Diabeł wcielony

Jesteśmy gdzieś w małym miasteczku na granicy Ohio oraz Zachodniej Virginii. Parę(naście) lat temu skończyła się II wojna światowa, a wkrótce zacznie się jatka w Wietnamie. Do jednej takiej wsi zabitej deskami trafia młody chłopak, który wrócił z frontu. W drodze do domu poznaje dziewczynę (kelnerka), zakochuje się w niej i po dłuższym czasie bierze z nią ślub. Ale głównym bohaterem tej opowieści jest syn tej dwójki Alvin. Mieszka razem z dziadkami oraz przyrodnią siostrą, która jest nagabywana przez takich chłopaków.

Ciężko jest mi tutaj opisać fabułę filmu rozpisaną na kilkanaście lat. Dzieło Antonio Camposa to – w dużym uproszczeniu – historia prostych ludzi zderzonych ze złem. Problem jest o tyle trudno, że to zło, ten „diabeł” nie ma jednej konkretnej twarzy, roznosi się niczym zaraza, zaś modlitwa nie jest w stanie cię przed nim ocalić. A wszystko gdzieś na podbrzuszu Ameryki, gdzie człowiek w zasadzie jest zdany tylko na siebie. Albo na Boga, przyglądającemu się temu wszystkiemu z dystansu. Sam początek oparty jest na retrospekcji, gdzie zaczynamy poznawać kluczowe postacie. Oraz spory przekrój patologii tego świata: para psychopatycznych morderców, co robią zdjęcia swoim ofiarom; skorumpowany policjant; nawiedzony duchowny przekonany o płynącej przez niego boskiej woli; młody pastor tak narcystyczny, iż wszystkie lustra powinny pęknąć na jego widok i uwodzi młode dziewczęta. A w środku tego piekiełka znajduje się Alvin, próbujący zachować dobro w sobie. Tylko żeby to zrobić musi być tak samo bezwzględny jak otaczający go źli ludzie.

Ten cały brudny, niepokojący, wręcz lepki klimat potęguje jeszcze obecność narratora (jest nim autor powieści, na podstawie której oparto ten film). Ale to działa jak broń obosieczna. Dopowiada pewne rzeczy wprost, jednak robi to aż za bardzo. Sama narracja jest dość chaotyczna, a przeskok z postaci na postać dezorientuje. W zasadzie w centrum jest Alvin, ale początkowo poznajemy jego rodziców, następnie inne postaci, a potem wracamy do niego już wkraczającego w dorosłość. Czasem gubiłem się z osadzeniem całości w czasie, wiele postaci pobocznych wydaje się ledwie zarysowanych (para morderców, szeryf). Do tego film wydaje się jakby przedramatyzowany na siłę, jakby reżyser próbuje dokręcić śrubę szokiem, brutalnością i okrucieństwem. Przez co z czasem „Diabeł wcielony” traci swoją siłę i zaczyna nudzić.

Nawet imponująca obsada ze znanymi twarzami wydaje się nie do końca wykorzystana. Zbyt krótko pojawiają się Mia Wasikowska i Haley Bennett, by zapadły mocno w pamięć. Trochę lepiej wypada duet Riley Keough/Jason Clarke i zaskakujący Sebastian Stan jako śliski gliniarz-karierowicz. Jeśli jednak miałbym wskazać wyraziste role, to są aż trzy. Bill Skarsgard pojawia się na samym początku, ale to mocna postać mierząca się z religią, wojenną traumą oraz zbliżającą się tragedią. Świetny jest też Tom Holland jako Alvin. Facet twardo stąpa po ziemi, decydujący o sobie raczej za pomocą czynów niż słów, a jego ewolucja jest pokazana przekonująco. Film jednak kradnie Robert Pattinson w roli młodego pastora. Charyzmatyczny, bardzo pewny siebie, potrafiłby porwać tłumy, jednak tak naprawdę jest śliskim hipokrytą, nie biorącym odpowiedzialności za swoje czyny. Porażająca kreacja zapadająca w pamięć.

„Mieszka we mnie diabeł” – śpiewał w jednym z utworów Skubas. Film Camposa w założeniu miał być mrocznym, poważnym dramatem o tym, że ze złem trzeba walczyć złem. Nierówny, ale bardzo intrygujący film z paroma wyrazistymi kreacjami wartymi uwagi.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Alicja po drugiej stronie lustra

Pamiętacie Alicję, która trafiła do Krainy Czarów i pokonała Żabrołaka? Minęło od tego wiele lat, a Alicja pozostaje bardzo niezależną kobietą, która sama sobie jest sterem, żaglem i okrętem. Jednak okoliczności zmuszają ją do trudnej decyzji, by sprzedać okręt i zachować swój dom. Wtedy udaje się jej uciec lustrem do Krainy Czarów, gdzie Szalony Kapelusznik powoli umiera. Prosi Alicję o pomoc, by znaleźć jego rodzinę. Ale do wykonania tego zadania trzeba wykraść Chronosferę od Czasu.

alicja21

Powiem szczerze, że nie czekałem na ten sequel i wydawał się tylko stratą czasu, skokiem na czasu oraz odcinaniem kuponów. Jednak reżyser James Bobin dokonuje cudu, bo zrobił kontynuację lepszą od oryginału. Zanim zaczniecie ględzić, że wygaduje bzdury i twórcy idą szlakiem Tima Burtona (czyli tworzenia wariacji na temat niż adaptacji jako takiej), muszę przyznać, że ta fabuła zwyczajnie wciąga. Alicja z jednej strony próbuje dokonać kolejnej niemożliwej rzeczy (niczym Tom Cruise w serii „M:I”), ale zaczyna się także uczyć, że pewnych rzeczy, choćbyśmy nie wiem jak próbowali i kombinowali nie da się zmienić. Co ma się stać, stanie się. Dlatego z Czasem (w jakiejkolwiek postaci by nie był) nie warto się kłócić, tylko pogodzić.

alicja22

Same podróże w czasie wyglądają niczym wyprawa przez morze wspomnień, a poszukiwania pomagają bliżej poznać nie tylko historię Kapelusznika, ale także Białej Królowej (Mirada) i jej siostry Czerwonej Królowej (Leżbieta), która doprowadziła do poróżnienia oraz zemsty. To jest jedno z największych zaskoczeń. Także sam wygląd Krainy Czarów nadal imponuje baśniowością oraz rozmachem. Choć nie mogłem pozbyć się wrażenia, że ten świat został wygenerowany komputerowo niż jest rezultatem scenografów (przynajmniej na początku), to jednak wsiąkłem w ten świat bardziej niż w poprzedniej części. Pięknie wygląda zwłaszcza mroczna, mechaniczna siedziba Pana Czasu.

alicja23

Wracają dawni znajomi, choć niemal wszyscy (poza Czerwoną Królową i Szalonym Kapelusznikiem) są zepchnięci do niemal epizodów, co troszkę mnie boli. Oni czynili poprzednią część odrobinkę przyjemną. Johnny Depp nie drażni aż tak mocno, mimo kilogramów charakteryzacji oraz bardzo piskliwego głosu. Fason dzielnie trzyma Mia Wasikowska, nadal czyniąc Alicję bardzo charakterną dziewuchą. Ale film kradnie Sacha Baron Cohen, czyli Czas – wnosi nie tylko sporo humoru (zarówno słownego, jak i slapstickowego), a także pokazuje jak wielką ma na sobie odpowiedzialność. To jedna z bardziej nieoczywistych rzeczy w tym filmie, tak jak Helena Bohnam Carter.

Drugie spotkanie z Alicją bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Historia bardziej wciąga, jest bardziej dopracowane i zachwyca nie tylko stroną wizualną. Ale potrafi przypomnieć dość banalną kwestie, że rodzina i życie mamy tylko jedno. Nie zmarnujmy go.

7,5/10 

Radosław Ostrowski

Kryptonim HHhH

Pamiętacie taki film „Operacja Anthropoid”? Wydawałoby się, że już wszystko opowiedziano o zamachu na Reinharda Heydricha – protektora Czech i Moraw. Fanatyczny wyznawca nazizmu, wcześniej oficer marynarki wojennej wydalony za romans. Tym razem tą historię postanowili opowiedzieć spece z Hollywood, więc należało spodziewać się najgorszego.

hhhh1

Cedric Jimenez postanowił cała historię opowieść dwutorowo. Pierwsza część to historia Heydricha, z kolei druga część to przygotowanie do zamachu z perspektywy zamachowców. Sam pomysł na ten sposób opowieści wydawał się fantastyczny, gdzie rozbicie perspektywy dawało spory potencjał na wciągającą opowieść. Niestety, wszystko jest zrobione tutaj bardzo płytko. Historia Heydricha jest zbiorem przypadkowo rzuconych scenek, które (na siłę) można jakoś powiązać w pewną całość. Mamy wyrzucenie z marynarki i sąd wojskowy, by po paru minutach przenieść się na farmę Himmlera, który proponuje Heydrichowi kierowanie nową komórką wywiadowczą. A następna scena to likwidacja komórki komunistycznej, szantaż na generale, wreszcie atak na Polskę. Skaczemy z wątków na wątek niczym z kwiatka na kwiatek, a najciekawsze (czyli prywatne życie Heydricha oraz jego drogi ku ideologii) zostaje tylko liźnięte. Na szczęście Heydrich nie jest traktowany jako komiksowy, przerysowany czarny charakter, ale brakuje jakiegoś głębszego portretu psychologicznego.

hhhh2

Taki sam mam problem ze scenami przygotowań do zamachu. Po pierwsze dlatego, że widziałem wspomnianą wcześniej „Operację Anthropoid”, skupioną tylko na tym wątku (świetnie poprowadzony i trzymający w napięciu). Sprawiło to, że ten wątek wydawał mi się bardzo skrótowy, a zamachowców (Kubis i Gabcik) też potraktowano tylko jako papierowy schemat – młodzi patrioci, ale też normalni chłopcy z marzeniami. Scena zamachu i tuż po nie potrafiły mnie już utrzymać w napięciu.

hhhh3

Sytuację (poza naprawdę ładnymi zdjęciami oraz sugestywną muzyką) próbują ratować aktorzy. I dobrze wywiązują się ze swoich zadań. Pochwalić trzeba przede wszystkim Jasona Clarke’a w roli Heydricha, czyli mieszanka opanowana i czułości z bezwzględnym posłuszeństwem wobec ideologii. Co czasem doprowadza do krótkiego spięcia z żona (solidna Rosamond Pike), ale to zostaje tylko w jednej scenie. Reszta aktorów po prostu jest, chociaż może Mia Wasikowska jako ukrywająca jednego z zamachowców kobieta oraz kompletnie zaskakujący Stephen Graham w roli Himmlera zapadają w pamięć

hhhh4

Wszystko tutaj wydaje się takie mechaniczne, pozbawione emocji i zaangażowania. Przez co „Kryptonim HHhH” jest kompletnie nieangażujący, nudny oraz nieciekawy. Kolejny przykład zmarnowanego potencjału świetnego tematu.

5/10

Radosław Ostrowski

Alicja w Krainie Czarów

Pamiętacie Alicję, co jak była mała dziewczynką trafiła do krainy przypominającej sen? Powieść Lewisa Carrola była (i nadal jest) klasykiem literatury, nie tylko dziecięcej. Świat w niej wykreowany wydawał się idealnym materiałem filmowym, o czym wiedział wcześniej Walt Disney. Obecnie tylko dwóch reżyserów było w stanie przenieść na ekran wizję Carrolla – Terry Gilliam i Tim Burton. Dla Disneya swoją wersję w 2011 przedstawił ten drugi, ale jego film jest co najwyżej inspirowany literackim pierwowzorem.

alicja_1

Alicja tym razem jest 19-letnia dziewczyną, której ojciec zmarł wiele lat wcześniej. Gdy ją widzimy, jedzie na przyjecie, podczas którego ma się jej oświadczyć młody lord Hamish. Dziewczyna waha się i… wtedy dostrzega białego królika. Goniąc go wpada do dziury, za którą trafia do krainy terroryzowanej przez Czerwoną Królową. Jednak już nie pamięta, że była tu wcześniej znana jako „ta” Alicja, która pokonała Żaberzwłoka. I musi to zrobić jeszcze raz, ale potrzebuje do tego paru przedmiotów.

alicja_2

Brzmi troszkę jak gra komputerowa? Poniekąd ta wariacja opowieści o Alicji tym właśnie jest – grą z prosta fabułą na poziomie gry (zwłaszcza finałowe starcie, gdzie dochodzi do potyczki między dobrem z złem), gdzie Alicja musi odnaleźć się na nowo w starym miejscu. A to trzeba zdobyć klucz (gdy jest się mniejszym, to znalezienie go staje się trudne), znaleźć miecz do pokonania potwora itp., zaś Szalony Kapelusznik, Marcowy Zając i Kot z Cheeshire są spiskowcami planującymi pomóc Białej Królowej. Wędrówka Alicji staje się dla niej motorem do przewartościowania swojego życia oraz kierowania się swoimi potrzebami – problem w tym, że to nie jest absolutnie nic nowego i w dodatku jest to mało wciągające.

alicja_3

Plastycznie to jest film Burtona – widać tutaj barwną kolorystykę, uwielbienie groteski (nienaturalny wygład Królowej czy Kapelusznika) oraz imponującą scenografię. W obiektywie Dariusza Wolskiego Kraina Czarów prezentuje się z jednej strony bajkowo, z drugiej mrocznie i niepokojąco (siedziba Czerwonej Królowej), przez co film wygląda pięknie. Nawet charakteryzacja jest tutaj bez zarzutu, chociaż na granicy przerysowania. Burtonowi cała historia po prostu nie klei się, a sam reżyser gubi się w tym wszystkim i… nudzi. Prawie jak w „Planecie małp” z 2001 roku. I nawet komputerowo stworzone postacie Zająca, Kota czy straży Czerwonej Królowej nie są w stanie tego filmu uratować przed porażką.

alicja_4

Także poziom aktorski jest dość nierówny. Przyzwoicie radzi sobie Mia Wasikowska – zagubiona, trochę nieporadna Alicja, próbująca odnaleźć reguły gry panujących w tym pokręconym świecie, aczkolwiek granie niemal przez cały film dwiema minami nie jest do końca tym, czego oczekuję. Depp, choć w pstrokatych kolorach i postrzelonej charakteryzacji, ma w sobie obłęd Szalonego Kapelusznika. Podobnie najlepsza z całej obsady Helena Bohnam Carter – antypatyczna, wyglądająca na granicy karykatury oraz zabawna, gdy ciągle żąda ścięcia głowy. Natomiast najsłabsza była Anne Hathaway – Biała Królowa w jej wydaniu jest manieryczna, mdła i irytująca.

Niestety, ale „Alicją…” Burton wpadł w dołek tak głęboki jak królicza nora. Problem w tym, że poza dołem nie widać niczego więcej. Nawet głębia jest tutaj pozorowana i gdybym miał 10, może 12 lat pewnie chwyciłoby mnie za gardło. Ale już chyba wyrosłem z takich bajek.

6/10

Radosław Ostrowski

Mapy gwiazd

Hollywood – zapraszam was na wycieczkę po tej części Hollywood, gdzie rządzi blichtr i bogactwo. Nasza przewodniczką po tym świecie będzie niejaka Agatha Weiss. Jej ojciec jest znanym psychiatrą, matka agentką, a jej brat dziecięcym aktorem oraz gwiazdą. Sama dziewczyna ma ślady po poparzeniach z powodu pożaru, którego dokonała kilka lat wcześniej. Teraz pojawia się w Hollywood, gdzie podejmuje pracę u Havany Segrand.

mapy_gwiazd1

David Cronenberg jest jednym z najbardziej chorych reżyserów, który przedstawia zazwyczaj swoje pokręcone wizje. Tym razem postanowił zrobić satyrę na Hollywood, jednak zrobił to po swojemu. Narkotyki, duchy przeszłości (dosłownie), obsesje, seks, cielesność i żądza sławy – tutaj Cronenberg idzie miejscami mocno po bandzie, próbując działać na psychikę człowieka. Mozaikowa konstrukcja przypominająca filmy Roberta Altmana (brak jednego głównego bohatera), gdzie losy kilku postaci przeplatają się ze sobą. Reżyser próbuje wsadzić szpile producentom (Harvey – wiesz o kim mówię), celebrytom (dzieciarnia) i przebrzmiałym gwiazdom, żyjącym w cieniu swoich sławnych rodziców. Wszyscy są tutaj zombiakami, którym bardziej zależy na sławie, popularności, pozostawiając za sobą wielką moralną degrengoladę. Wszystko to bardziej pachnie psychodelicznym klimatem Lyncha (podkreślanym przez orientalną muzykę Howarda Shore’a), a reżyser przygląda się swoim żałosnym i pozbawionym hamulców bohaterów niczym insektom pod mikroskopem. Tylko dlaczego oglądałem to wszystko z taką obojętnością? Być może z powodu niemal totalnego przerysowania świata Hollywood, z niemal groteskowymi bohaterami, którzy wywołują jedynie obrzydzenie i antypatię.

mapy_gwiazd2

Każdy tu kogoś gra i udaje – widać to na przykładzie rodziny Weissów. Rodzice (niezły John Cusack i znerwicowana Olivia Williams) popełnili kazirodztwo, nie wiedząc o tym i zależy im bardziej na swojej reputacji oraz by mroczne tajemnice pozostały w szafie. Tak jak Agatha (intrygująca Mia Wasiowska), która wydaje się być wyleczona, jednak objawia w sobie psychiczne odchyły (finał). Ale tak naprawdę aktorsko błyszczy tutaj jedna osoba – wyborna Julianne Moore. Havana jest totalną mimozą, która nie potrafi się wyrwać z cienia swojej tragicznie zmarłej matki, ale jest chyba najbardziej nieobliczalną postacią, znającą reguły szołbiznesu. I chyba tylko ona była w stanie wywołać odrobinę współczucia.

mapy_gwiazd3

Gdyby „Mapa gwiazd” pozostał tylko satyrą, mogła być mocnym filmem wsadzającym kij w mrowisko. Jednak jako dramat opisujący dysfunkcyjną rodzinę po prostu jest zbyt przerysowany. Zbyt porąbany i mocno zobojętniający. Widać Cronenberg nadal nie będzie moim ulubionym reżyserem.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Ścieżki

Robyn Davidson w 1977 roku postanowiła podjąć się karkołomnego zadania: przejść przez pustynię Australii mając tylko przy sobie wielbłądy i psa. Zajęło jej to rok i potem to spisała w formie książki, która stała się bestsellerem. A ten postanowiono przenieść na ekran.

tracks1

Ale chyba efekt jest daleki od sukcesu. Sama wyprawa jest pokazana dość konwencjonalnie i według klucza: euforia, zderzenie ze światem, pierwszy kryzys, powstanie z kolan, kolejny kryzys, pomocna dłoń i tak dalej. Wszystko pokazane w trochę pocztówkowy obraz (pustynia Australii wygląda przepięknie), jednak sama wędrówka jest monotonna. Sytuację częściowo ratują zdjęcia, klimat pełen piachu, samotności i pewnego romantyzmu. Także grająca główną role Mia Wasikowska bardzo dobrze poradziła sobie w roli outsiderki zakochanej w przyrodzie i mocno nie przepadającej za dziennikarzami. Ale to trochę za mało, by mówić o udanej produkcji, chyba że lubicie ładne zdjęcia i widoki z National Geographic. Wtedy satysfakcja powinna być duża.

6/10

Radosław Ostrowski

Stoker

India Stoker jest 18-letnią dziewczyną, która mieszka z matką i ojcem, z którym chodziła na polowania. W dniu jej urodzin, jej ojciec ginie w tajemniczym wypadku. I wtedy w jej domu pojawia się tajemniczy wuj Charlie, o którego istnieniu nigdy nie słyszała. I facet ma strasznego fioła na jej punkcie.

stoker1

Amerykanie mają w zwyczaju zauważać zdolnych i utalentowanych filmowców i zazwyczaj po ich pierwszym filmie nakręcony w swoim gruncie, ściągają takiego człowieka do Hollywood, by nakręcił to samo. Tym razem padło na Chan-wook Parka – twórcę kultowej trylogii zemsty („Pan Zemsta”, „Oldboy”, „Pani Zemsta”), którego dorobek dla mnie nie był zbyt dobrze znany. Sama historia pozornie wydaje się opowieścią inicjacyjną o wchodzeniu w dorosłość. Ale to byłoby za proste, bo jest pewna mroczna tajemnica, skrywane pragnienia i obsesje. Po drodze będzie kilka trupów, zaś finał nawet mnie wywrócił wszystko do góry nogami (choć początek i koniec jest prawie taki sam). Reżyser nie boi się odważnych montażowych zbitek (zabójstwo chłopaka w lesie przeplatane z kąpiącą się pod prysznicem Indią czy odkrycie pierwszego zabójstwa Charliego) wywracających całą historię, wizualnego piękna (czołówka, gdzie napisy „wtopione” są w otoczenie) oraz mrocznej atmosfery ze stylowego horroru (India i Charlie grający na fortepianie). Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś inny mógł to opowiedzieć.

stoker2

I w końcu jak to jest zagrane. Lubię chwalić aktorów za to co robią, ale jak nazwać to, co dzieje się w „Stokerze”? Rozpisane jest to na trzy mocne postacie, pełne niejednoznaczności i tajemnicy. Zacznę od „najsłabszego” ogniwa, czyli Nicole Kidman – atrakcyjna matka Indii. Kobieta niezaspokojona, osamotniona i przyzwyczajona do bogactwa, musi sobie sama radzić ze wszystkim, także z brakiem męża. Ale wtedy pojawia się Charlie, genialnie poprowadzony przez Matthew Goode’a – elegancki, przystojny, zawsze opanowany. Nawet gdy dusi paskiem od spodni. Dlatego ta postać wywołuje większe przerażenie niż innych filmowi psychopaci. Jednak nawet on nie jest w stanie przebić Indii. Mia Wasikowska w tej roli na początku sprawia wrażenie zamkniętej w sobie nastolatki, wchodzącej w dorosłe życie przez dość mroczną inicjację. Więcej nie zdradzę, bo na zaskoczeniu bazuje ten film.

stoker3

Mroczne, ale jednocześnie bardzo precyzyjne kino, gdzie każdy kadr jest taki jaki być powinien, tu nie ma przypadków. Jednocześnie bardzo emocjonalne i miejscami mocno chwytające za gardło.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski