Nie ma chyba kinomana, który nie lubiłby Martina Scorsese. Ten bardzo uznany i szanowany reżyser przez lata wyrobił sobie reputację mistrza, specjalisty od szeroko pojętego kina gatunkowego, który ciągle szuka dla siebie wyzwania. Podobno ten film miał powstać już 25 lat temu, a tematyka szeroko pojętej wiary, towarzyszyła twórcy „Taksówkarza” niemal od początku swojej kariery. I o tym opowiada najnowsze dzieło mistrza „Milczenie”.

Jest XVII, w Japonii głoszone jest słowo Boże, chociaż chrześcijaństwo jest zakazane. Do Portugalii dochodzą wieści, że jeden z misjonarzy ojciec Ferreira, publicznie wyparł się Boga. Dwaj jezuici, ksiądz Rodriguez oraz Garupe, wyruszają na daleki kraj, by wybadać całą sprawę i przy okazji głosić słowo Boże. Władze jednak dość szybko się dowiadują o ich obecności, przez co zaczyna się zaciskać pętla na szyi, przez co w końcu musi dokonać bardzo trudnego wyboru: wyparcie się wiary albo śmierć.

Kto inny mógłby się podjąć tej opowieści jak nie Scorsese. Punkt wyjścia mocno przypomina „Czas Apokalipsy”, czyli mamy tajemnicę związaną z jednym bohaterem, który pojawia się zaledwie w trzech scenach. A tak najważniejsze jest tutaj rozdarcie oraz walkę o duszę ojca Rodrigueza, jego „rozmowy” (w formie narracji z offu) z Bogiem, który na każde jego słowo, nie odpowiada. Nie odpowiada, bo Go nie ma? Czy może jest to próbą, którą nasz ksiądz musi podjąć? Tylko, ze razem z nim będą też cierpieć jego bracia oraz siostry w wierze. Dlaczego reżyser pokazuje tylko perspektywę naszego Rodrigueza i w ogóle „chrześcijańskiej” Europy, która nie potrafi zrozumieć mentalności Japonii. Tutaj mieszkańcy są albo wierzącymi w Boga, albo zdrajcami (przewodnik bohaterów – Kichijiro), albo zwalczają chrześcijaństwo traktując je jako zagrożenie. Dlaczego to jest niebezpieczne? Bo tak. Widzimy tylko jedną perspektywę i to wywołuje rozdrażnienie.

Za to nie mogłem oprzeć się pracy kamery. Z jednej strony pięknie wyglądające sceny przyrody, z drugiej bardzo surowe i naturalistyczne wręcz sceny tortur, morderstw. To zderzenie buduje poczucie zaszczucia oraz niepokoju. Choć Japonia wygląda pięknie, jest bardzo niebezpieczna. Jeszcze to dość wolne tempo czy kompletnie zbędny epilog, gdzie mamy wyłożone kawę na ławę. Do tego jeszcze narracja z offu czasem mówi więcej niż powinna, przez co średnio zaangażowany w całą historię. A szkoda, bo rozważania na temat wiary i religii miało spory potencjał. Jaka jest różnica między buddyzmem a chrześcijaństwem? Jak język może okazać się silną przeszkodą w przekazywaniu Ewangelii (jak różnie odbierane są znaczenia tych samych słów)? Szkoda, że nie do końca zostaje to wykorzystane.

Także aktorsko tak naprawdę z wielkich nazwisk wybija się tylko Andrew Garfield (Rodriguez), bo grał główną rolę. I wybronił się jako duchowny pozornie z silną wiarą oraz równie poważnymi wątpliwościami, targającymi nim aż do samego końca. Liam Neeson (ojciec Ferreira) ma raptem kilka scen, a partnerujący Garfieldowi Adam Driver nie ma zbyt wielkiego pola do popisu. Za to świetnie wypadają aktorzy japońscy ze szczególnym wskazaniem na Takanobu Asano (tłumacz) oraz Yosuke Kubozukę (Kichijiro, czyli japoński odpowiednik Judasza).
„Milczenie” to przykład kina niewykorzystującego w pełni swojego potencjału, co w przypadku takiego reżysera jak Scorsese jest zaskakujące. Scorsese po drodze zadaje kilka pytań, częściowo nie dając na nie odpowiedzi. Może samo milczenie jest odpowiedzią?
6/10
Radosław Ostrowski























