Krótkie spodenki, szlafrok i klapki na nogach, a w ręku Biały Rusek i okulary na nosie – tak poniekąd wygląda. W papierach ma napisane Jeff Lebowski, ale woli być nazywany Kolesiem. Niby menel jakich wielu, jednak to jemu dwóch zbirów naszczało mu na dywan. Potem okazało się, że to pomyłka. Wzięto go za innego Jeffa Lebowskiego – strasznie dzianego gościa. Ale kiedy panu Lebowskiemu (nie mylić z Kolesiem) zostaje uprowadzona żona, Koleś wplątuje się w dość poważną kryminalną intrygę.

Ten film braci Coen przyniósł im status dzieła kultowego. Co wyróżnia braciszków od innych filmowców? Ich filmy zazwyczaj są albo prostymi opowieściami kryminalnymi, gdzie intryga ulega komplikacjom, obnażając chciwość, zło i głupotę ludzką (‘Fargo”) albo komediami z masą absurdalnego humoru („Arizona Junior”). Więc czym jest „Big Lebowski”? To wypadkowa obydwu konwencji – czarna komedia kryminalna, gdzie nie ma spraw oczywistych, zaś realizacja jest po prostu perfekcyjna (m.in. scena pokazania kręgielni czy odjechane „wizje” Kolesia – najsłynniejsza z nich to „Jaja w rynsztoku”). Już sam początek, gdy mamy wziętą z westernu melodię oraz zaczerpnięta z tego gatunku „jadący” kłąb zmierzający do Los Angeles – można być pewnym jednej rzeczy. Tak zacznie się przygoda waszego życia. A co po drodze? Porwanie, skomplikowana intryga, w której „jest wiele różnych czynników”, kręgle, niemieccy nihiliści, wkurwiony Polak, artyści, Biały Rusek, kasa i takie tam. Wplątując się w cała historię, będziemy próbowali rozgryźć, co tu jest tak naprawdę grane, zaś zakończenie wywróci wszystko do góry nogami. I to wszystko okraszone kapitalnymi dialogami – takie filmy się po prostu przeżywa, a opowiadanie o nich mija się kompletnie z jakimkolwiek celem.

Jeśli chodzi o aktorstwo mógłbym wymienić tylko jedną osobę, a i tak by wszyscy wiedzieli o kogo chodzi. A imię jego Jeff Bridges i jest to najbardziej rozpoznawalna rola tego aktora. Kim jest Koleś? To podstarzały hipis, który nie ma pracy, ma wszystko gdzieś i ma fajny styl. Przypadkowo wplątany w intrygę, która go przerasta, ale okazuje się, że nie jest do końca takim idiotą, za jakiego jest uważany. Poza nim nie można nie wspomnieć o Walterze Sobczaku, brawurowo zagranym przez Johna Goodmana. Narwany i agresywny Polak, który przeszedł na judaizm z jednej strony potrafi rozśmieszyć, z drugiej mocno balansuje na granicy obłędu i po części to on komplikuje całą sprawę. Poza nimi jest tu przebogata galeria postaci epizodycznych i drugoplanowych, zagrana przez gwiazdorską obsadę. Ale skoro ma się do dyspozycji takie osoby jak Julianne Moore (ekscentryczna artystka Maude Lebowski), Philip Seymour Hoffman (lokaj Brandt), Steve Buscemi (nieogarnięty Donny), Johna Turturro (Jesus Quintana – gracz w kręgle) czy Petera Stormare’a (nihilista Uli Kunker) to byłoby grzechem zmarnować taki potencjał.
Zdrowo kopnięty i dla wielu mocno porąbana historia. Dla mnie do bracia Coen w najczystszej postaci oraz w najwyższej formie. Jeśli jeszcze nie mieliście jeszcze kontaktu z tego typu kinem, musicie koniecznie to nadrobić. Wasze zdrowie.
9/10 + znak jakości
Radosław Ostrowski




