomina dość brutalną prawdę, że wszystko potrafi być piękne, dopóki człowiek nie spotka drugiego człowieka. Wtedy nakładamy więcej masek niż aktorzy w teatrze i ciągle pojawia się jedno pytanie: dlaczego musimy sobie komplikować sprawy, które wydaja się proste i jasne. Sam nie wiem, a może nie chce tego wiedzieć?

blizej4

8/10

Radosław Ostrowski

Teoria spisku

Nowy Jork miał wielu taksówkarzy na ekranie, choć wśród nich najbardziej znany był Travis Bickle, bohater „Taksówkarza”. Jednak taki Jerry Fletcher to jest zupełnie inny egzemplarz. Facet jest kompletnym paranoikiem mającym fioła na punkcie teorii spiskowych, którymi dzieli się z prawnikiem z Departamentem Sprawiedliwości, Alice Sutton. Wszystko się zmienia, gdy taksiarz zostaje porwany przez tajniaków. I wtedy dzieją się rzeczy…

teoria_spisku1

Filmów z teoriami spiskowymi, które stają się prawdą była cała masa z nieśmiertelnym „JFK” na czele. Richard Donner nie miał aż takich ambicji jak Oliver Stone, tylko chciał zrobić dobry film sensacyjny. A że jest tak doświadczonym reżyserem, było spore prawdopodobieństwo sukcesu. Owszem, jest tu trochę klisz (sam przeciw wszystkim, obsesje, spiski, nieprzypadkowa znajomość dwójki bohaterów), ale udaje się twórcy zbudować paranoiczny klimat (czołówka!!!, mieszkanie Jerry’ego z wycinkami gazet), bez pójścia w stronę efekciarskiej rozpierduchy. Nie znaczy to, że nie ma tutaj scen akcji – nie mówię tu tylko o finałowej konfrontacji w psychiatry ku, ale tez o ucieczce Jerry’ego przywiązanego do siedzenia czy ataku na mieszkanie Jerry’ego. Całość ma dobre tempo, świetne zdjęcia (zwłaszcza te nocne i w ciemnych pomieszczeniach) oraz elegancką muzykę, która sprawnie buduje napięcie (jazzująco).  Poza pewnymi schematami, wadą jest tutaj typowo hollywoodzki finał (mdły lekko) oraz to, ze nasz bohater trochę łatwo radzi sobie z antagonistami (ale to pewnie z powodu swojej paranoi).

teoria_spisku2

Skoro reżyserem jest Donner, to główną role musiał zagrać jego ulubieniec – Mel Gibson. I rzeczywiście widać, że z jego bohaterem jest coś nie tak, a w rolach nie do końca normalnych ludzi sprawdza się bez zarzutu. Facet ma dziwaczne nawyki (wszystko zamknięte na szyfr, zbiera „Buszującego w zbożu”) i rozpowiada szalone teorie, ale jednocześnie skrywa pewną tajemnicę. Drugim mocnym punktem jest błyszcząca Julia Roberts, która jest dość mocno sceptyczna wobec rewelacji Jerry’ego i skrywa traumę. Ale mimo różnic podejścia jest odczuwalna chemia między tą dwójką i to nakręca ten film. Drugi plan to przede wszystkim niezawodny Patrick Stewart, czyli niejaki dr Jonas, którego tożsamość nie do końca jest jasna, tak jak motywy działania (jednak sprawniejsi kinomani domyślą się tego).

teoria_spisku3

Cóż, nie jest to najlepsze dzieło Donnera (gdyż jest nim „Zabójcza broń”), ale reżyser nie zawodzi i trzyma fason. Hollywoodzkość mocno widoczna pod koniec staje się poważną wadą, jednak szalony Mel oraz piękna Julia bronią ten tytuł. I nie jest to żaden spisek.

7/10

Radosław Ostrowski

Hook

Kim jest Piotruś Pan? To pytanie retoryczne. Chłopiec, który nie chciał dorosnąć, mieszkał w Nibylandii i walczył z kapitanem Hakiem. A wyobraźmy sobie taką sytuację, że Piotruś Pan dorósł, ma dzieci i mieszka w USA. Poznajcie Petera Banninga – prawnika, który ma dwójkę dzieci. Zaniedbuje trochę syna i ma dobre relacje z córką, ale jest strasznie zapracowany. Ale kiedy jego dzieci zostaną porwane przez kapitana Haka, początkowo Peter traktuje to jak żart, jednak pojawienie się wróżki Dzwoneczka zmusza go do weryfikacji swoich myśli oraz podjęcia konfrontacji z Hakiem. Tylko jak tego dokonać?

hook1

Steven Spielberg postanowił zrobić własną wersję historii o Piotrusiu Panie. W zasadzie jest to film przygodowy skierowany do naprawdę szerokiego grona odbiorców. A co tam się dzieje? Poza walką dobra ze złem, jest tutaj jeszcze większa konfrontacja – o rodzinę, odnalezienie w sobie dziecka, co w świecie pełnym pośpiechu i zapracowania jest naprawdę trudne. Ale jak to w baśniach i bajkach bywa – wszyscy dostajemy drugą szansę. Reżyser bardzo sprytnie ogrywa wszelkie chwyty kina przygodowego i klasycznej baśni – Nibylandia wygląda tutaj naprawdę bajkowo, piraci są piratami, czyli obdartymi, trochę brudnymi i nieogolonymi facetami. No i są Zagubieni Chłopcy, czyli nigdy nie dorastające dzieciaki walczące z piratami – niewinne, bawiące się i używający swojej wyobraźni.

hook2

Nie mogło też zabraknąć humoru, przeplatanego w scenach akcji jak finałowa konfrontacja z Hakiem, gdzie użyty jest karabin strzelający kurzymi jajami czy podczas pierwszego spotkania Petera z Zagubionymi Chłopcami. Same sceny akcji są poprowadzone z energią oraz naprawdę szybkim tempem, w czym pomaga zarówno świetna praca operatora Deana Cundeya (kontrast między Nibylandią a mroźnym Londynem) jak i kapitalna muzyka Johna Williamsa, które posiadają tą magię potrzebną przy tego typu produkcjach. A sama historia Piotrusia Pana mocno trzyma się i wciąga do samego finału, ciekawe co by na to powiedział James Barrie.

hook3

Jednak ten film nie udałby się tak bardzo, gdyby nie fantastyczne kreacje. Zarówno dzieciaki (ze świetnym Dante Biasco jako niepokornym Rufio czy Charliem Korsmo w roli Jacka, syna Petera) jak i ci bardziej doświadczeni aktorzy poradzili sobie bezbłędnie. Ale tak naprawdę film zawłaszczyli sobie dwaj panowie. Robin Williams w roli dorosłego Piotrusia Pana jest po prostu wyborny, a jego dość powolna transformacja oraz odnajdywanie wewnętrznego dziecka jest bardzo przekonująca. A moment, gdy przelatuje nad Nibylandią jest po prostu piękna. Ale kim byłby Piotruś Pan bez kapitana Haka, brawurowo poprowadzonego przez Dustina Hoffmana. Charyzmatyczny, demoniczny, trochę na granicy przerysowania, ale nie popadający ani w przesadę ani w groteskę. Ale jednocześnie jest znużony czekaniem na ostateczną rozgrywkę miedzy sobą a Piotrusiem (próba samobójcza). Drugi plan to zdecydowanie nieodżałowany Bob Hoskins, czyli oddany i trochę komiczny Smee.

hook5

„Hook” nie spotkał się z życzliwym przyjęciem krytyków, ale widownia waliła nogami do kin. I znowu udało się Spielbergowi zrobić ocierający się o geniusz film familijny, idealnie skrojony dla wszystkich i jednocześnie z  sercem i ciepłem tak charakterystycznym dla tego twórcy.

hook4

8/10

Radosław Ostrowski


Sierpień w hrabstwie Osage

Rodzina – każdy z nas posiada jakąś rodzinę, która ma wpływ na całe nasze życie i określa nas. Ale jak każda rodzina posiada nie tylko fajne anegdotki i dobre rzeczy, ale jest parę trupów schowanych w szafie oraz tajemnice, o których lepiej nie mówić. I o tym opowiada film „Sierpień w hrabstwie Osage”.

Poznajcie rodzinę Westonów mieszkającą w hrabstwie Osage gdzieś w Środkowym Zachodzie USA. Tam mieszkają już bardzo stare małżeństwo Violet i Beverly. Ona cierpi na raka krtani, on był pisarzem i wykładowcą. Ale pewnego dnia on znika i opuszcza dom, więc matka zwołuje swoje dwie córki (trzecia mieszka razem z nimi), by wsparły ją. Ale parę dni później wszystko zmienia się w stypę. I wtedy wyjdzie na jaw cała prawda. A nawet i więcej.

sierpien1

Przenoszenie na ekran sztuki teatralnej zawsze jest sporym ryzykiem, jednak reżyser John Wells po części wychodzi z tego starcia obronna ręką. Owszem, rodowód teatralny jest mocno widoczny (90% wydarzeń toczy się w domu), ale to nie przeszkadza. Dialogi są zgrabnie podane, ale jeśli po opisie spodziewacie się sielankowego kina obyczajowego, to poszukajcie lepiej czegoś innego. Tutaj mamy masę ironii i sarkazmu, dawne pretensje nagle eksplodują, wszyscy skrywają mniejsze lub większe tajemnice, każdy jest bardziej rozczarowany i ma żal do każdej ze stron. Nestorka rodu jest mocno rozczarowana swoimi dziećmi i nie wstydzi się im tego powiedzieć wprost, zaś córki najchętniej chciałyby opuścić dom i wrócić do swojego życia. Czy w takiej sytuacji w ogóle jest szansa na wybaczenie? Nie liczyłbym na to. Chociaż nigdy nie mów nigdy. Tempo jest spokojne, fabuła jest raczej pretekstem od odkrywania tajemnic, czasem przerywane jest to ładnym widokiem krajobrazu na zewnątrz. I tyle, tylko że w tym wszystkim czasami brakuje pazura (najmocniejsza scena przy stole w trakcie stypy), ale trzyma się to wszystko kupy.

sierpien2

Jednak najmocniejszym atutem jest także doborowa obsada, która aż imponuje od znanych nazwisk i twarzy. Dominują jednak tutaj dwie panie – Meryl Streep (miejscami mocno balansująca na granicy szarży nestorka-narkomanka) oraz Julia Roberts (ironiczna, ostra i mocno krytyczna Barbara, która mocno przypomina mamusię, a klnie nie gorzej niż Bellfort w „Wilku z Wall Street”), które mocno walczą ze sobą. Wtedy napięcie jest wręcz namacalne i porażające. Ale pozostali członkowie obsady nie są gorsi i jest na kogo popatrzeć: od solidnego Chrisa Coopera i dawno nie widzianą Juliette Lewis przez stonowaną Julianne Nicholson i Ewana McGregora aż po Sama Sheparda i Benedicta Cumberbatcha. Wszyscy mają spore pole do popisu i je w pełni wykorzystują.

sierpien3

„Sierpień…” nie jest niczym nowym o rodzinnych relacjach, zwłaszcza wśród rodziny mocno patologicznej. Ale pozostałem kawałkiem mocnego, obyczajowego dramatu skłaniającego do refleksji.

7/10

Radosław Ostrowski

Wszyscy mówią: kocham Cię

W Nowym Jorku żyje dość zamożna rodzina o mocno liberalnych poglądach, a przewodniczką naszą jest 17-letnia Djunia zwana DJ. Jej ojciec po rozwodzie próbuje na nowo żyć w Paryżu, matka zaś ponownie wyszła za mąż za prawnika Boba, zaś przyrodnie siostry zakochały się w tym samym chłopaku, a najstarsza Skylar poznała chłopaka Holdena, z którym chce się związać. Ale jak wiadomo życie lubi komplikować już nie tak łatwe sprawy.

wszyscy mowia

Jeśli wydawało wam się, że Woody Allen niczym was nie jest w stanie zaskoczyć, to znaczy, że nie widzieliście tego filmu. Bo tym razem Nowojorczyk wpadł na szalony pomysł, by to co zawsze przekazać w konwencji… musicalu, a wszystko toczy się w jednym roku. Okraszone to jedynym w swoim rodzaju poczuciem humoru, pokazując kolejny raz jak bardzo życie potrafi być przewrotne. A wszystko okraszone galerią ciekawych postaci, eleganckiej muzyki i piosenek, które naprawdę są dobrze zaśpiewane. I nie chodzi mi tu o technikę, ale o szczerość i energię, zaś choreografia też zasługuje na uznanie za pomysłowość (scena w szpitalu czy w… domu pogrzebowym, gdzie budzą się zmarli). I ten Nowy Jork, który w każdej porze roku wygląda pięknie (zwłaszcza w filmach Allena, choć finał odbył się w Paryżu i po drodze zahaczyliśmy o Wenecję), przy okazji szydząc z poglądów liberalnych i konserwatywnych.

I znowu udało się zebrać aktorów z czołówki. Bo jak wytłumaczyć fakt, że w jednym filmie mamy Edwarda Nortona, Goldie Hawn, Julię Roberts, Tima Rotha, Alana Aldę i Natalie Portman? Oczywiście, pojawia się i sam Woody, ale jest tutaj bohaterem drugoplanowym. Wszyscy wypadli bardzo dobrze i równie wybornie śpiewają (najlepszy jest w tej materii Norton).

Lekkie, zabawne i eleganckie – tak bym ująć ten film. Ma w sobie urok starych musicali, a jednocześnie jest to film Allena. Taka mieszanka działa naprawdę świetnie.

7/10

Radosław Ostrowski