Chłopaki – seria 2

Po zdarzeniach z pierwszego sezonu, nasi Chłopacy mają przejebane. Próba pokonania Siódemki z Vought skończyła się totalną porażką, mimo odkryciu kilku potencjalnie niebezpiecznych dla korporacji faktów. Rzeźnik oddziela się od grupy i odkrywa, że jego teoretycznie martwa żona nie jest martwa. Mało tego, ma dziecko z Ojczyznosławem i może on mieć supermoce. Hughie, Franzucik i Cycuś Glancuś (straszna szkoda, że w drugim sezonie zostawiono oryginalne ksywy 😊) ukrywają się bez żadnego planu, ścigani przez policję. A dziewczyna Hughie’ego – superbohaterka Starlight – jest coraz bardziej na granicy zdemaskowania. Czy może być jeszcze gorzej, w świecie pełnym skorumpowanych superbohaterów? Do Siódemki zamiast skompromitowanego Głębokiego dołącza Stormfront, a do miasta przebił się superzłoczyńca. Jak sobie z tym wszystkim poradzi nasza ekipa?

Pierwszy sezon „Chłopaków” to bezpardonowa, brutalna jazda po bandzie, pokazująca możliwie realistyczną wizję świata, gdzie superbohaterowie istnieją naprawdę. I są też narzędziami biznesowymi w rękach korporacji medycznej. Zaś jej cele są zdobyciem większej władzy oraz kontroli, choćby dołączając naszą superekipę do wojska oraz wstrzyknięcie jak najwięcej osobom związku V. nadal mamy tutaj intrygę niejako toczącą się dwutorowo: Chłopaki oraz korporacja Vought i jej Siódemka pod wodzą Ojczyznosława. Cele są jasne, ale pojawienie się nowych postaci rozszerza ten świat. Pojawia się Kościół Odnowy (odpowiednik scjentologów), która pozwala bohaterom poprawić swój wizerunek. Jest działająca pani senator, działająca w komisji na celu wykazania ciemnej strony korporacji. Także relacja między pseudo-Supermanem a nieznanym wcześniej synem jest bardzo istotna. Z jednej strony pokazuje troszkę inną twarz bohatera, bardziej ludzką i zdolniejszego do czegoś więcej. Z drugiej pokazuje jeszcze bardziej bezwzględne działanie korporacji, nie potrafiącej trzymać swoich ludzi na smyczy.

Co najbardziej mnie zaskoczyło to sporo scen, gdzie poznajemy przeszłość kilku ważnych postaci: Rzeźnika, Francuzika oraz Kimiko, choć nadal pozostaje niemową. I te momenty, zwłaszcza przeszłość najbardziej pokręconego bohatera potrafi poruszyć. Udaje się twórcom zbalansować zarówno momenty dialogu i retrospekcji z akcją, która wygląda lepiej niż w poprzedniej serii. Nie ma tutaj chaotycznego montażu, ale nadal jest krwawo, brutalnie i… szokująco. A jednocześnie z czasem szaloną fantazją (wjazd na walenia – bezcenny). Ostrze satyry miesza się z brutalnym pokazaniem bezwzględnego świata korporacji. Ta jest w stanie wykorzystać każdy element życia prywatnego do kapitalizacji swoich herosów oraz ukrywa masę tajemnic, których wyjawienie może zagrozić. Ale ta sama korporacja ma świetnych PR-owców, dzięki czemu wychodzi z każdych opałów z twarzą (scena przesłuchania w senacie, zakończona w bardzo makabryczny sposób czy zakończenie). Daje to także bardzo silną podbudowę do nowej serii, gdzie będzie się działo. Mimo pozornego happy endu, gdzie udaje się bohaterom częściowo osiągnąć cel.

Zagrane jest to jeszcze lepiej i czuć silniejszą, głębszą chemię miedzy Chłopakami, chociaż nie od razu. Karl Urban (Rzeźnik) oraz Antony Starr (Ojczyznosław) są rewelacyjni, niejako tworząc dwie strony tej samej monety. Obaj z wielkim ego, pełni kompleksów oraz skrywanych demonów skupiają swoją uwagę do samego końca, podejmując wręcz niespodziewane decyzje. Każdy tutaj gra przynajmniej bardzo dobrze, potwierdzając swoja wysoką formę i trudno mi wskazać kogoś, kto ciągły ten serial w dół. Nawet nowa w ekipie, czyli Stormfront (niesamowita Aya Cash) kradnie wielokrotnie scenę, zaś jej przeszłość oraz motywacja działały na mnie jak cios obuchem.

Jestem absolutnie zachwycony drugą serią „Chłopaków” i bardzo czekam na ciąg dalszy tej bezpardonowej walki z superherosami. Twórcy nie biorą jeńców, serwując kolejną, niepoprawną politycznie jatkę, pokazującą bardziej mroczną stronę bycie herosem, będąc tak naprawdę niewolnikiem swojego wizerunku, kompleksów oraz firmy.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Star Trek: W nieznane

Miałem dość spora przerwę w oglądaniu nowych przygód załogi Enterprice. I nie wiem dlaczego to tyle czasu trwało. Czy to z powodu zmiany reżysera (J.J. Abramsa zastąpił szybki i wściekły Justin Lin), czy braku zainteresowania marką – nie potrafię odpowiedzieć. Ale w końcu sięgnąłem po nową część zrebootowanej serii, czyli „W nieznane”. Tym razem załoga kierowana przez kapitana Kirka uczestniczy w pięcioletniej misji. W połowie swojej drogi trafia na stację kosmiczną Yorktown, gdzie przebywa członkini zaginionego statku. Pojazd miał zostać zniszczony w znajdującej się w okolicy mgławicy asteroid, gdzie znajduje się planeta. Enterprise wyrusza na wyprawę i szybko zostaje zaatakowany przez nieznaną grupę przeciwników. Efektem konfrontacji jest kompletne zniszczenie statku oraz rozproszenie się załogi. Kto za tym stoi i jaki jest jego cel?

stwnieznane1

Zmiana reżysera troszkę odbiła się na warstwie wizualnej, ale nie aż tak, by nie rozpoznać serii. Nie mali tak mocno światłami żarówek, jest bardziej przejrzysty, zaś sceny akcji są bardzo pomysłowe i bardziej czytelne. „W nieznane” potrafi nadal oczarować swoją wyrazistą stroną wizualną oraz pięknymi plenerami nieznanej planety. Sama historia już tak nie porywa, mimo sprytnego rozbicia grupy na trzy (właściwie cztery) mniejsze grupy, początkowo pozbawione wsparcia. Wszystko skupione jest na antagoniście, który ma jeden cel: rozwalenia świata, zniszczenia ludzkości i zdobycia potrzebnej do tego broni, bla bla bla. Powoli odkrywana jest tajemnica wokół bohatera oraz pewnego pojazdu sprzed wielu wieków.

stwnieznane3

Problem w tym, że ta intryga zwyczajnie nie działa, a kilka twistów jest tak przewidywalnych jak zachowanie polityków podczas dyskusji. Także same postacie oraz ich wątki wydają się zredukowane na rzecz dynamicznego tempa oraz akcji z kilkoma świetnymi momentami (dywersja z Kirkiem jadącym na motorze czy ucieczka w zniszczonym Enterpirise), przez co nie czułem takiej więzi z bohaterami. Mimo tego, że są zagrani bardzo dobrze. Jedynymi pogłębionymi bohaterami są Kirk, który ma wątpliwości co do obranej ścieżki, Spock (choć jego relacja z Uhurą jest słabo zarysowana) oraz dołączająca do grupy Jaylah, próbująca się wydostać z planety. Więcej jest za to humoru, choć nie wszystkie żarty trafiają w punkt. Wrażenie robią nadal efekty specjalne oraz praca charakteryzatorów przy tworzeniu wyglądu antagonisty i jego sługusów. To jednak troszkę za mało, by wyjść poza niezłe kino przygodowe.

stwnieznane2

Z nowych postaci najciekawiej prezentuje się nierozpoznawalna Sofia Boutella jako Jaylah. Bardzo wycofana, działająca w ukryciu, zaś interakcja miedzy nią a Scottym działa naprawdę dobrze (lepiej tylko działa duet Spock/Bones). Niestety, ale blado prezentuje się Idris Elba w roli antagonisty. Pozbawiony charyzmy, z niezbyt ciekawie zarysowaną motywacją oraz niemal bardzo powoli mówiący. Innymi słowy, bardzo szablonowa postać, nie zapadająca mocno w pamięć.

Więc jak tu ocenić „W nieznane”? Z jednej strony nie powiem, że się źle bawiłem. Jest parę świetnie zrobionych scen akcji oraz odrobinka humoru, ale czegoś tutaj ewidentnie zabrakło. Historia mnie nie porwała, a postacie też nie przyciągnęły za bardzo mojej uwagi. Od tego czasu o serii zrobiło się cicho, więc chyba marka padła.

6/10

Radosław Ostrowski

Chłopaki – seria 1

Ile już było opowieści o superherosach żyjących we współczesnym świecie? A takich, gdzie osoby z mocami nie ukrywają się, są obecni w mediach społecznościowych, rozpoznawalnych niczym celebryci? Ktoś kiedyś wpadł na szalony pomysł, by przedstawić taką wizję świata w formie komiksu. W świecie „Chłopaków” bohaterowie są znani, zaś siedmioro z nich staje się słynną Siódemką z Vought. I nie chodzi o miasto, ale o korporację Vought International, robiącą wielką kasę z tego interesu oraz niejako decydując o tym, kto będzie tu należał i z kim mają walczyć. Jednak jest pewna grupka ludzi, którzy chcą dorwać korporację oraz superherosów, którzy nie są tacy super. The Boys nie mają żadnego wsparcia ani funduszy, lecz zostaje im spryt oraz bezkompromisowość. Ekipą dowodzi Billy Rzeźnik, a ten się nie cacka i werbuje nowego członka ekipy. Hughie Campbell to niby zwykły chłopak, który pracuje w sklepie RTV. Ale jego spokojnie życie zmienia się, kiedy jego dziewczyna zostaje zmieciona przez rozpędzonego superherosa zwanego Pospiesznym. Innymi słowy, nadszedł czas na zemstę.

the boys1-4

Nowy serial od Amazon Prime Video i kolejna adaptacja komiksu Gartha Ennisa. „The Chłopaki” balansują między dramatem, bardzo czarną komedią oraz satyrą na środowisko korporacyjne. Tylko, że tak korporacja ma superbohaterów. Ci posiadają różne umiejętności i niektórzy przypominają inne komiksowe postacie pokroju Supermana, Wonder Woman czy Flasha. Bardziej zaskakuje fakt, że osób aspirujących do miana herosa jest dużo, dużo więcej niż miejsca w Vought. To jak ta firma funkcjonuje i do czego jest w stanie się posunąć, by osiągnąć swoje cele (m.in. przegłosowanie ustawy o włączeniu gości w lateksach oraz supermocach do armii) potrafi przerazić. A geneza naszych herosów to jedno z bardziej szalonych pomysłów, jakie widziałem. To nie wszystkie karty, jakie mają dla nas twórcy do odkrycia.

the boys1-2

Historię poznajemy z perspektywy dwojga nowych członków skonfliktowanych ekip: nieśmiałego Hugh, napędzanego zemstą za śmierć dziewczyny oraz Annie „Gwiezdną”, nową, idealistyczna członkinię Siódemki. Oboje próbują odnaleźć się w nowym dla siebie otoczeniu i zweryfikować swoje oczekiwania. Hugh zaczyna przekraczać kolejne granice, a z bardzo nieśmiałego chłopaka staje się bardzo bystrym, opanowanym facetem. Choć tylko pozornie wie, czego szuka, zaś Rzeźnika traktuje troszkę jak autorytet. Albo bierze za kogoś, kim sam chciałby być. Z kolei Annie odkrywa prawdziwe oblicze uwielbianych gości w lateksach: zwyrodnialców, podglądaczy, pełnych kompleksów oraz pragnący akceptacji, władzy. I ten wątek stawia jedno z ważniejszych pytań: co to właściwie znaczy być superbohaterem? Czy trzeba nosić fikuśny strój oraz posiadać moce? Być posłusznym wobec swoich mocodawców, zarabiając kupę kasy? Czy może jednak kierować się własnymi zasadami oraz mieć silny kręgosłup moralny bez względu na wszystko? Nie spodziewałem się takich refleksyjnych pytań po – jakby nie patrzeć – bardziej rozrywkowej produkcji.

the boys1-3

Tutaj wszystko do siebie pasuje. Miejscami rubaszny i chamski humor, bardzo krwawo-bluzgane sceny akcji (jedna tylko wydaje się chaotycznie zmontowana), oszczędnie wykorzystywane efekty specjalne, potrafiące zryć głowę oraz niemal mocno namacalne poczucie zagrożenia czy osaczenia. Bo nasi Chłopacy nie posiadają supermocy, wsparcia państwa, rządu ani jakichkolwiek innych tajnych służb. A to czyni walkę bardzo nierówną, lecz potrafi ekscytować oraz trzymać w napięciu. Zakończenie zaś stawia wiele pod znakiem zapytania i każe czekać na nową serię.

the boys1-1

Wszystko to jest także podparte fantastycznym aktorstwem, choć najbardziej interesujące jest kilka postaci. Nie oznacza to, że reszta nie ma tu zbyt wiele do roboty, bo jest zupełnie inaczej. Najważniejsi tutaj są: Rzeźnik, Ojczyznosław, Hughie oraz Annie. Rzeźnik w wykonaniu Karla Urbana to najbardziej szorstki (anty)bohater od lat. Cyniczny, złośliwy, napędzany żądzą zemsty egoista, nie bojący się wykorzystać innych do swojego celu. Pod tym wszystkim jednak skrywa się złamany przez życie człowiek, skrywający swój ból w masce cynicznego twardziela. Kontrastem dla niego jest Hughie w wykonaniu absolutnie czarującego Jacka Quaida (tak, syna TEGO Quaida, choć bardziej podobny jest do… Michaela Shannona). Początkowo nieśmiały, taki klasyczny frajer, z czasem staje postawiony pod poważnymi dylematami (morderstwo, szantaż) i potrafi wyjść z tego dzięki sprytowi. Nie mogę nie wspomnieć o ciekawie prowadzonej jego relacji z Annie, nie znając jej tożsamości jako superbohaterki, pokazującej jego cieplejsze oblicze. A propos Annie, wcielająca się w nią Erin Moriarty absolutnie błyszczy, choć pozornie nie jest zbyt ciekawa. Pełna pasji, poświęcenia oraz naiwności próbuje jednocześnie pozostać sobą i spełniać oczekiwania swoich nowych szefów. A efekty mocno na niej się odbijają i zmuszają do pewnych przemyśleń.

the boys1-5

No i najmocniejszy ze stawki Antony Starr, czyli Ojczyznosław (nie wiem, kto tłumaczył te ksywy, ale był geniuszem!!!), będący wizualną wypadkową Supermana z Kapitanem Ameryką. Może i jest on nośnikiem wielkich idei, lecz to wszystko fasada. Pod nią skrywa się inteligentny, bezwzględny psychopata z ego większym niż jego mocami, co tworzy niebezpieczną mieszankę oraz pragnącego bycia liderem. To mroczniejsze oblicze inspirowanego Supermanem postacią bardziej przeraża niż „Brightburn” oraz inkarnacje Zacka Snydera.

Wow, takiego serialu superbohaterskiego potrzebowałem. „Chłopaki” są brutalni, bezwzględni, szyderczy i bezkompromisowi. Nie boją się obnażyć hipokryzji oraz bardzo gorzkich refleksji na temat możliwej obecności supków w naszej rzeczywistości. Czekam na kolejną dawkę adrenaliny i smolistego humoru.

8/10

Radosław Ostrowski

Kroniki Riddicka

Trudno było zapomnieć kogoś takiego jak Richard Riddick. Zabójca oraz zbieg z więzienia po pięciu latach od ucieczki z planety pełnej potworów nadal jest ścigany. Porusza się po różnych planetach, lecz najemnicy oraz łowcy głów nie odpuszczają. Jednak tym razem sprawa jest o wiele poważniejsza. Na świecie pojawili się Necromongerzy, pochodzą z pod-wszechświata, są wojownikami niszczącymi planety, zaś ich mieszkańców albo zabijają, albo przekształcają na swoje podobieństwo. Czyli na pół-umarłych, zaś kieruje nimi bezwzględny Lord Marshal. Jedyną osobą, którą może go powstrzymać jest Riddick.

kroniki riddicka1

Po sukcesie „Pitch Black”, studio Universal postanowił uczynić Riddicka bohaterem franczyzy. Między pierwszą a drugą częścią pojawił się animowany sequel oraz dwie (bardzo dobre) gry komputerowe. „Kroniki” tym razem miały większy budżet, kategorię PG-13, zaś wśród reżyserów rozpatrywani byli tacy twórcy jak Alex Proyas, Guillermo del Toro czy David Cronenberg. Ostatecznie projekt zrealizował twórca oryginału, czyli David N. Twohy. Ale sama historia nie porwała tak bardzo jak w oryginale. Szanuję to, że postanowiono rozszerzyć świat, w którym przybywa Riddick, zaś sami Necromongerzy to intrygująca… rasa, sekta. Jak to cholerstwo nazwać? Nieważne zresztą. Ale większy rozmach (i czuć tą kasę, jaką władowano) powoduje, że Riddick dokonuje czegoś, co jest absolutnie niedopuszczalne. Zostaje zmieniony z antybohatera w zbawcę świata. A wszystko z powodu pewnej… przepowiedni, która doprowadziła do wymordowania wszystkich jego pobratymców. Że co k***a?

kroniki riddicka2

Jeśli myślicie, że większej bzdury się nie da wcisnąć, to… jesteście w błędzie. Nie brakuje tutaj knowań, mających na celu obalenie Lorda, wciśniętą na siłę niby romantyczną relację Riddicka z ocaloną dziewczyną z pierwszej części (tutaj też morduje ludzi i chce być jak Riddick), destrukcja i przemoc – jednak bez nadmiaru krwi, bluzgów. To wszystko kompletnie niszczy charakter groźnego, nieobliczalnego mordercy. Rozumiem, że chodziło o pokazanie innej twarzy tej postaci, lecz wywołuje to silny zgrzyt. Dodatkowo po obiecującym początku (do ucieczki Riddicka przed Lordem Marshalem), całość traci tempo oraz impet.

kroniki riddicka3

Żeby nie było, „Kroniki” mają kilka świetnych momentów (użycie kubka – bezcenne) i wygląda niesamowicie. Efekty specjalne świetnie znoszą próbę czasu, scenografia oraz kostiumy są imponujące, zaś muzyka ma ten space-operowy rozmach. Zdjęcia też prezentują się dobrze, a kilka scen akcji potrafi podnieść adrenalinkę. Tylko, że wszystko jest zabijane przez ugrzecznienie Riddicka, wjazd na patos i podniosłość.

kroniki riddicka4

No i nie za bardzo jest co grać. Diesel robi, co może i ma momenty, by wykazać się, lecz nie ma tego zbyt wiele. Nadal błyszczy i ma charyzmę, lecz staje się tutaj pionkiem bez możliwości decydowania o sobie. Oprócz niego najbardziej wybija się tutaj Karl Urban z Thandie Newton (Vaako i jego żona), będącymi odpowiednikami państwa Makbeth. Colm Feore jako główny antagonista radzi sobie nieźle, choć jego motywacja jest oklepana i szablonowa.

Niestety, „Kroniki Riddicka” to piękna wydmuszka, która przez większość czasu zostawia widza obojętnym. Komercyjna wpadka doprowadziła do zagrzebania oraz zniszczenia serii nim złapała rozpędu. I wtedy zdarzył się cud, ale o tym innym razem.

5,5/10

Radosław Ostrowski

M jak morderca

Pamiętacie na czym polega gra w wisielca? Jedno słowo do zgadnięcia, a za pomyłkę dostajesz rysunek wiszącego człowieka. Taką grę podjął pewien morderca z policją. Kiedy detektyw Will Ruiney, były profiler FBI, znajduje na terenie szkoły podstawowej zwłoki z rysunkiem wisielca oraz literką nie wiem, że zaczyna się bardzo trudna zabawa. Poza tym, jeszcze na ławce znajduje numery odznaki swojej oraz emerytowanego detektywa Archera. Obaj panowie podejmują wyzwanie, ale mają trzecią wspólniczkę: dziennikarkę z Nowego Jorku, która ma obserwować ich pracę oraz opisać ją.

wisielec1

„Hangman” (polskie tłumaczenie tego tytułu to są jakieś jaja) może się wydawać jednym z wielu thrillerów o seryjnym mordercy oraz tropiącej go policji. Znamy te filmy od czasu „Siedem” Finchera, czyniąc ten schemat strasznie popularnym. Inspiracje thrillerem z 1995 roku czuć już w czołówce oraz dużej ilości mroku (bardzo ciemne kadry), ale to wszystko w tym temacie. Sama intryga i łamigłówka jest bardzo mocno naciągane, bo już po dwóch minutach wiemy, kto zabija, zanim poznajemy całą intrygę.

wisielec2

Brakuje tutaj jakiegokolwiek napięcia, sama intryga, sposób zabijania oraz miejsca kolejnych ciał (masarnia, kościół) brzmi kompletnie bez sensu, zaś parę rozwiązań (uśpienie faceta, by ukraść… jego krew – WTF?) wywołuje we mnie poczucie zażenowania oraz facepalm. Do tego jeszcze dialogi miejscami brzmią bardzo słabo, muzyka nieźle brzmiała, ale rozwiązanie jest jednym wielkim rozczarowaniem, jadącym po wszelkich kliszach. A kilka momentów (przesłuchanie rodziny pierwszej ofiary, rozmowa o powrocie Archera) zostało wyrzuconych przy montażu i to widać. Jakby tego było mało, zakończenie serwuje ciąg dalszy.

wisielec4

Aktorzy próbują coś wygrać, jednak ani reżyser, ani scenariusz nie pozwalają im rozwinąć skrzydeł. Tym większa szkoda, że zatrudniono samego Ala Pacino, próbującego wejść z pewnym dystansem oraz bardziej sztywnego Karla Urbana jako śledczego z tajemnicą, poczuciem winy. Obaj panowie radzą sobie nieźle, choć nie mogłem pozbyć się wrażenia niewykorzystania w pełni swoich możliwości. Z kolei Brittany Snow jako dziennikarka sprawia wrażenie kwiatka do kożucha, zaś główny antagonista jest bardzo przerysowany.

wisielec3

„M jak morderca” brzmi niczym niezły pomysł na thriller z seryjnym mordercą w tle. Problem w tym, że reżyser Johnny Martin kompletnie się nie przyłożył, jakby od niechcenia. Zabrakło serca, podejścia, sensu, rzemiosła. Absolutnie nie warto marnować czasu.

4/10

Radosław Ostrowski

Mój przyjaciel smok

Był sobie chłopiec o imieniu Pete. Miał pięć lat, gdy razem z rodzicami wyruszył na wyprawę ze swoimi rodzicami. Ale wtedy zdarzył się wypadek i chłopczyk został sam w lesie, praktycznie bez szans na przetrwanie. wtedy jednak pojawił się Elliot – duży, zielony smok. Szybko się zaprzyjaźniają i nikt by nie wiedział o ich istnieniu, gdyby nie pewna dziewczynka, która przypadkowo natrafiła na chłopca siedem lat później.

smok_petea1

Disney wpadł na genialny pomysł, by produkcje swoje sprzed kilkunastu lat zrealizować jeszcze raz za pomocą nowoczesnej technologii z żywymi aktorami. Tak robiono z zapomnianym u nas filmem „Pete’s Dragon” z 1977 roku. Zadania remake’u podjął się David Lowery, który wcześniej sprawdzał się w kinie niezależnym. I wyszło mu klasyczne kino familijne, które ma wzruszyć, chwycić za gardło i dać szansę przeżycia wielkiej przygody. Od razu uprzedzę, ze to produkcja zdecydowanie dla najmłodszych widzów, zaczynających swoje spotkanie z kinem. Mam tutaj przyjaźń chłopca pozbawionego kontaktu z cywilizacją (niczym Tarzan czy Mowgli), pojawia się pani strażnik z rodziną opiekująca się chłopczykiem, jej ojciec opowiadający historię o smoku, wreszcie drwale robiący wycinkę. Po drodze jeszcze będzie konflikt braci drwali, polowanie na smoka, ucieczka i kilka wzruszających scen jak krótka retrospekcja z przeszłości czy poszukiwanie chłopca przez Elliota. Niby bezpieczne i nie zaskakujące kino, ale o dziwo nie jest to w żadnym wypadku wadą.

smok_petea2

Wręcz przeciwnie, ogląda się to przyjemnie, ładnie jest to sfotografowane, okraszone śliczną muzyką z mieszanymi piosenkami. To produkcja w starym stylu, gdzie nie ma komputerów ani telefonów komórkowych w tej rzeczywistości (jakbyśmy cofnęli się do lat 70.), ludzie nadal rozmawiają ze sobą, a dorośli czytają dzieciom książki lub opowiadają bajki. Dlaczego tak nie może być i teraz? Komu to przeszkadzało? Jednak dla mnie najlepsze zaczyna się przez ostatnie pół godziny. Jest polowanie na smoka, spektakularna ucieczka (trzyma w napięciu i nie brakuje dramatycznego obrotu spraw), wreszcie pojawia się ogień prosto z paszczy.

smok_petea3

Do tego całość jest dobrze zagrana. Szoł kradnie tak naprawdę świetny Oakes Fegley jako Pete. To młody chłopiec przypadkowo wracający do cywilizacji, ale bardzo mocno przywiązany do swojego przyjaciela, bez którego nie potrafi żyć. No i sam Elliot wygląda uroczo – niby duży i potężny smok, co potrafi zniknąć (niczym Predator), ale bywa troszkę niezdarny (wlatuje na kominy, nie zachowuje równowagi podczas lotu) i troszkę przypomina zagubione dziecko. Towarzyszą im znani aktorzy (m.in. Bryce Dallas Howard, Robert Redford czy Karl Urban), którzy są przekonujący w swoich wcieleniach, ale są tylko tłem dla smoka i Fegleya.

smok_petea4

„Mój przyjaciel smok” to bardzo ciepłe, przyjemne i sympatyczne kino skierowane do najmłodszego odbiorcy. Porządnie wykonana robota, do której trudno się przyczepić w sam raz na seans z dzieckiem, które poczuje zew przygody.

7/10

Radosław Ostrowski

Krucjata Bourne’a

Wydawałoby się, że Jason Borune będzie miał spokój po likwidacji Treadstone, jednak trwało to tylko dwa lata. Byłego agenta CIA nadal prześladuje amnezja, jednak to jest najmniejszy problem. Podczas tajnej akcji w Berlinie (zdemaskowanie kreta, przez zdobycie informacji) zostaje zamordowany kupiec i agent CIA. Na miejscu zbrodni zostają znaleziony śladowy odcisk palca Bourne’a, przez co nasz bohater musi uciekać z Indii i ustalić kto go wkręca.

bourne21

Sukces kasowy „Tożsamości…” spowodował, że musiał powstać dalszy ciąg przygód agenta z amnezją znanego z książek Roberta Ludluma. A że to nie miało nic wspólnego z pierwowzorem (na co autor zgodził się przed śmiercią), to już jest inna kwestia. Tutaj jest podobnie, intryga jest pogmatwana i próby ustalenia kto, kogo i dlaczego. Wpadniemy do zimnego Berlina oraz równie chłodnej Moskwy, ale wprowadzono jedną, poważną zmianę. Na stanowisku reżysera Douga Limana (ograniczył się do roli producenta wykonawczego) zastąpił go Paul Greengrass, który tworzy kino utrzymane w paradokumentalnej stylistyce. I niestety, ta stylistyka do kina sensacyjnego nie do końca pasuje. Ujęcia z ręki, montaż tak szybki, że nie można tego zauważyć. O ile jeszcze w scenach, gdy Bourne jest obserwowany przez komputery CIA to się jeszcze broni, o tyle w scenach pościgów i bijatyk działa to odstraszająco. Chaotyczny montaż irytuje jeszcze bardziej (mocno to widać w pościgu w Moskwie czy walce Bourne’a z Jardą w Monachium), co psuje przyjemność z oglądania. A szkoda, bo gdyby nie to ocena byłaby dużo wyższa. Wszystko inne tutaj gra i wciąga, ale realizacja wywołuje rozczarowanie. Może przy „Ultimatum…” wszystko się poprawi, ale wątpię.

bourne22

Nadal ten film błyszczy aktorsko, dzięki czemu jesteśmy w miarę skłonni uwierzyć w cała opowieść. Matt Damon nadal jest świetny jako Bourne – mieszanka sprytu, siły pięści oraz zagubienia. To wszystko nadal pasuje, tworząc mocną mieszankę wybuchową. Idealny agent po prostu. Tutaj jego  tropicielem jest zastępca dyrektora CIA Pamela Landy (świetna Joan Allen), która nie jest pozbawiona sprytu, ale Bourne zawsze jest o ten krok przed. Analityczny umysł i wyciąganie wniosków stanowi jej mocny atut. Poza tym duetem wracają Brian Cox (agent CIA Ward Abbott) oraz Julia Stiles (Nicky), tworząc solidne tło. Z nowych bohaterów warto wyróżnić Karla Urbana (rosyjski zabójca Kirył) oraz Martona Csokasa (agent Jarda).

bourne23

„Krucjata…” mogła być świetnym filmem, gdyby Greengrass nakręciłby go w bardziej klasycznym stylu. A tak mamy chaotyczną akcję, za szybki montaż psujący przyjemność z seansu. Przez co ocena musi zostać brutalnie obniżona o punkt. Ale i tak czekam na dalszy ciąg, Davidzie Webb.

6/10

Radosław Ostrowski

W ciemność. Star Trek

USS Enterprise po wykonaniu zadania obserwacji planety (niestety, nie udało się nie pokazać innej cywilizacji) zostaje pozbawiony dowództwa Kirka. W tym samym czasie w Londynie, dochodzi do wysadzenia biblioteki Gwiezdnej Floty, zebrana zostaje narada dowódców, gdzie także dochodzi do ataku. Odpowiedzialny za to John Harrison ucieka na teren Klingonów, którzy mają dość napięte relacje z Flotą. Kirk razem z załogą Enterprise wyrusza się zemścić.

st2

Kiedy cztery lata temu J.J. Abrams zrestartował cały cykl (film nr 11), nikt nie podziewał się tak dużego sukcesu, otwierając uniwersum nawet dla osób, które nie znały poprzednich filmów. Tutaj intryga pozornie wydaje się taka sama jak 4 lata temu, jednak tak naprawdę jest aż dwóch czarnych charakterów, zaś od zachowania Enterprise zależą losy całego kosmosu. Jest to efektowne (nawet efekciarskie), choć już nie robi to aż takiego wrażenia. Jest mroczniej, poważniej i dłużej. Strzelaniny i pościgi są dynamiczne, jest masa wybuchów, czasami jest to przewidywalne, nie brakuje też humoru (Scotty rządzi!), ale jako całość ogląda się to naprawdę dobrze, zaś nie brakuje tutaj pomysłowych zagrań. Może trochę za mało jest tutaj obcych ras, ale może następnym razem się uda.

st1

Aktorsko młodzicy 4 lata temu zrobili zamieszanie i nadal sobie dobrze radzą. Między Chrisem Pinem (łobuzerski kapitan Kirk) a Zacharym Quinto (sztywny i trzymający się regulaminu Spock) iskrzy, zaś sprzeczność charakterów dorzuca odrobinkę humoru. Cała załoga Enterpirse radzi obie dobrze (ze szczególnym wskazaniem na Karla Urbana czyli dra Bonesa oraz Simona Pegga – Scotty’ego). Jednak najmocniejszym atutem jest Benedict Cumberbatch, czyli główny zły. Mówi z brytyjskim akcentem, szarżuje i naprawdę budzi respekt. To samo można powiedzieć o Peterze Wellerze (dążący do wojny admirał Marcus).

Niby nie jest to coś nowego, ale ogląda się to dobrze i jest to kawał porządnie zrobionego kina SF. Może bardziej efekciarskie niż poprzednik, jednak trudno odmówić Abramsowi pomysłu na odświeżenie cyklu.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Dredd

W niedalekiej przyszłości po apokaliptycznej zagładzie w USA istnieje Mega-City 1 – wielka metropolia będąca połączeniem miast od Filadelfii do Waszyngtonu, gdzie przestępczość jest parokrotnie wysoka. Wymierzaniem sprawiedliwości zajmują się sędziowie, będący jednocześnie policjantami, prokuratorami, sędziami i katami jednocześnie. Najskuteczniejszym jest niejaki Joseph Dredd. Tego dnia razem z rekrutką Anderson wyruszają do wieżowca Peach Tree, gdzie znaleziono trzy obdarte ze skóry ciała. Ale tam rządzi niejaka Ma-Ma – bezwzględna szefowa gangu, zajmująca się dystrybucją nowego narkotyku slo-mo. Sędziowie zostają zamknięci i odizolowani… a mają przed sobą 200 pięter wieżowca.

dredd1

Kiedy w 1995 roku powstała adaptacja komiksu o Dreddzie z Sylwestrem Stallone oczekiwania były wielkie, a rozczarowanie jeszcze większe. Tego samego obawiano się z nową adaptacją Dredda dokonaną przez Pete’a Travisa – reżysera znanego głównie z „8 części prawdy”. Ale jednak efekt okazał się zaskakujący. Na pierwszy rzut oka wydaje się prostym i nieskomplikowanym filmem akcji, który nie udaje niczego innego niż jest. Jest brutalnie (bardziej niż w „Niezniszczalnych”), surowo i poważnie. Choć konstrukcja nasuwa skojarzenia z filmem „Raid”, to jest to raczej zbieg okoliczności niż zimna kalkulacja. Brutalność wykreowanego świata (wielkiej metropolii rządzącej się prawami dżungli) działa mocno jak nic, akcja trzyma w napięciu aż do finału. A wszystko to genialnie zrealizowane – świetne zdjęcia Anthony’ego Dota Mandle’a podkreślają surowość i obcość świata, zaś tak dobrze wykorzystanego slow-motion w scenach pokazujących rzeczywistość pod wpływem narkotyków (bardziej nasycone kolory, autentyczne spowolnienie czasu) nie było od czasu pierwszego „Matrixa”, montaż oraz elektronicznie pulsująca muzyka.

dredd2

Wydawałoby się, że w takiej produkcji nie można liczyć na dobre aktorstwo, bo i nie o to w tych filmach chodzi, ale tu jest inaczej. Trochę obawiałem się Karla Urbana w tej roli, ale Dredd w jego wykonaniu jest taki jak być powinien. To surowa, wręcz chodząca sprawiedliwość, która może nie ma twarzy (nasz gieroj w ogóle nie zdejmuje swego hełmu), ale jest równa wobec wszystkich. Jemu nie płacą za gadanie – to człowiek czynu, wierzący w słuszność swoich działań, który potrafi być przerażający. Uzupełnia go partnerująca mu Olivia Thirbly. Rekrut Anderson – kobieta-telepatka, jest jego kompletnym przeciwieństwem. Inteligentna, niedoświadczona oraz trochę za wrażliwa na tę robotę, w terenie staje się twardsza. Za to bezbłędna jest Lena Hedley jako bezwzględna Ma-Ma, kontrolująca Peach Tree.

dredd3

„Dredd” jest przykładem jak należy robić komiksy  filmy dla dorosłego widza, w czasach zdominowanych przez kategorię PG-13 jest wręcz wybawieniem. Surowe, brutalne, bezpretensjonalne i bezkompromisowe. Genialna prostota.

7,5/10

Radosław Ostrowski