Bomb City

Rzadko zdarza mi się oglądać film, który wywołuje we mnie aż taki gniew. „Bomb City” jest takim filmem, który opowiada historię pozornie taką jakich wiele. Kolejna bezsensowna śmierć młodego chłopaka, który miał przed sobą wszystko. Miał tylko jedną wadę: był punkiem, co w konserwatywnym Texasie nie jest zbyt mile widziane. Zwłaszcza, gdy dochodzi do silnych spięć między subkulturą a członkami szkolnej drużyny footballowej.

bomb_city1

Debiutujący reżyser Jameson Brooks przeplata dwie narracje ze sobą. Z jednej strony są fragmenty procesu sądowego Cody’ego Catesa w sprawie o morderstwo Briana Deneke, z drugiej mamy zapis ostatnich dni z życia chłopaka. Innymi słowy mamy życie w punkowym stylu: krzykliwy strój, irokez na zielono, agresywna muzyka oraz brak wiary i perspektyw na przyszłość. Ale jest też paczka kumpli, próba rozkręcenia koncertów, ale też i ataki lokalnych chłopaczków. Bo ci goście wyglądają dziwnie, jak cioty, nie są tacy, jak my: w dżinsach, czapkach z daszkiem, tacy porządniejsi, nie robimy graffiti, my jesteśmy solą tej ziemi. I dlatego możemy sobie pozwolić na więcej, gdyż jesteśmy tacy porządni i jesteśmy traktowani łagodniej niż ci punkowcy – agresywni, z łańcuchami. Te przejścia między tymi wątkami są bardzo płynne, zaś mowy końcowe pokazują zderzenie dwóch światów.

bomb_city2

Reżyser być może stosuje emocjonalny szantaż, ale jak tu się nie wkurwić, gdy widzimy powoli eksplodującą nienawiść. Wszystko jest spowite ciemnymi kadrami, nasączonymi różnymi kolorami, prawie jak neonami z filmów Refna. I to czekanie na eksplozję przemocy, która musi nastąpić – równie surowej, brutalnej oraz gwałtownej. Ta agresja musiała znaleźć swoje ujście, a film wtedy trzyma wręcz za gardło.

bomb_city3

Film jest świetnie zagrany przez młodych, kompletnie nieznanych aktorów, budujących bardzo przekonujące postacie. Pozornie niby nie są to skomplikowane postacie, ale ludzie tacy jak my. Próbujący żyć z własnymi zasadami, nawet jeśli wydają się one sprzeczne z konserwatywnym środowiskiem. Punki wydają się tylko drobnymi rozrabiakami (pewnie też są tacy), zaś ci porządniejsi nie są tacy do końca porządni. I o tym przypomina końcówka, gdy słyszymy rozmowę z… a to się sami przekonajcie.

„Bomb City” to intensywne, pełne wściekłości kino, krzyczące kolejny raz o niesprawiedliwości. I że nie należy oceniać ludzi tylko po wyglądzie, o czym bardzo często się zapomina. Za często.

8/10

Radosław Ostrowski

Skandal w angielskim stylu

Skandal i władza to połączenie, które zawsze przyciągało ludzi niczym sępy żer. Nie inaczej się działo się w 1979 roku, gdy doszło do procesu. Oskarżonym był były szef Partii Liberalnej, Jeremy Thorpe, a oskarżycielem był mało znany Norman Scott – homoseksualista, z którym polityk miał romans. Thorpe’a oskarżono o spisek i podżeganie do zabójstwa. Jak do tego doszło? O tym postanowił dla BBC opowiedzieć Stephen Frears. A wszystko zaczęło się w 1962, gdy Thorpe powoli zaczynał rozkręcać swoją karierę w partii i swojemu przyjacielowi, postanowił opowiedzieć o początkach związku. Zapalnikiem był bardzo szczegółowy list do matki Thorpe’a.

very_english_scandal1

Reżyser w krótkiej formie – bo mamy tylko trzy odcinki po niecałej godzinie – rekonstruuje przebieg wydarzeń, pokazując wszystko z obydwu perspektyw – Thorpe’a oraz Scotta: od pierwszego spotkania przez odrzucenie, oskarżeń na policję (to były czasy, gdy pederastia były nielegalna) aż do próby morderstwa. I obydwaj bohaterowie muszą się zderzyć z reperkusjami wydarzeń, jakie następowały – ukrywanie swojej orientacji (poza wąskim gronem przyjaciół), osobiste dramaty aż do konfrontacji w sądzie. Frears wiernie odtwarza przebieg wydarzeń, zaś obaj bohaterowie sprawiają wrażenie dość antypatycznych, bo pierwszy jest politykiem (a jak wiadomo politycy to kłamcy, oszuści i ludzie jakim ufać nie należy w żaden sposób), drugi jest mitomanem, nieudolnym szantażystą oraz nie radzącym sobie z emocjami gościem. I ja mam takie prowokacyjne pytanie: komu wierzycie?

very_english_scandal2

Czas bohaterów jest rozdzielony po równo, a mimo obecności wielu postaci, nie miałem poczucia dezorientacji, chaosu czy gubienia się w poszczególnych wydarzeniach. Skutecznie wykorzystywany montaż równoległy, pokazuje bardzo silną więź tych postaci oraz jak wiele ich ze sobą łączy (utrata partnerów, radzenie z tożsamością seksualną), zaś napięcie powoli jest podkręcano z sekundy na sekundę jak w scenach próby zabójstwa czy finałowym procesie, który okazał się jedna, wielką kpiną (sami zobaczycie dlaczego).

very_english_scandal3

Wrażenie robi też scenografia, odpowiednio dobrana muzyka, kostiumy, pojazdy. Czuć, ze to lata 60. oraz 70., chociaż mentalność oraz sposób działania wyższych sfer mają charakter bardziej ponadczasowy. Jednak Frears nie piętnuje żadnej ze stron – przynajmniej wprost – a pokazuje Thorpe’a i Scotta jako ludzi czasem zagubionych, żałosnych, naiwnych, ale gdy wymaga tego sytuacja nawet bezwzględnych. Zaś wiarygodność tych postaci budują rewelacyjne role Hugh Granta oraz Bena Whishawa. Ten pierwszy przeżywa wręcz drugą młodość, coraz bardziej zaskakując swoim rzadko wykorzystywanym warsztatem – od męża i ojca, ukrytego homoseksualisty (krótka scena, gdy obrońcy opowiada o swoich doświadczeniach) aż po bezwzględnego, pewnego siebie polityka z troszkę lisim wyrazem twarzy. Dla niego reputacja jest ważniejsza niż prawda, dążąc do tego celu wręcz po trupach. Whishaw jako Scott jest jego przeciwieństwem – początkowo rozedrgany, nie do końca stabilny, troszkę, jakby to ująć, zniewieściały, zaczyna przechodzić ewolucję, nabiera pewności siebie (oskarżenie na komisariacie czy przesłuchanie w sądzie) i zaczyna akceptować to, kim jest. I to są prawdziwe petardy, spychające wszystkich na dalszy plan, choć reszta obsady też gra bardzo dobrze (jak Alex Jennigs, Michelle Dotrice czy Adrian Scrborough).

very_english_scandal4

Jeśli ktoś się spodziewał kolejnego „House of Cards”, to musi się rozczarować. Ta mieszanka dramatu, kryminału, polityki i kina obyczajowego sprawdza się zaskakująco dobrze, a Frears przypomina, że nadal ma w sobie pazur. Ten skandal jest zaiste w brytyjskim stylu, czyli elegancko pokazany, ale w żaden sposób nie próbuje wybielić czy oczernić.

8/10

Radosław Ostrowski

Sneaky Pete – seria 1

Pete Murphy wydaje się zwykłym, przeciętnym gościem. Kiedy go poznajemy, opowiada o swoim pobycie u dziadków. I wtedy okazuje się, że Pete siedzi w więzieniu za napad na strzelnicę, a wszystko słychy jego współwięzień, Marius Josepovic – drobny cwaniak i oszust. Mężczyzna właśnie wychodzi z aresztu, a Pete ma jeszcze rok odsiadki. A ponieważ Mariusa ściga pewien gangster, którego próbował okantować i jest mu winien hajs, decyduje się podszyć pod Pete’a Murphy’ego i wyruszyć do domu dziadków prawdziwego Pete’a. Cel jest prosty: zdobyć sto tysięcy dolców albo brat Mariusa, przetrzymywany przez gangstera Vince’a, zacznie tracić kolejne kończyny.

sneaky_pete11

Amazon próbuje zrobić kolejny hit, a zrobiony 3 lata temu pilot spotkał się z tak ciepłym przyjęciem, że po roku zaczęto realizować „Sneaky Pete”. To bardzo gęsty, pełen tajemnic, mroku oraz oszustw kryminał. Co tym bardziej zaskakuje, że twórcami serialu są David Shore („Dr House”) i… Bryan Cranston aka Walter White. Jednak klimatem bliżej jest do „Breaking Bad”, gdzie zaczynamy coraz bardziej odkrywać kolejne sekrety rodziny Bernhardtów, będącej bardzo zwichrowaną familią, a Marius próbuje odkryć relacje między nimi, spięcia i dramaty. A obecność naszego protagonisty przychodzi jak zbawienie, bo familia ma spore tarapaty z powodu pewnego kantu.

sneaky_pete12

Do tego jeszcze mamy bardzo inteligentnie poprowadzony wątek kryminalny a’la „Żądło”, gdzie mamy coraz bardziej pomysłowe operację: od drobnych kradzieży i podmianek aż do finałowej operacji, odkrywającej kolejne elementy przebiegu, zmieniając perspektywę. A jednocześnie coraz bardziej komplikująca się akcja zdobycia długu potrafi zaangażować, bywa miejscami nieprzewidywalnie. Podmianka zegarka, próba otwarcia sejfu czy drobne „poduczenie” młodych kanciarzy robią świetną robotę. Ale największy suspens związany jest z próbą odegrania się na gangsterze, gdzie wydaje się, że wszystko pójdzie w łeb, a tu wszystko okazało się częścią planu. Z kolei zakończenie sugeruje, że to dopiero początek kłopotów.

sneaky_pete13

I jak to jest jeszcze zagrane. Błyszczy tutaj genialny Giovanni Ribisi jako Marius. Bardzo śliski, opanowany, może czasem sprawiający rozedrganego faceta, który zawsze ma oczy dookoła głowy. Do tego ma niesamowity talent manipulatorski, nawijkę godną mistrzów, chociaż jego motywacja jest bardzo jasna. Po drugiej stronie jest Bryan Cranston jako Vince – były glina, obecnie szef nielegalnego domu gry. Opanowany, inteligentny (te monologi w jego wykonaniu – perełki) facet, nie dający sobie w kaszę dmuchać. Ale cały drugi plan jest przebogaty: od pozornie ciepłej, lecz bardzo ostrej babci Audrey (rewelacyjna Margo Martindale) przez zadziornego i upartego Otto (świetny Peter Gerety) aż po wręcz prostodusznego gliniarza Taylora (mocny Shane McRae) oraz samotnie wychowującej dzieci Julie (Marin Ireland).

Sama realizacja jest prowadzona bez fajerwerków, jednak scenariusz i reżyser jest tak świetna, iż nie stanowi to problemu. Kolejne przewrotki, czarny humor, mocne dialogi oraz budowane napięcie to najmocniejsze atuty. Do tego jeszcze mamy kapitalne aktorstwo, piętrową intrygę i galerię wyrazistych postaci. Taka współczesna parada oszustów zrobiona z gracją akrobaty oraz precyzją snajpera. Nie mogę się doczekać drugiej serii.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Hazardzista

Dan Mahoney wydaje się na pierwszy rzut oka szarym człowiekiem, nie wyróżniającym się z grona innych szarych ludzi na świecie. Pracę też ma szarą – jest bankierem w Kanadzie. Niedawno awansował na stanowisko młodszego wspólnika i zajmuje się poważnym rachunkiem. Ale – jak każdy człowiek – ma też swoje sekretne życie. A tam dominuje jedna rzecz, czyli hazard. Od kiedy gra w kasynie, obstawia wyścigi i przegrywa kolejne pieniądze. Hazard plus dostęp do kont daje bardzo niebezpieczną mieszankę.

hazardzista1

Dla reżysera Richarda Kwietniowskiego, historia Mahoneya mogła być pretekstem do różnych konwencji. Mógł to być dramat sensacyjny, pokazujące finansowe przekręty bankiera, policyjnego śledztwa, ale tak naprawdę kryminalny wątek jest tak naprawdę tylko pretekstem. Reżyser bardziej skupia się na psychologicznym stanie bankiera, który już dawno przekroczył linię oddzielającej jego nałóg od życia. Kiedy nałóg przejął nad jego życiem kontrolę – tego nie wiemy, ale Mahoney wydaje się być tego świadomy. Doszedł do tego stopnia, ze hazard jest nierozerwalną częścią, wręcz sensem życia. Sama historia jest oparta na pewnej rutynie: praca, kontakty z bukmacherem (Frank Perlin), wyjazd do Atlantic City, powrót (już spłukany). I tak w kółko, w kółko aż do gry wkracza policja oraz szef kasyna, Victor Foss. Mimo tego spokoju, wręcz rutynowego rytmu, „Hazardzista” potrafi wciągnąć swoim klimatem, coraz większym poczuciem paranoi i pytaniem: czy tym razem się uda wyjść z wygraną? A może nie ma już wyjścia i Mahoney skończy bardzo brutalnie?

hazardzista2

Film ma w sobie pewien hipnotyzujący, w czym pomaga bardzo pulsująca muzyka (elektroniczno-jazzowy sznyt) oraz zgrabny montaż. Kwietniowski bardzo sugestywnie pokazuje coraz bardziej nakręcające się stadium uzależnienia, gdzie nasz bohater kompletnie nie dostrzega problemu i rani kolejne osoby, próbujące mu pomóc. Co takiego jest w tym stole, ze nasz bohater u psychiatry przyznaje, ze najbardziej ekscytujące przeżycie – poza hazardem w skali 1-100 dostaje 20, a hazard maksa?

hazardzista3

Ale film ma jeden mocny atut, którego nie waha się użyć – Philipa Seymoura Hoffmana. W jego wykonaniu Mahoney może i sprawia wrażenie niepozornego grubaska w okularach. Ale kiedy zacznie grać, staje się zupełnie kimś innym – te drobne ticki, rozpędzone i galopujące oczy oraz chłodna twarz tworzą bardzo niebezpieczną mieszankę. Aktor kradnie każdy ekran, tworząc bardzo skomplikowany portret nałogowca, znajdującego się w sytuacji już bez wyjścia. Poza nim trzeba docenić łasicowatego Johna Hurta (szef kasyna Victor Foss) oraz bardzo ciepłą Minnie Driver (Belinda).

„Hazardzista” wydaje się pozornym, skromnym filmem, ale ma w sobie coś tak intrygującego, wręcz uzależniającego. Bardzo sugestywne, mroczne stadium, chociaż pozornie zakończone happy endem, który nie jest dany raz na zawsze.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Kruk. Szepty słychać po zmroku

UWAGA!
Recenzja może zawierać spojlery, choć autor będzie starał się ich unikać jak ognia!

Komisarz Adam Kruk pracuje w łódzkim wydziale kryminalnym policji. Mieszka z żoną, dziecko jest w drodze, trzeba przygotować mieszkanie. Ale komisarz zostaje zesłany do Białegostoku, by zająć się przemytem lewych papierosów. Wyrusza z nim jego przyjaciel Sławek z lat dziecięcych. Kruk ma też w swoich rodzinnych stronach pewne własne rachunki. W tym samym czasie dochodzi do porwania dziecka bardzo bogatego biznesmena, Morawskiego.

kruk1

Kolejny polski serial kryminalny ze stacji Canal+, tym razem stworzony przez Macieja Pieprzycę. Bo kto inny byłby w stanie zrealizować taką historię? Sam początek, czyli pierwszy odcinek wywołuje lekką dezorientację, bo sami nie wiemy, o czym to ma być. Przemyt na granicy, porwanie, pedofilia – dzieje się wiele, a od drugiego odcinka zaczynają się krystalizować. Powoli zaczynamy odkrywać kolejne elementy układanki, podejrzanych i panujący w tej mieścinie układ, do którego nasz bohater zwyczajnie nie pasuje. „Kruk” wymaga skupienia, bo bardzo łatwo można coś przeoczyć, a początkowy chaos zaczyna tworzyć zespół naczyń połączonych. Historia wydaje się być taką krzyżówką „Belfra” (brudne tajemnice, układy, tuszowane zbrodnie) z „Watahą” (klimat pogranicza, strona wizualna i wejścia zespołu Południce – rewelacja), przez co serial wygląda bardzo filmowo i ogląda się znakomicie. Historia parę razy zaskakuje, myli tropy i bardzo brutalnie przypomina, jak przeszłość może naznaczyć całe nasze życie.

kruk2

Istotnym wątkiem jest także stan psychiczny Kruka, z którym widać, że coś jest nie tak. Wrażenie to potęgują sceny rozmów komisarza, gdzie widzimy ich z perspektywy jego oczu – kamera wtedy troszkę lata, a wypowiadane słowa czasami są albo niesłyszane, albo zniekształcone. Dodatkowo jeszcze ten Sławek jest jakiś taki dziwny – pojawia się i znika (jakby był jakimś superbohaterem), z jednej strony stara się pomóc Krukowi (rozmowa z Cyganami), z drugiej zależy mu tylko na zemście i przeszkadza (próba dopadnięcia sprawcy, gdzie dochodzi do szamotaniny podczas jazdy), aż w połowie ta relacja zostaje wyjaśniona. Może i początkowo wydaje się to oparte na kliszach (młoda idealistka, skorumpowany komendant, jego śliski pomocnik), ale nie czuć tutaj fałszu ani znużenia.

kruk3

Dla wielu osób największą wadą serialu było udźwiękowienie, przez co część dialogów (i to spora) była absolutnie niezrozumiała, co w przypadku kryminału jest kardynalnym grzechem. Ja – z braku telewizora – oglądałem serial na laptopie i na słuchawkach – i muszę się przyznać: albo ja ma taki super słuch, albo dobry sprzęt, bo nie miałem z tym aż tak dużych problemów. Sporą część dialogów byłem w stanie usłyszeć niemal od razu, ale nie wszystkie. Ale dla mnie największą wadą były role dziecięce, ze szczególnym wskazaniem na recytowanie wierszyka z offu, który doprowadzał mnie do bólu uszu oraz postaci epizodycznych z retrospekcji.

kruk4

Poza tym aktorsko „Kruk” prezentuje się co najmniej bardzo dobrze. Michał Żurawski vel Grzmichuj jako jest fantastyczny. Kruk jest bardzo wycofany, sprawia wrażenie troszkę zagubionego i zdezorientowanego, ale kiedy ma rozwiązać zagadkę, pracuje na wysokich obrotach, łącząc trafnie wszystkie elementy układanki. Podczas przesłuchań czy prób rekonstrukcji (odtworzenie porwania) przechodzi samego siebie. Równie mocny jest Cezary Łukaszewicz, czyli tajemniczy Sławek. Relacja między tą parą przez długi czas nakręca ten tytuł i wiele razy ta postać popycha fabułę do przodu. Także ich młodsze wcielenia (Nicolas Przygoda i Hubert Wiatrowski) wypadają dobrze. Drugi plan jest przebogaty (i poza postaciami kobiecymi) oraz wyrazisty. Zarówno komendant Tylenda (Andrzej Zaborski), twardy glina Kapanow (świetny Mariusz Jakus), jak i rządzący miastem Morawski (trzymający fason Jerzy Schejbal) zapadają bardzo mocno w pamięć, tak jak pozornie nieistotna dla fabuły postać Szeptuchy (Danuta Kierklo), dodająca troszkę elementu nadprzyrodzonego. Trudno też nie wspomnieć Marcina Bosaka (Szymon Wasiluk), który – tak jak Kruk – jest bardzo wycofany, małomówny i sprawia wrażenie nieobecnego (te puste oczy), by w finale rozsadzić ekran.

kruk5

„Kruk” jest bardzo zamkniętą, spójną i konsekwentnie poprowadzoną opowieścią o walce ze swoimi demonami. Bardzo specyficzny klimat (te ujęcia przyrody a’la „Pokot”), wielowymiarowe postacie, aura tajemnicy troszkę przypomina kryminały skandynawskie czy „Jezioraka”, co jest dla mnie plusem. Pieprzyca potwierdza klasę jako reżysera i sprawia, że warto czekać na każde jego kolejne przedsięwzięcie.

8/10

Radosław Ostrowski

Pierwszy śnieg

Kim jest Harry Hole? (wymowa: Hule). To obok Kurta Wallandera najpopularniejszy bohater skandynawskich kryminałów, które stały się światowymi bestsellerami. W końcu jego śledztwami zainteresowali się hollywoodzcy bossowie i wzięli się za… siódmą część serii, bo była najlepsza. Kiedy poznajemy naszego bohatera, śpi w jakieś barce w parku z dziećmi. W ręku butelka, kac morderca terroryzuje umysł Harry’ego, jego mieszkanie jest pełne grzybów oraz toksycznego ścierwa, a związek z Rakel rozleciał się niczym domek z kart. Hole potrzebuje sprawy, bo inaczej się rozpadnie i… dostaje ją oraz przeniesioną z Wygwizdowa partnerkę. A wszystko zaczyna się od pewnego listu od „wielbiciela” oraz zaginięcia pewnej kobiety.

pierwszy_snieg1

Reżyser Tomas Alfredson mierzy się z bardzo bogatym materiałem, który daje spore pole do popisu. Wspiera go aż trzech scenarzystów, którzy pracowali m.in. w „Szpiegu” i „Drive”, a co z tego wyszło? Trudno odmówić „Pierwszemu śniegowi” bardzo mrocznego klimatu, potęgowanego przez śnieżne krajobrazy – zima pełną gębą, wręcz biała pustynia, z której nie można uciec. Te lasy tylko potęgują to wrażenie obcości. A jednocześnie poznajemy kolejne tajemnice: wychowywanie cudzych dzieci, aborcje, prostytucja. Czyli standard w kryminale, utrzymujący niezłe tempo, powoli budujące suspens oraz rozwiązywanie tajemnicy. Jednocześnie Harry chce poukładać ten cały burdel, koleżanka z pracy ukrywa jakąś niejasną przeszłość, z pewną traumą w tle. I to wszystko nawet daje wiele satysfakcji, łącznie z rozwiązaniem intrygi.

pierwszy_snieg2

Ale ten film ma jeden poważny problem – panuje pod względem wątków tak wielki burdel, że trudno to wszystko poskładać. Wrzucone tu i ówdzie retrospekcje z jednej strony są dość istotne dla rozwoju fabuły, z drugiej sprawiają, że ja wiedziałem od Hole’a o wiele więcej. Dodatkowo jeszcze parę razy przyjmujemy perspektywę mordercy (ale spokojnie, nie widzimy jego twarzy), co na szczęście nie psuje tego dobrego wrażenia. Z drugiej pewne wątki (organizacja Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Oslo, postać Arne Stropa i jego interesów) są zepchnięte na trzeci plan i niby stanowią tło, ale tak naprawdę można było z tego wycisnąć dużo więcej. Nie mogłem też się pozbyć wrażenie, że montażysta dużo rzeczy wyrzucił przy materializowaniu tej wizji. A zakończenie na tym polu wygląda po prostu słabiutko.

pierwszy_snieg3

A jak w sobie asa policji poradził sobie przeżywający kryzys formy i dobierający ostatnio ch***we scenariusze Michael Fassbender? To najmocniejszy punkt tego filmu, a aktor ma jeszcze masę charyzmy, by zbudować typ zmęczonego detektywa, zmierzającego ku destrukcji. W scenach przesłuchań jest bardzo wyciszony i skupiony, a jednocześnie widać, że coś w tej głowie się dzieje. Troszkę Hole w jego interpretacji przypominał… K. z nowego „Blade Runnera” i szkoda, ze Fazi nie dostał tej roli. Na drugim planie wybija się… Val Kilmer (detektyw Rafto), przypominający starszą wersję Hole’a. tylko, że zaskakująco dobre wrażenie psuje dubbingowanie tej roli. Wiem, z czego to wynika (aktor ma raka krtani), ale dysonans między głosem a twarzą Kilmera jest duży. Kompletnie niewykorzystani zostają J.K. Simmons (Arno Stop) i Toby Jones (prokurator Svensson), zepchnięci na trzeci plan.

pierwszy_snieg4

Dobrego słowa nie jestem w stanie powiedzieć o Rebecce Ferguson, czyli partnerce Hole’a – Katrine. Nie zrozumcie mnie źle. Ta postać policjantki z tajemnicą nie jest zła, ale jej zachowanie i kilka decyzji (w skrócie ma własne rachunki do wyrównania, każą wątpić w jej inteligencję. I może zabrzmi to chamsko, ale nie było mi jej żal wobec tego, jak się jej los zakończył. Troszkę lepsza jest Charlotte Gainsbourg (Rakel), choć też nie ma zbyt wiele do zaprezentowania.

„Pierwszy śnieg” pokazuje duży potencjał w tej serii i mimo wad, byłem w stanie wejść w ten mroźny klimat. Niezłe aktorstwo, zgrabnie budowanie napięcie oraz dość makabryczne sceny przemocy działają na korzyść, chociaż scenariuszowo-montażowy bajzel niepotrzebnie miesza. I mimo tych wad oraz poczucia rozczarowania, chciałbym poznać kolejne śledztwa Hole’a.

6/10

Radosław Ostrowski

Dziewczyna, która wiedziała za dużo

Wszystko zaczyna się dość niewinnie – młoda Amerykanka, Nora Davis przyjeżdża do Włoch, odwiedzić swoją ciotkę. Już przy lądowaniu jej sąsiad zostaje aresztowany za przemyt narkotyków, a na miejscu ciotka choruje i tej samej nocy umiera. Szok doprowadza do tego, że kobieta wychodzi z miasta nocą, zostaje okradziona oraz poturbowana. Uderzenie w głowę wywołuje dezorientację, którą potęguje fakt, że Nora widzi morderstwo. No właśnie, widzi czy to było urojenie?

dziewczyna_ktora_wiedziala_za_duzo1

Kryminał Mario Bavy rozpoczął trend filmów zwanych giallo – krwawych kryminałów zmieszanych z horrorem, gdzie zagadka coraz bardziej się gmatwa, a po drodze jest bardzo brutalnie. Reżyser jednak nie pokazuje za bardzo morderstw, unika też widoku krwi, dodatkowo Bava na początku podpuszcza i dezorientuje, nie wiedząc o czym tak naprawdę jest ten film: przemyt narkotyków, upozorowane zabójstwo czy urojone (chyba?) morderstwo. A im dalej w las, tym wszystko zaczyna się krystalizować, chociaż pojawiają się kolejne tajemnice, związane z niejakim „alfabetowym mordercą”. Z drugiej strony jest tu poprowadzony wątek między Norą a pewnym lekarzem, którego nigdy nie widzimy w szpitalu, co też jest ciekawym tropem, a jego motywacja pozostaje tajemnicą. Bava bardzo powoli buduje napięcie, w czym pomaga mu troszkę nachalna (z dzisiejszej perspektywy) muzyka, ale przede wszystkim praca kamery. Mistrzowsko jest tutaj wykorzystany światłocień (scena przygotowywania pułapki oraz oczekiwanie na wchodzącego do drzwi), powoli odkrywamy karty, zaś zagadka ma dość nieprzewidywalny finał. Choć ostatnia scena z papierosem może troszkę zmienić spojrzenie na całość ;). Nawet obecność narratora nie była problemem, wręcz uzupełniała historię, podkreślając stan emocjonalny naszej bohaterki, pozwalając łatwiej się z nią identyfikować.

dziewczyna_ktora_wiedziala_za_duzo2

To także zasługa naturalnie grającej Leticię Roman, przekonująco pokazując zagubienie, bezradność oraz strach kobiety w obcym mieście. Jednocześnie to fanka kryminałów, przez co parę razy wykorzystuje to w śledztwie. Partneruje jej kojarzony z „Wejścia smoka” John Saxon, który daje radę w roli lekarza, stającego się przyjacielem oraz przewodnikiem po Italii. Kilka wspólnych scen zwiedzania dodają troszkę lekkości do filmu. Z drugiego planu wybija się najbardziej Dante DiPaoli (dziennikarz Andrea Landini) oraz Valentina Cortese (Laura), dodając odrobinę kolorytu.

dziewczyna_ktora_wiedziala_za_duzo3

„Dziewczyna, która wiedziała za dużo” to zgrabnie poprowadzony kryminał, który godnie znosi próbę czasu. Intryga nadal potrafi wciągnąć, zaskoczyć, a rozwiązanie daje satysfakcję. Są pewne drobne minusy (nachalna muzyka, czasami logika szwankuje), ale nie jest w stanie zepsuć frajdy z seansu. Aż jestem ciekawy kolejnych dokonań Bavy.

7,5/10

Radosław Ostrowski

nadrabiambave1024x3071

Sherlock – seria 4

UWAGA!
Tekst może zawierać spojlery, choć starałem się ich unikać! Jeśli nie oglądaliście poprzednich serii, czytacie na własną odpowiedzialność!!!

sherlock_41

Zrobiłem sobie dłuższą przerwę od pewnego inteligentnego mieszkańca Baker Street. Sherlock Holmes miał zostać oddelegowany na wschód, ale pojawił się filmik z Moriartym. Ale przecież Moriarty popełnił samobójstwo w drugiej serii, pamiętacie? Wiec, co tu się odjaniepawliło? Jego ostatnie działanie zostało wyparte i zmienione, a nasz detektyw tym razem czeka na kolejny ruch przeciwnika.

Kolejne trzy odcinki, ale tym razem Sherlock będzie musiał zmierzyć się z najtrudniejszymi dochodzeniami w swojej karierze. Znowu powróci przeszłość pani Watson, ktoś z niewiadomych powodów niszczy popiersia Margaret Thatcher, nasz detektyw dostanie obsesji na punkcie pewnego biznesmena, wreszcie wyjdzie na jaw pewna rodzinna tajemnica Holmesów. Czyli znowu się dzieje, ale jednocześnie twórcy stawiają nie tylko na kryminalne łamigłówki, ale też na relacje między bohaterami. Wątki obyczajowe mogą wydawać się na pierwszy rzut oka balastem, wręcz spowalniaczem tempa (nawet pojawiły się głosy, ze są zbyt telenowelowe), ale relacja Holmesa z Watsonem zawsze była silnym kośćcem, pozwalającym zachować człowieczeństwo naszego protagonisty. Facet jest nadal pokręconym, ekscentrycznym mózgowcem (ojcem wszystkich autystycznych geniuszy znanych z innych seriali), nie do końca orientującym się w sytuacji społeczno-politycznej, bo jak można nie znać Margaret Thatcher? Ale okazuje się bardziej ludzki niż na pierwszy rzut oka się wydaje.

sherlock_42

Oczywiście, mamy tutaj charakterystyczne elementy serialu: szybki montaż, skupienie na detalach przy scenach dedukcji, pałac myśli, nakładające się perspektywy. To wszystko ma zwieść nas za nos I kiedy wydaje się, że jesteśmy lepsi intelektualnie od Sherlocka Holmesa, ten wyciąga kolejnego asa w swojej talii kart. Wszystko znakomite technicznie, a ostatni odcinek to ciągłe zaskakiwanie oraz niebezpieczne moralnie testy. Więcej wam nie zdradzę, ale czwarta seria “Sherlocka”, moim skromnym zdaniem jest o wiele lepsza od trzeciej, ale do dwóch pierwszych nie ma absolutnie startu. A zakończenie wydaje się jednoznacznie sugerować, że to już koniec spotkań z Holmesem i Watsonem. Z drugiej strony, nigdy nic nie wiadomo.

sherlock_43

Nadal siłą napędową pozostaje ciągle zachowujący świeżość duet Benedict Cumberbatch/Martin Freeman, chociaż to ten drugi ma więcej do zaoferowania. Watson musi sobie poradzić ze śmiercią Mary (końcówka pierwszego odcinka) swojej żony, co mocno odbija się na jego stanie psychicznym. W końcu dochodzi do pogodzenia się, które musi odbyć się w dramatycznych okolicznościach, bo inaczej by się nie udało. Jednocześnie bardzo mocno widać, że jeden bez drugiego nie jest w stanie funkcjonować – Watson bez dreszczyku adrenaliny, Holmes bez trzymania się ziemi. Nadal fason trzyma Mark Gatiss (Mycroft), który trzyma więcej tajemnic i mimo poczucia wyższości oraz bycia tym mądrzejszym, jest tak naprawdę skończonym idiotą. Jeśli chodzi o przeciwników, to żaden nie dorównuje Moriarty’emu, ale też są to intrygujace postaci. Nie można nie wspomnieć o fantastycznym Tobym Jonesie, czyli biznesmienie Culvertonie Smith. Pozornie drobny, niepozorny, zabawny, ale tak naprawdę to seryjny morderca, działający bezwzględnie I przewrotnie. Tak samo wyrazista jest Sian Brooke, czyli zapomniana… siostra, Eurus. Mogła być siostrą Moriarty’ego, czyli jest bardziej cyniczna, prowokująca do trudnych wyborów manipulatorka z bardzo zaskakującym intelektem, ale jednocześnie jest bardzo zagubioną, delikatną dziewczyną. To trudna oraz bardzo niejednoznaczna postać.

sherlock_44

Czwarta seria “Sherlocka” była dla mnie powrotem do dawno niewidzianych kumpli, którzy troszkę się zmienili. Ale tylko troszkę, bo energia się zachowała, intelekt też, o tempie nie wspominając. I mam nadzieję, że więcej serii już nie zostanie. Nie dlatego, że mi się nie podobały, lecz z powodu fajnej klamry w postaci zakończenia.

8/10

Radosław Ostrowski

Wampiry

Paryż. Tam pracuje dziennika Pierre Martini, który zajmuje się tropieniem sensacji. W tym romantycznym mieście dochodzi do tajemniczych śmierci młodych kobiet. Nie ma żadnych śladów walki, zadrapań, blizn, niczego. Jakby kompletnie wyssano z nich życie, a poszukiwania zabójcy zwanego Wampirem nie przynoszą rezultatów. Mimo bezradności policji, reporter próbuje prowadzić własne śledztwo.

wampiry11

Ten film uznawany jest za pierwszy włoski film grozy. Realizujący go Riccardo Freda, wspierany przez operatora Mario Bavę (niewymieniony jako reżyser) próbują budować atmosferę niepokoju oraz strachu za pomocą powoli odkrywanej tajemnicy oraz tajemniczego zamczyska. Sama intryga toczy się dość powoli, a przebieg fabuły jest oparty na ogranych kliszach: uparty śledczy zderzający się z murem bezradności, pozornie niekompetentny detektyw, poszlaki prowadzące donikąd, zmuszanego do porwań narkomana oraz tajemnicze eksperymenty mające zapewnić wieczne życie. Te elementy niestety, nie potrafią połączyć się w sensowną całość. Zamiast przerażać, film zwyczajnie nuży, fabuła nie porywa, a im dalej w las, tym wszystko staje się bardzo przewidywalne. Dialogi też są takie sobie, a nadekspresyjna oraz barokowa muzyka, nachalnie wali po uszach swoimi intencjami, że staje się to nieznośne.

wampiry21

Jedyną rzeczą, która nadal się broni jest scenografia, ze szczególnym wskazaniem starego zamczyska. Te ponure mury, korytarze oraz to ukryte laboratorium wyglądają bardzo ładnie, także za sprawą sposobu fotografowania. To jednak za mało, by uznać „Wampiry” za godne uwagi.

Nawet aktorstwo wydaje się bardzo teatralne i mało przekonujące. Poza pociągającą i tajemniczą Gisele (powabna Gianna Maria Canale), skupiającą w pełni swoją uwagę, pozostałe postacie albo są mocno przerysowane jak Signoret (niby narkoman) czy kolejna ofiara, ograniczająca się do krzyków oraz roztrzęsienia. Nawet sceny śmierci wyglądają bardzo sztucznie.

wampiry31

Początki kariery Bavy jako reżyser trudno zaliczyć do udanych, choć jego wkład nie był zapewne zbyt wielki. „Wampiry” zostały przez czas potraktowane bardzo ostro i kompletnie zawodzi na każdym aspekcie. Omijać szerokim łukiem.

3/10

Radosław Ostrowski

nadrabiambave1024x3071

 

Ach, śpij kochanie

Kraków, rok 1955. W dziwnych okolicznościach zaczynają znikać ludzie, jakby ich w ogóle nie istniało. Milicja jest bezradna, a śledztwo prowadzone przez porucznika Karskiego, tkwi w martwym punkcie. Ale w końcu pojawia się trop – Władysław Mazurkiewicz, bardzo szanowany obywatel, który posiada bardzo dużą ilość pieniędzy, co w ówczesnym czasie jest co najmniej zastanawiające. Tylko, że ten osobnik ma koneksje i znajomości, przez co dorwanie go będzie bardzo trudne.

ach_spij_kochanie1

Polski kryminał ma się całkiem nieźle, co pokazały takie filmy jak „Jestem mordercą”, „Czerwony pająk” czy dość kontrowersyjny „Amok”. Tym razem swoją cegiełkę postanowił dorzucić Krzysztof Lang, reżyser „Prowokatora”. Opierając się na prawdziwej historii, tym razem postanowił odwrócić konwencję. Od samego początku wiemy, kto zabija, a naszym bohaterem staje się prowadzący śledztwo Karski. Reżyser próbuje złapać kilka srok za ogon, przez co film „Ach, śpij kochanie” sprawia wrażenie nie do końca wykorzystującego swój potencjał. Z jednej strony reżyser dość przekonująco odtwarza realia epoki, gdzie władza wie wszystko o wszystkich, doprowadzając do „zniknięć” czy „ucieczek” osób uznanych za niewygodne. Z drugiej, jeśli chcesz się postawić, to oni znajdą sposób na złamanie czy przestawienie na swoją stronę. Samo śledztwo toczy się dość spokojnie, dialogi są całkiem niezłe, a same zbrodnie są brutalne i krwawe.

ach_spij_kochanie2

Ale gdzieś w połowie, Lang zmienia tory i pokazuje próby złamania Karskiego przez swoich przełożonych, co wywraca całość do góry nogami. Potem dochodzi do dziwnej relacji morderca-śledczy, gdzie mamy fascynację oraz próbę zdobycia zaufania Mazurkiewicza, serwując po drodze wiele retrospekcji. Całość jest mocno stylizowana na czarny kryminał, gdzie mamy z jednej strony panów w kapeluszach, chropowatą kolorystykę oraz dużą ilość czerni. Nawet muzyka Michała Lorenca buduje poczucie niepokoju oraz lęku.

ach_spij_kochanie3

Aktorsko jest całkiem nieźle. Uwagę próbuje skupić Andrzej Chyra, wcielający się w Mazurkiewicza, ale jego postać pozostaje tajemnicą: czy to bon vivant i cwaniak próbujący wygodnie żyć, czy też (jak twierdzą nasi) był współpracownikiem UB, pomagającym „znikać” pewnym niewygodnym osobom? Nie jest on zbyt mocno zarysowany, ani pogłębiony psychologicznie, co jest dla mnie największą bolączką. Po drugiej stronie mamy Tomasz Schuchardta jako idealistycznego śledczego, będącego ostatni sprawiedliwym w tym paskudnym, skurwiałym świecie i radzi sobie całkiem nieźle. Ale dla mnie film kradnie Arkadiusz Jakubik (sierżant Pajek), ze swoim zmęczonym spojrzeniem oraz złamanym charakterem. Boli mnie za to niewykorzystanie kilku aktorów na dalszym planie, nie dając zbyt wiele materiału – Katarzyny Warnke (była żona Mazurkiewicza), Bogusława Lindy (pułkownik Olszowy) czy Karoliny Gruszki (kelnerka Anna). Ogromna szkoda.

ach_spij_kochanie4

W najlepszym wypadku kryminał Langa jest zmarnowanym potencjałem na pełnokrwisty, wyrazisty kryminał, pokazujący bardzo brudne, brutalne czasy stalinowskiego PRL-u. Jest mrocznie i niepokojąco, ale satysfakcji nie ma zbyt wiele, a nieliczny mogą zasnąć w trakcie.

6/10

Radosław Ostrowski