Ferrari

Nie trzeba być fanem motoryzacji, żeby znać nazwę Ferrari. Szybkie, sportowe fury w mocnej czerwieni, jednoznacznie kojarzone z wyścigami. Szybkość, adrenalina i ekscytacja. A kim był ich konstruktor, czyli Enzo Ferrari? O nim postanowił stworzyć swój najnowszy film weteran kina – Michael Mann.

Akcja toczy się w roku 1957 – dziesięć lat po tym jak Enzo (Adam Driver) skonstruował swoje pierwsze auto. Potem były różne wyścigi, rajdy, na których zwycięstwa pomagały w sprzedaży samochodów. Jednak w tym roku wszystko się komplikuje. Finanse się wykruszają, auta psują się, a kierowcy giną w wypadkach. Wszyscy z otoczenia (poza pilnującej pieniędzy żony) radzą mu szukania inwestorów lub sprzedania większej ilości aut. Jedyną szansą dla niego jest wygranie wyścigu Milla Miglia, czyli rajdu z Bresci do Rzymu i z powrotem. Wygranie, nie zajęcie przez jego kierowcę miejsca drugiego czy trzeciego. Zwłaszcza, że równie zdeterminowany jest Maserati, które ma podobne problemy.

Ale to nie jedyny problem z jakim musi się zmierzyć Enzo, bo życie prywatne „Dowódcy” jest skomplikowane. Delikatnie mówiąc. Mężczyzna ma żonę Laurę (Penelope Cruz), jednak ich relacje posypały się po śmierci starszego syna Dino. Poza tym jeszcze jest ta trzecia – Lina Lardi (Shailene Woodley), z którą ma syna. Oboje mieszkają w kupionej przez Enzo posiadłości w tajemnicy przed żoną. I to jest poważny dylemat.

Mann miał bardzo pod górkę przy pracy nad tym filmem, przygotowując się 20 lat. Po drodze zmieniali się odtwórcy głównej roli (Robert De Niro, Christian Bale, Hugh Jackman), zmarł autor scenariusza (Troy Kennedy Martin), wybuchła pandemia. Dopiero w 2021 roku udało się zebrać odpowiednie fundusze, znaleźć aktorów i ruszyć z tym. To świadczy o determinacji i uporze reżysera, tak jak Ferrariego idącego ku wyznaczonej drodze. Jednak w przypadku włoskiego konstruktora i byłego rajdowca droga była bardziej wyboista, w zasadzie pozbawiona jakiegokolwiek dobrego wyjścia. Reżyser lawiruje między życiem prywatnym a zawodowym Włocha, zachowując równowagę.

Ale jeśli spodziewacie się sporych ilości wyścigów czy samochodów, będziecie srodze zawiedzeni. Tego jest za mało, jednak jak już się pojawiają, potrafią dać satysfakcję. Mimo tego, że są zrobione w bardziej staroszkolny sposób. Nie ma tu aż takiej dynamiki i intensywności jak w „Wyścigu” czy „Ford vs Ferrari”, jednak finałowy wyścig Milla Miglia trzyma za gardło. Co jest zasługą szybkiego montażu oraz paru nietypowych kadrów jakby żywcem wziętych z lat 80., a także zgrabnie wplecionych efektów specjalnych. Czuć to ryzyko w czasach, kiedy wyścigi odbywały się na publicznych drogach i bez obecnych zabezpieczeń.

A jak sobie poradził Adam Driver w roli tytułowej? Moim skromnym zdaniem, radzi sobie bardzo dobrze tworząc portret człowieka upartego, bezkompromisowego i przekonanego o swoich racjach. Nie bez powodu nazywany jest Dowódcą, pokazując charyzmę mówcy jak podczas rozmowy z kierowcami po przegranym rajdzie. Bardziej przypomina wycofaną, kalkulującą maszynę niż człowieka przez co trudno go polubić. Zwłaszcza, że nie prywatnie sprawia wrażenie wycofanego, niepewnego i nie odnajdującego się poza torem i wyścigami. Kontrastem dla niego jest Penelope Cruz jako żona Laura – mająca więcej energii, choć na pierwszy rzut oka tego nie widać. W jej oczach maluje pojawia się poczucie odrzucenia, ból, szczególnie po odkryciu kochanki i dziecka. Bardzo mocna, intensywna kreacja. Wspólne sceny tej dwójki to jedne z lepszych momentów tego filmu. Trochę w cieniu wydaje się być Woodley, której postać wydaje się bardzo stonowana, nie awanturująca się, niejako pogodzona z byciem tą drugą.

Czy „Ferrari” jest powrotem Michaela Manna po 8 latach niebytu do dobrej formy? Zdecydowanie tak, z paroma mocnymi dialogami i scenami oraz bardzo porządnymi scenami wyścigów. Na pewno fani motoryzacji chcieliby większego skupienia na samochodach i wyścigach niż dramacie obyczajowych. Niemniej to kawał solidnie przygotowanej biografii.

7/10

Radosław Ostrowski

Michael Mann – 5.02

mann

Urodzony w 1943 roku w Chicago jako syn żydowskich sklepikarzy – Jacka i Esther Mann. Ukończył anglistykę na University of Wisconsin-Madison, gdzie zaczął się interesować historią, filozofią oraz architekturą. Jednak po seansie „Dr. Strangelove’a”, zakochał się w kinie. W połowie lat 60 przeniósł się do Londynu, gdzie studiował w tamtejszej szkole filmowej. Uczył się tam przez 7 lat, gdzie pracował przy reklamówkach i poznał Alana Parkera, Ridleya Scotta oraz Adriana Lyne’a. Potem były krótkometrażówki oraz filmy dokumentalne, by potem pójść w stronę rasowego kina sensacyjnego, w którym odnalazł się jak ryba w wodzie, wyrabiając sobie charakterystyczny styl wizualny (melancholijny błękit, nocne miasto, cyniczny twardziel w roli głównej) oraz realizując dwa kultowe seriale: „Policjanci z Miami” oraz „Crime Story”.

Dodatkowo ma dość stałą grupę współpracowników: montażystów – Dova Hoeniga, Paula Rubella i Williama Goldenberga, producenta Gusmana Caserattiego, operatora Dante Spinottiego oraz często grających (raczej na dalszym planie): Dennisa Farinę, Paula Ortiza, Bruce’a McGilla, Jamiego Foxxa i Ala Pacino.

Do tej pory Mann zdobył cztery nominacje do Oscara, dwie nominacje do Złotych Globów, nagrodę BAFTA (jako producent za „Aviatora”), Złotego Satelitę oraz nagrodę Emmy. Sporo, ale jestem pewny, że to jeszcze nie koniec. Pora na ranking, więc ładujemy giwery i zaczynamy.

Miejsce 11 – Twierdza (1983) – 5/10

Wydawałoby się, ze ten film nie mógł nie wypalić. Niemieccy żołnierzy podczas II wojny światowej trafiają do twierdzy w Rumunii i przez chciwość jednego z wojaków, budzi się pradawne zło. Co tu nie zagrało? Praktycznie wszystko – jako horror zwyczajnie nie straszy, klimat z początku znika, a cała historia sprawia wrażenie podziurawionej (początkowo film miał trwa 3 godziny, ale producenci wycieli połowę). Totalny niewypał, z którego najlepiej prezentuje się świetna muzyka Tangerine Dream. Recenzja tutaj.

Miejsce 10 – Haker (2014) – 5,5/10

Nie spodziewałem się takiego rozczarowania. I nie chodzi tutaj o klisze fabularne czy zmarnowany potencjał w pokazaniu walki z cyberterroryzmem, ale w ogóle o brak ognia oraz przebicia. Aktorsko jest co najwyżej średnio, zdjęcia (zwłaszcza cyfra) wygląda niechlujnie, brak chemii i brak wyrazistych postaci. Po prostu nudne kino, a Mann przyzwyczaił mnie do pewnego pułapu. Recenzja tutaj.

Miejsce 9 – Miami Vice (2006) – 6/10

Uwspółcześniona kinowa wersja legendarnego serialu z lat 80. Tym razem Crockett i Tubbs podejmują się zadania infiltracji szefa kartelu narkotykowego, Arcangela de Jesusa Montoyę. Zamiast kolorowej i kiczowatej estetyki, mroczny klimat i w miarę realistyczna konwencja kina sensacyjnego. Problem w tym, że wyszło to zaledwie przyzwoicie, a historia jest przewidywalna z niezłym aktorstwem (Farrell i Foxx dają radę). Recenzja tutaj.

 Miejsce 8 – Wrogowie publiczni (2009) – 7/10

Kolejny gangsterski film, tym razem opowiadający o Johnie Dillingerze, który znany stał się z napadania banków. Mimo wielu wątków (FBI, pojawienie się kobiety w życiu gangstera i myśli o stabilizacji), Mann pewnie opowiada całość i wszystko zgrabnie się łączy. A wszystkim film kradnie znakomity Johnny Depp w roli Dillingera oraz mocny finał. I gdyby to było nakręcone w bardziej stylowy sposób (czytaj: bez użycia kamery cyfrowej), byłoby świetnie. Recenzja tutaj.

 Miejsce 7 – Zakładnik (2004) – 7,5/10

Prosty pomysł i nieskomplikowana fabuła (pierwszy film Manna według cudzego scenariusza), ale za to klimat miasta nocą oraz stylowa realizacja sprawiają, ze „Zakładnik” trzyma w napięciu. Do tego ma dobre dialogi, solidne tempo, świetna muzykę oraz Toma Cruise’a w roli czarnego charakteru (jedyny raz w swojej karierze), który rozsadza ekran, a wspierający go Jamie Foxx równie pokazuje klasę. Recenzja tutaj.

Miejsce 6 – Ali (2001) – 7,5/10

Ambitna próba opowiedzenia historii największego pięściarza XX wieku – Muhammada Ali. Cała ta historia zostaje wpleciona w walkę o godność oraz równe prawa czarnoskórych wobec reszty obywateli USA. Dzieje się tu wiele, sceny na ringu sfilmowano z pietyzmem, a Will Smith gra rolę życia. Kawał mocnego kina z boksem w tle. Recenzja tutaj.

Miejsce 5 – Łowca (1986) – 8/10

Pierwsze filmowe spotkanie z Hannibalem Lecterem, a że doszło do niego w czasach sprzed „Milczenia owiec”, to i o tym filmie zapomniano. A szkoda, bo to kawał klimatycznego kina w stylu lat 80. (niesamowite zdjęcia, oniryczny klimat, dobra i pełna czadu muzyka), zaś sceny w laboratorium FBI nadal wyglądają pięknie. Jeśli dodamy do tego bardzo dobre aktorstwo z William L. Petersenem w roli Grahama, mamy petardę. Jedyną wadą jest spieprzone zakończenie (montażysta się nie popisał). Recenzja tutaj.

 Miejsce 4 – Informator (1999) – 8/10

Media kontra korporacja, a w tym starciu wplątuje się dr Jeffrey Wigand, by powiedzieć prawdę o sile uzależnienia papierosów. Mimo czasu trwania (ponad 3 godziny) oraz spore wysiłku od strony twórców, „Informator” potrafi trzymać za gardło, a kilka scen (Wigand w hotelowym pokoju śniący o rodzinie czy przesłuchanie i wywiad) zapada mocno w pamięć. Mann precyzyjnie buduje atmosferę paranoi, atakuje korporacyjne sztuczki oraz podkreśla jak ważna jest etyka dziennikarska. Plus Russell Crowe i Al Pacino w rolach głównych. Recenzja tutaj.

Miejsce 3 – Złodziej (1982) – 8/10

Debiut Manna, wspieranego przez producenta Jerry’ego Bruckheimera. Niby klasyczna kryminalna opowiastka o złodzieju (znakomity James Caan), idącym na ostatni skok. Jednak całość magnetyzuje, ma świetny klimat (współtworzą go nocne zdjęcia oraz muzyka Tangerine Dream) i trzyma w napięciu do samego finału. O takich debiutach chce się pamiętać. Recenzja tutaj.

Miejsce 2 – Ostatni Mohikanin (1992) – 9/10

Największe zaskoczenie, bo to klasyczne przygodowe widowisko z miłością, zemstą, honorem i Indianami w rolach głównych. XVIII-wieczna Ameryka wygląda imponująco, sceny akcji są dynamicznie sfotografowane, okraszone jeszcze genialną muzyką oraz potwierdzającym swoją klasę Danielem Day-Lewisem. Nieprawdopodobne dzieło. Recenzja tutaj.

Miejsce 1 – Gorączka (1995) – 10/10

Totalne i kompletne kino sensacyjne, gdzie Robert De Niro oraz Al Pacino stają przeciwko sobie. I mimo długiego czasu trwania, historia wciąga, intryga jest precyzyjnie zbudowana, a scena napadu na bank skończona strzelaniną robi imponujące wrażenie. Realistyczne, epickie kino, gdzie wszystkie klocki leżą na swoim miejscu i mimo dwudziestu lat na karku, nie chce się zestarzeć. Recenzja tutaj.

Ostatnio krążą słuchy, że Mann planuje nakręcić biografię Enzo Ferrari, jednak ma problem ze znalezieniem odtwórcy głównej roli. Najpierw miał być Robert De Niro, ostatecznie padło na Christiana Bale’a, który zrezygnował, bo nie da rady schudnąć. Liczę na to, że jeszcze Mann pokaże klasę i zaskoczy.

Radosław Ostrowski

Haker

W chińskiej elektrowni dochodzi do eksplozji jednego z silników chłodzących, a następnego dnia na giełdzie gwałtownie rosną ceny soi. Policja ustala, że był to atak hakerski. Chińskie służby specjalne, a dokładnie kapitan Chen Dawai proponuje współpracę z amerykańskim wywiadem, który mógłby pomoc. Zostaje zwolniony haker Nicholas Hathaway, który był konstruktorem kodu wykorzystanego przez hakera.

haker1

Michael Mann zawsze był gwarantem dobrego kina sensacyjnego, który łączył względny realizm z widowiskowością. Tutaj niby jest podobnie, ale nie do końca. Z jednej strony intryga jest solidnie i powoli budowana, gdzie karty i kolejne elementy układanki pokazywane stopniowo. Nie brakuje tu realistycznie ukazanych strzelanin, wybuchów i pościgów – akcja przenosi się z jednego miejsca w drugie (od Los Angeles przez Hongkong do Dżakarty). Problem jednak w tym, że postacie są mało interesujące i specjalnie nie interesuje ich los – niemal zbudowane na kliszach i schematach. Hathaway to napakowany mięśniak z genialnym umysłem, agenci ze strony USA i Chin to tylko wsparcie, a siostra kapitana chińskiego wywiadu służy jako element niepotrzebnego wątku miłosnego. Nawet czarny charakter wydaje się mało wyrazisty i ograniczony do robienia złych min. Ale to chyba wynika z czasów, gdzie dominuje przede wszystkim forsa i tylko ona się liczy, a brak ambicji jest w cenie.

haker2

Wizualnie to jest kino Manna. Klimat jest tutaj stawiany za pomocą „brudnych” zdjęć (pojawia się też kamera cyfrowa) oraz zbliżeń na twarze bohaterów. To jednak nie jest w stanie ukryć ani schematycznych klisz ani mielizn scenariusza. Szkoda tak naprawdę aktorów grających w tym filmie, bo była szansa na zbudowanie wyrazistych postaci. Ani Chris Hemsworth (Hathaway), ani partnerujący mu Viola Davis (agentka Carol Barrett) i duet Leehom Wang/Wei Tang nie są w stanie wybronić tych postaci.

haker3

Niestety, ale „Haker” to jednak porażka Manna, który nie jest pozbawiony ambicji (zagrożenia współczesnego świata, gdzie wystarczy komputer do wykonania poważnych szkód), ale kompletnie tego nie widać. Sam styl nie jest w stanie się obronić bez solidnej podstawy, jaką jest scenariusz. Po takim reżyserze należało spodziewać się czegoś więcej.

5,5/10

Radosław Ostrowski

Wrogowie publiczni

Amerykanie kochają swoich gangsterów tak mocno, że tworzą o nich mity. A jednym z herosów czasów Wielkiego Kryzysu był John Dillinger, o którym nie powstało zbyt wiele filmów. Za jego historię postanowił wziąć się sam Michael Mann. I wyszedł mu naprawdę dobry film, ale po kolei.

wrogowie1

Wszystko zaczyna się w 1933 roku, gdy John Dillinger dokonuje spektakularnej ucieczki z więzienia. Po drodze zobaczymy kilka napadów na bank, czym zajmuje się Dillinger praktycznie od zawsze, pojawi się pewna dziewczyna, a J. Edgar Hoover wykorzystując Melvina Purvisa będzie próbował dopaść Dillingera. Ale ten facet jest sprytny, gdyż wie jak zbudować swój medialny wizerunek – a to dowcipkuje z dziennikarzem, ściska się z naczelnikiem więzienia po aresztowaniu. Celebryta tamtych czasów, a jednocześnie gangster ze starej szkoły, który woli napadać na banki niż czerpać profity z narkotyków, hazardu itp. A to mafii się niespecjalnie podoba (Frank Nitti). To poczynania Dillingera tak naprawdę przyśpieszyły działalność FBI, wprowadzając nowy rodzaj przestępstw – zbrodni federalnych, ściganych przez całe Stany. To jednak jest tło dla Manna, tak jak wykorzystany wątek przemijania pewnej epoki, zmierzchu starej gangsterki. Ze wzgląd na starcie Dillingera z Purvisem, film budzić może skojarzenia z „Gorączką”, jednak „Wrogowie” są zbyt chłodnym filmem, by ta konfrontacja mogła nas wciągnąć. Jest tu wiele klisz i schematów, ale całość ogląda się naprawdę dobrze. Zarówno scenografia, kostiumy jak i muzyka świetnie budują klimat epoki. Pewnym problemem może być warstwa wizualna – nie chodzi o samą kolorystykę zdjęć (te w sporej części są bardzo dynamiczne, z dominacją mroku przy świetnych strzelaninach czy scenach napadów), ale wykorzystanie kamery cyfrowej nie wywołuje zbyt dobrych wrażeń estetycznych. Wygląda to po prostu brzydko.

wrogowie2

Aktorsko film prezentuje się dość różnie. Na plus zdecydowanie warto wyróżnić Johnny’ego Deppa, choć bez charakteryzacji można go nie rozpoznać. Jako Dillinger jest czarującym dżentelmenem, który czerpie z życia ile się da. Choć strzela i to w dużej ilości, to jednak nikogo nie zabija – taki fajny facet. Jednocześnie jest świadomy swojego losu, lojalny wobec kumpli oraz romantyczny jak cholera. Jego przeciwieństwem jest Mervin Purvis (nudny Christian Bale), który szanuje swojego przeciwnika i jest uczciwy aż do bólu. Czy tylko mnie się wydawało, że Bale ma głos Batmana? Ciekawsza jest Marion Cotilliard jako dziewczyna Johna – niejaka Billie, która nie jest pierwszą lepszą damulką w opałach. Naiwna też nie jest, ale i tak trzyma się Johna mimo wszystko. Poza nimi jest wiele znanych twarzy w małych rolach (najbardziej utkwił w pamięci Stephen Graham jako psychopatyczny „Buźka” Nelson oraz twardy Stephen Lang jako agent Winstead), będącymi smaczkiem dla ekranu.

wrogowie3

Mann po kompromitacji pt. „Miami Vice” powoli wraca do dobrej formy. Solidna realizacja (poza cyfrówką), sprawna reżyseria, świetny Depp – to główne składniki sukcesu tego filmu. Nie wiem jak wy, ale ja nie mogę doczekać się najnowszego filmu Manna, który pojawi się w przyszłym roku („Haker” o walce z cyberterroryzmem). A „Wrogowie” to dobre kino.

7/10

Radosław Ostrowski

Miami Vice

Sonny Crockett i Ricardo Tubbs są gliniarzami z Miami, którzy pracują ze sobą od lat. Podczas akcji dostają cynk od swojego informatora, że wydano agentów fderalnych podczas realizacji transakcji narkotykowej. Obaj panowie podszywając się za handlarzy narkotyków podejmują się zadania infiltracji, trafiając na niejakiego Arcangela de Jesus Montoyę, któremu towarzyszy Isabella. Między nią a Sonnym zawiązuje się romans.

miami_vice1

Michael Mann postanowił zaryzykować i zrobić kinową wersję mega popularnego serialu z lat 80., którego był producentem. Efektem tego był mroczny i ponury film sensacyjny pokazujący ciemną stronę działania pod przykrywką. Udawanie kogoś zawsze jest trudnym wyzwaniem, a romans dodatkowo komplikuje sytuację, która wymaga większego sprytu i działań na granicy prawa (kradzież towaru kartelu). Przenosimy się z miejsca na miejsce, większość akcji toczy się nocą, a całość jest kręcona kamerą cyfrową, przypominając telewizyjny dokument (choć jest kilka wizualnych pereł). Ale i tak film jest zwyczajnie nudny, brakuje napięcia, a spory budżet (ponad 100 mln dolców) nie jest zbyt mocno widoczny. Surowy realizm działa tutaj męcząco i nie zaskakuje niczym nowym – nawet finałowa konfrontacja wygląda po prostu okropnie. Nic tutaj nie gra, nawet muzyka wypada dość blado. Słowem, najsłabszy film Manna od czasów „Twierdzy”.

miami_vice2

Aktorsko jest zaledwie przyzwoicie. Colin Farrell i Jamie Foxx są nieźli, gdy pojawiają się osobno, ale nie czuć tutaj chemii między nimi, co w przypadku grania takich sprawdzonych kumpli jest kluczowe. Z całej ekipy najbardziej wybija się Gong Li jako starająca się być niezależną Isabelle i jej emocje – dość skomplikowane – są wygrywane bez problemu. Reszta obsady po prostu jest i nie przeszkadza.

miami_vice3

To, że kinowa wersja „Policjantów z Miami” będzie czymś innym niż serial, nie było dla mnie niespodzianką. Ale Mann przyzwyczaił mnie do znacznie wyższego poziomu niż bycie przyzwoitym. Cóż zrobić? Może następnym razem będzie lepiej?

6/10

Radosław Ostrowski

Zakładnik

Max jest taksówkarzem w L.A., próbującym dorobić na początek swojego nowego interesu. Pracuje głównie na nocnej zmianie, jednak ta noc będzie dla niego naprawdę ciężka. A wszystko zaczyna się od podwiezienia siwowłosego Vincenta, który składa mu propozycje nie do odrzucenia – ma go dowieść do pięciu miejsc, za co dostanie ekstra zapłatę. Już po przyjeździe na pierwsze miejsce okazuje się, że Vincent jest płatnym zabójcą.

zakladnik1

Michael Mann i kino sensacyjne to pewna symbioza działająca od dłuższego czasu. Tym razem jednak „Zakładnik” wyróżnia się dwiema rzeczami. Po pierwsze, nakręcono go według cudzego scenariusza, p drugie niemal w całości został nakręcony kamerą cyfrową. O ile to pierwsze, nie jest mocno odczuwalne, o tyle to drugie ma wygląda całkiem nieźle, nie wywołując irytacji czy rozdrażnienia. Sama intryga jest bardzo zgrabnie prowadzona, a gdzieś w połowie filmu dowiadujemy się o co tu chodzi. W dodatku Los Angeles nocą wygląda strasznie i tajemniczo – nigdy nie wiadomo kogo można spotkać, a przypadek odgrywa tutaj istotną rolę. Klimat jest rzeczą wyróżniająca film Manna od reszty, tak samo świetne dialogi oraz spójny montaż. Co prawda zakończenie, gdzie nasz everyman decyduje się wziąć sprawy w swoje ręce, by ratować ostatnią ofiarę, może się wydawać zbyt hollywoodzki, ale to i tak ogląda się z napięciem oraz zainteresowaniem. Realizm działań policji, naturalistycznie pokazana przemoc, świetnie zgrana muzyka (mieszanka ambientu, rocka, jazzu i latynoskich brzmień) robi naprawdę wrażenie.

zakladnik2

Także obsada jest tutaj niezawodna. Największą niespodzianką jest tutaj siwowłosy Tom Cruise w roli zimnego i bezwzględnego płatnego zabójcy Vincenta. Wyrachowany, spokojny, z ironicznym humorem jest wysokiej klasy profesjonalista, który potrafi się odnaleźć w każdej sytuacji. I naprawdę budzi on przerażenie (a jego giwera jest głośniejsza od reszty). Takiego Cruise’a nie pamiętam, choć w zasadzie robi to, co zawsze (tylko mniej się uśmiecha). Zaś tytułowym zakładnikiem jest Max, znakomicie prowadzony przez Jamie Foxxa. To typowy everyman, który ma swoje plany, jest wygadany i znajduje się w ekstremalnej sytuacji. Poza tym duetem na planie wybija się niezawodny Mark Ruffalo (dociekliwy i uparty detektyw Ray Fanning), piękna Jada Pinkett Smith (prokurator Annie) oraz solidni Javier Bardem (gangster Felix) oraz Bruce McGill (agent FBI Pedroza).

zakladnik3

„Zakładnik” nie jest może jedna z najlepszych propozycji Michaela Manna w karierze, ale poniżej pewnego (wysokiego) poziomu ten reżyser nie schodzi. To po prostu dobre kino sensacyjne, które trzyma fason i nie traktuje widza jak idiotę, a to już sporo.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Ali

Nie jest tajemnicą, że bardzo lubię i cenię Michaela Manna – za rozpoznawalny styl, za klimat i realizm w opowiadaniu historii. Ale w 2001 roku, po ambitnym „informatorze” postawił sobie jeszcze ambitniejszy cel. Postanowił opowiedzieć o jednym z najważniejszych pięściarzy wszech czasów – Cassusie Clayu, którego cały świat zna jako Muhammada Ali.

ali1

Nie jest to jednak całościowe przedstawienie życiorysu w pigułce. Twórcy zaczynają od pierwszej zawodowej walki z Sonnym Listonem w 1964, a kończą walką w Afryce z Georgem Foremana, dzięki której odzyskał tytuł mistrza świata.  A po drodze jest przyjaźń z charyzmatycznym Malcolmem X, przejście na islam, pozbawienie tytułu mistrza za odmowę służby wojskowej małżeństwo. Jak na dwie godziny sporo, gdyż Mann zamiast stricte biografii wpisuje życiorys Aliego w sytuację społeczno-polityczną lat 60. – czasów segregacji rasowej i nietolerancji. I tak walka jest dla reżysera ważniejsza niż walki na ringu. Pod tym względem reżyser nadal tworzy w charakterystycznym stylu wizualnym (tutaj akurat zaczyna sięgać po kamerę cyfrową), gdzie noc jest ciemniejsza, a samotność bohatera wręcz namacalna dzieki zbliżeniom. Bogatsza jest też muzyka sięgająca nie tylko po elektronikę, ale także „czarne” brzmienia z epoki. To wszystko tworzy specyficzny klimat, choć zdarzają się momenty znużenia (rozmowy z promotorami, wątek Malcolma X) odwracające uwagi.

ali3

Za to kompletnym zaskoczeniem była dla mnie realizacja scen bokserskich. Nie są one ani efekciarskie czy przesadnie dynamiczne, ale zrealizowane są z niemal pietyzmem. Mann razem z Emmanuelem Lubezkim, który zastąpił Dante Spinottiego, chętnie korzysta ze spowolnień, widoku na nogi Aliego (szybkie ruchy), a nawet sięga po nowy arsenał – mikrokamery zamontowane na głowach pięściarzy, dzięki czemu mamy wrażenie bezpośredniego uczestnictwa w walce, nadając całości niemal reporterskiego charakteru. I co najważniejsze – to wszystko nie gryzie się ze sobą, tworząc zaskakująco spójną całość.

ali2

Ale i tak największym atutem jest tutaj aktorstwo. Największą niespodzianka jest tutaj Will Smith, który nie gra Aliego, tylko nim po prostu jest. Poza ringiem sprawia wrażenie wyciszonego, spokojnego faceta, który próbuje odnaleźć się w islamie. Ale na ringu lub podczas konferencji prasowej to pewny siebie, trochę arogancki twardziel przekonany o swojej sile i mocy. Ale jednocześnie to facet pełen słabości (niewierny wobec żony, czasami lubi wypić), który dopiero w trakcie walki staje się zwierzęciem. Ludzie z jego otoczenia to solidnie zagrane, wyraziste postacie (m.in. Jeffrey Wright – fotograf Howard, Jamie Foxx – rozgadany Bundini czy Barry Shabaka Henley – promotor Howard Muhammad), a najbardziej wybijają się dwie postacie – charyzmatyczny Malcolm X (bardzo dobry Mario Van Peebles) oraz dziennikarz Howard Cosell (Jon Voight nie do poznania). Ale panie też mają co do pokazania, a szczególnie dwie – Jada Pinkett (pierwsza żona Claya, Sonji) oraz Nona Gaye (Belinda – druga żona), tworząc twarde kobiety walczące ze słabościami Aliego oraz jego religią.

ali4

„Ali” potwierdza formę Manna, choć dla mnie całość była trochę za długa. Niemniej jest to kawał solidnego kina z fantastycznym aktorstwem oraz ciekawym klimatem. Interesująca propozycja nie tylko dla fanów boksu.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Informator

Media to potężna siła – o tym przekonał się każdy kto oglądał „Wszystkich ludzi prezydenta”. Jednak każde narzędzie ma dwie strony, o czym bardzo mocno przekonuje się tytułowy „Informator” z filmu Michaela Manna.

Tytułowym bohaterem jest dr Jeffrey Wigand, były wiceprezes firmy tytoniowej, gdzie odpowiadał za prace naukowców. Zostaje zwolniony, ale firma nadal chce, by dotrzymał umowę o poufności, zmuszając go do podpisania aneksu. Kiedy nie wykonuje tego ruchu, zaczyna się zastraszanie. I wtedy mężczyzna postanawia (choć nie od razu) opowiedzieć o koncernach tytoniowych telewizji CBS. A dokładnie o tym, że papierosy uzależniają.

informator1

Michael Mann troszkę zmienił tło, ale tak naprawdę opowiada o tym samym – lojalności i honorze, tylko tym razem zamiast policjantów oraz złodziei, tutaj tłem są media oraz działania korporacji. Tutaj reżyser, dzięki swojemu charakterystycznemu stylowi wizualnemu oraz elektronicznej muzyce, bardzo sugestywnie buduje atmosferę paranoi, która jest odczuwalna oraz uczucia zastraszania. W zasadzie film można podzielić na dwie części, których punktem kulminacyjnym jest wywiad oraz zeznanie w sądzie. Pierwsza część to zarówno ekspozycja obydwu bohaterów (przygotowania do wywiadu z przywódcą Hezbollahu i zwolnienie Wiganda) oraz okoliczności doprowadzające do spotkania. Wszystko zaczęło się od materiałów dostarczonych przez anonimowe źródło w/s papierosów. I już tutaj udaje się wykreować atmosferę psychozy oraz wszechwładzy. Noc jest tak mroczna, że za nią może czaić się ktoś, a pewne zdarzenia (tajemniczy mężczyzna na polu golfowym, włamanie do mieszkania, zastraszanie mailami) mogą być albo zbiegiem okoliczności albo celową zagrywką mającą złamać Wiganda, a jednocześnie jest to „kuszenie” przez Lowella Bergmana, by opowiedział o całej sytuacji.

informator2

Po tym wydarzeniu zaczyna się druga część – chyba gęstsza i poważniejsza, gdyż gra toczy się nie tylko o życie oraz rodzinę Wiganda (żona nie jest w stanie wytrzymać presji), ale też o reputację telewizji, której próbuje się zakneblować usta (duży pozew oraz groźba przejęcia CBS przez korporację tytoniową) i zdyskredytować Wiganda za pomocą oczernień, mieszając prawdę z kłamstwem. A tej walce prawda, która dla wielu staje się niewygodna, by ją upublicznić. I wtedy zaczynają dziać się decyzje ponad głową Bergmana, który jako jedyny wierzy w sens swojej pracy oraz walczy do samego końca. Poniekąd obydwaj bohaterowie odnoszą zwycięstwo, ale cena jest naprawdę wysoka. Choć czas trwania jest dość długi, a dialogów jest cała masa, to jednak udaje się przykuć uwagę oraz trzymać w napięciu do samego końca – pozornie tylko hollywoodzkiego i szczęśliwego.

informator3

Największą siłą filmu są dwie znakomite kreacje Ala Pacino i Russella Crowe’a. Ten pierwszy gra producenta TV, który stawia etykę swojego zawodu i prawdę ponad wszystko, ponad oglądalność, ponad swój status. Jest bardzo impulsywny, walczy do upadłego i nawet w najtrudniejsze sytuacji działa sprytem, czasami paląc za sobą wszystkie mosty. Crowe jest bardziej wyciszony, stonowany, choć w jego oczach widać mieszankę strachu, poczucie obowiązku oraz bardzo silną presję. W wywiadzie na pytanie, czy żałuje swojej decyzji odpowiada: „Czasami tak” i sumienie wygrywa nad posłuszeństwem i lojalnością, chociaż stawka jest wysoka – bezpieczeństwo swojej rodziny. Ten duet świetnie się uzupełnia i obaj panowie przy okazji przeżyją rozczarowanie. Obydwu panom sekunduje dzielnie bardzo bogaty drugi plan ze znakomitym Christopherem Plummerem (Mike Wallace) na czele, a drobne epizody m.in. Bruce’a McGilla (adwokat Ron Motley) czy Colma Feore’a (Richard Scruggs) ubarwiają całą historię.

informator4

Mimo znajomości finału, „Informator” trzyma w napięciu, a jednocześnie jest bardzo ważnym głosem w sprawie mediów, etyki czy nieczystych gierek korporacji, która wydaje się niczym nie powstrzymana. I kolejny dowód na to, że ten reżyser wychodzi zwycięska ręką z każdej konfrontacji. Mocne kino, dające wiele do myślenia.

8/10

Radosław Ostrowski

Gorączka

Nazwisko Michaela Manna jednoznacznie kojarzy się z kinem sensacyjnym, które posiada kilka bardzo charakterystycznych elementów. Po pierwsze, jest bardzo realistyczne od strony inscenizacji oraz pracy zarówno gliniarzy jak i bandytów. Po drugie, mroczny klimat budowany zarówno przez mocno elektroniczną muzykę, jak i przez pokazanie nocnego życia miasta. I po trzecie, wiarygodne psychologicznie postaci bohaterów, którzy posiadają własny kodeks moralny. Wszystkie te elementy skrystalizowano w „Gorączce” – najbardziej epickim ze wszystkich filmów Manna.

goraczka1

Film jest konfrontacją dwóch ludzi, którzy znają się na swojej robocie jak mało kto. Pierwszy to doświadczony złodziej Neil McCauley, który zawsze bierze tylko szmal i nie wiąże się z żadną kobietą. Po przeciwnej stronie stoi porucznik Vincent Hanna, dwukrotnie rozwiedziony, trzeci związek też się rozpada. Wszystko zaczyna się z powodu napada na konwój z pieniędzmi, podczas którego jeden z nowych członków grupy nie wytrzymuje napięcie i zabija jednego z konwojentów, co doprowadza do śmierci pozostałych dwóch. Łupem staja się obligacje należące do Rogera Van Zanta. I tak zaczyna się bardzo długo budowana intryga, gdzie jest masa pionków, dużo trupów oraz melancholijny klimat.

goraczka2

Efekt? Mieszanka kameralnych i stonowanych scen z realistycznym, stylowymi i dynamicznymi scenami akcji. Napad na konwój, zemsta na nielojalnym wspólniku, wyciąganie informacji od informatorów, zasadzki – dzieje się tu dużo. A gdy nie ma akcji, widzimy samych bohaterów oraz ich prywatne życie, które staje się balastem dla nich samych. I już tutaj widać spore różnicę: ekipa Neila przypomina silnie zwartą rodzinę, która nawzajem się wspiera, pomagając sobie w różnych sprawach. Z kolei gliniarze nie są ze sobą aż tak silnie związani, po części z powodu nagłych wezwań na akcję. I w zasadzie trudno kibicować jednej stronie. Przy okazji tez pokazuje się życie po odsiadce (wątek Donalda, który dostaje parszywą robotę w kuchni, za co musi jeszcze znosić upokorzenia oraz „odpalanie” działki z pracy).

Wizualnie porywa (zwłaszcza nocne ujęcia), kamera czasami biegnie za bohaterami, a przywiązanie do detalu imponuje. Do dzisiaj wrażenie robi ikoniczna sekwencja włamania na bank zakończona uliczną strzelaniną (TEN DŹWIĘK KARABINU) sprawiającą wrażenie niemal wojennej rozpierduchy, co nadal inspiruje twórców kina akcji.

goraczka3

Także od strony aktorskiej jest to potężny kaliber. Ale czy może być inaczej jeśli po obu stronach barykady mamy Ala Pacino i Roberta De Niro? Trzeba było być mistrzem, żeby nie wykorzystać talentu obu dżentelmenów, którzy fantastycznie wczuli się w swoje role prawdziwych mistrzów w swoim fachu. U obydwu nie ma raczej miejsca na związek (Neil zaczyna się spotykać z rysowniczką Eady, co może go przekonać do zerwania z przeszłością) i tak naprawdę są dobrzy tylko w swoim fachu. Jednak drugi plan jest tutaj tak bogaty, że nie starczyłoby miejsca na wszystkie. Najbardziej zapadł mi w pamięć fantastyczny Val Kilmer (Chris, mający problem z hazardem oraz nie najlepszymi relacjami z żoną, którą bardzo mocno kocha), niezawodny Tom Sizemore (Michael „Piękny” Cheritto), opanowany Jon Voight (paser Nate) oraz chciwy William Fichtner (Roger Van Zant). Panie wydaja się tylko tłem dla męskich konfrontacji, ale nie sposób nie zauważyć zarówno Amy Brenneman (Eady), zmęczoną Ashley Judd (Caroline, żona Chrisa) oraz Diane Venorę (żona Hanny).

goraczka4

„Gorączka” to film, o którym można użyć jednego słowa: kompletna i zwarta całość, pozbawiona poważniejszych wad. Wielu może zniechęcić sinusoidalne tempo oraz wątki obyczajowe, które mają uspokoić akcję. Ale jak się dacie oczarować, nie ma mowy o jakimkolwiek rozczarowaniu. Wielkie kino po prostu (i nie chodzi tu o czas trwania).

10/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Ostatni Mohikanin

Rok 1751. Na amerykańskim kontynencie trwa wojna między Wielką Brytanią a Francją. Wbrew swojej woli w tą walkę zostają wplątani trzej Indianie z plemienia Mohikanów: białoskóry Nathaniel Poe zwany Sokolim Okiem, Unkas zwany „Rączym Jeleniem” oraz ich ojciec Chingachook. Ich neutralność oraz plany zostają zerwane, gdy wyciągają z zasadzki eskortowane przez majora Duncana Heywarda córki pułkownika Munro – Corę i Alice.

mohikanin1

Pozornie ten film nie pasuje do całego dorobku Michaela Manna, który w latach 80. zasłynął stylowymi oraz klimatycznymi kryminałami. Tym razem jednak mamy kino przygodowe bazujące na powieści Jamesa F. Coopera, dziejące się w czasach, kiedy jeszcze nie istniały Stany Zjednoczone (kilkanaście lat przed wojna o niepodległość), choć już powoli czuć, że koloniści mogą wszcząć bunt. Jednak tak naprawdę jest to pretekst do pokazania porywającego widowiska o honorze, lojalności, uczciwości, walce oraz… miłości. I chyba ze wszystkich filmów Manna, ten jest najbardziej liryczny ze wszystkich. Co nie znaczy, że zrezygnowano z krwi i przemocy. Imponuje rozmach (scena oblężenia fortu przez Francuzów w nocy – wizualne cudo oraz popis pirotechników), piękne plenery oraz – po raz pierwszy w przypadku tego kompozytora – pełno orkiestrowa muzyka Trevora Jonesa i Randy’ego Edelmana z nieśmiertelnym tematem przewodnim. To wszystko trzyma w napięciu, chwyta emocjonalnie za gardło i jest to na tak wysokim poziomie, że nic nie jest w stanie tego przebić. Drugim istotnym wątkiem jest pokazanie losów Indian, którzy zostają wplątani i przejmują najgorsze cechy białych ludzi – zaślepienie, zemsta, podwójna moralność, co doprowadza do pozbawienia/osłabienia ich relacji z naturą i przyrodą. To doprowadza później do wymarcia plemion indiańskich.

mohikanin2

Jednak cała ta pasja oraz perfekcja Manna nie zdałaby się na wiele, gdyby nie charyzmatyczny Daniel Day-Lewis. Sokole Oko to w jego wykonaniu człowiek biały, którego wychowali Indianie, przez co przejął ich zwyczaje oraz przekonania. Nie jest on pozbawiony własnego rozumu i nawet gdy wyznaje miłość, to mu wierzymy na słowo. Nawet w jego miłość z twardo trzymającą się ziemi Corą Munro (wyrazista Madeleine Stowe), która jest zarówno silna jak i bardzo delikatna. Takie kobiety zapadają w pamięć dość mocno. Poza tą dwójką najbardziej zapada w pamieć etatowy Indianin Hollywoodu – Wes Studi jako mściwy i okrutny Magua, pragnący zemsty za swoje krzywdy. To on dominuje, gdy pojawia się na ekranie. Cała reszta obsady prezentuje równie wysoki poziom.

mohikanin3

Czyżby „Ostatni Mohikanin” to opus magnum Michaela Manna? Na pewno to najbardziej wyjątkowy film w dorobku tego reżysera, pełen emocji, liryzmu, ale bez popadania w patos. Wszystko jest tu odmierzone w idealnych proporcjach. Ocierające się o arcydzieło wielkie kino.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski