Tolerancyjni partnerzy

Richard Parker jest szarym, zwykłym facetem. Pracuje jako kompozytor muzyki pod reklamówki, ma piękną żonę i córkę. Słowem: szczęście niepojęte. I właśnie w to spokojne życie wchodzi sąsiad, Eddy Otis. Facet ma łeb na karku, jest tak życzliwy, że by dać kasę do spłacenia długów, sfinguje wypadek. Do tego jego kobieta jest jeszcze bardziej apetyczna niż można to sobie wyobrazić, a głos ma całkiem niezły. Eddy wpada nagle na pomysł, by wieczorem zamienili się łóżkami. W sensie, że jeden prześpi się z żoną drugiego. Proste i przyjemne, prawda? Tylko, że następnego dnia żona Eddy’ego zostaje znaleziona martwa, a Richard staje się podejrzanym o morderstwo.

tolerancyjni_partnerzy1

Alan J. Pakula jest pewną marką, więc można było być pewnym sukcesu. Reżyser kombinuje tutaj jak może i zaczyna wszystko bardzo spokojnie, niemal jak film obyczajowy z odrobiną humoru. Powoli widzimy jak nasi sąsiedzi zaprzyjaźniają się ze sobą i nawet wyczuwalne jest pewne erotyczne napięcie. I po 40 (mniej więcej) minutach następuje wolta oraz kompletna zmiana klimatu, wpadając w dziwaczną intrygę. Jednak kiedy pojawia się detektyw z firmy ubezpieczeniowej, zacząłem się zastanawiać, czy ta łamigłówka może być taka prosta? Niestety, była i wszystko oparło się na mistyfikacji, a powolna atmosfera matni zostaje coraz bardziej osłabiona. Wyjaśnienie oraz sposób działania naszych antagonistów jest tak przewidywalny, że nawet finał, gdy Richard niczym „Komando” włamuje się na chatę Otisa i robi wjazd, wygląda śmiesznie oraz naiwnie. Tylko dlaczego jest to opowiadane w tak poważny sposób, że nie można przestać się śmiać?

tolerancyjni_partnerzy2

Sytuację – poza niezłą reżyserią, ratuje dobre aktorstwo. Kevin Kline pasuje do roli sympatycznego, ale bardzo statecznego i trzymającego mocno głowę na karku Richarda. Podobnie atrakcyjne są Mary Elizabeth Mastrontonio oraz Rebecca Miller, ale i tak ekran kradnie Kevin Spacey. Już wtedy magnetyzował swoją charyzmą, a jego Eddy to blond włosy, wiecznie uśmiechnięty cwaniaczek w jednej chwili potrafiący zmienić się w prawdziwe monstrum – wykalkulowane, chłodne, niebezpieczne. Jest też Forest Whitater jako prywatny detektyw z firmy ubezpieczeniowej, który jak zawsze trzyma fason.

tolerancyjni_partnerzy3

Pakula tym razem zawodzi, gdyż chyba nie do końca był pewny, co zrobić z tym scenariuszem. Są pewne drobne niespodzianki, ale od połowy napięcie jest bardzo nierówno dawkowane (a finał z uzi można było albo darować, albo inaczej rozegrać). Nie brakuje mroku, ale jest też dość naiwnie, jednak morał jest prosty: uważajcie na swoich sąsiadów, bo nie wiadomo jaki numer wam wytną.

tolerancyjni_partnerzy4

6,5/10

Radosław Ostrowski

Przybywa jeździec

Jest rok 1945, czyli jest późno na podbój Dzikiego Zachodu. Niemniej dalej trwa walka o ziemię, bydło i hodowlę. Tutaj spór trwa między magnatem Jacobem Ewingiem a Elle Connors – mającą mała farmę. Wydaje się, że ta konfrontacja jest z góry ustalona. Ale wtedy pojawia się nowy sojusznik dla naszej kobiety. To weteran wojenny Frank Athearn, który razem z innymi żołnierzami wykupił część ziemi Elle. Wracając do zdrowia po postrzale, proponuje się jako pomocnik dla kobiety, by następnie zostać jej wspólnikiem w interesach, co nie podoba się Ewingowi, gdyż zamierza on wykupić całą ziemię niczym jego dziadek.

jezdziec11

Alan J. Pakula tym razem poszedł w zupełnie nieoczywistym kierunku jak na niego, gdyż sięgnął po western. Ale nie ma tutaj Indian, strzelanin, lecz wypasanie bydła i kowboje. A także obowiązkowe starcie tradycji z nowoczesnością, gdzie władze nad ziemią zaczynają faktycznie sprawować banki. Etos ranczera powoli zaczyna być zastępowany przez kapitalizm, symbolizowany przez ropę naftową. Nawet ci, co wydawali się potężni (Ewing) są więźniami swoich długów oraz wierzycieli. Ale mimo tych przeciwności walka trwa – nie zawsze czysta i uczciwa, gdzie dochodzi do przemocy. Reżyser skupia się na prostych czynnościach związanych z łapaniem bydła. Nie ma tutaj prostych podziałów na dobrych i złych, a wszystko to jest sfotografowane w bardzo ładnych plenerach. Pakula powoli i stopniowo odkrywa kolejne zdarzenia z przeszłości naszych bohaterów, stawiając na kameralny dramat. Jedynie końcówka jest bardziej dramatyczna, wręcz pachnąca thrillerem, kończąc się krotką strzelaniną, ale nie psuje to dobrego wrażenia.

jezdziec21

Reżyser nie tworzy niczego nowego, nie rewolucjonizuje gatunku, ale seans był naprawdę przyjemny. Jest kilka pięknie sfotografowanych scen przyrody oraz łapania bydła, nie brakuje też napięcia (nocna burza, która wypędziła stado), ale to przede wszystkim zasługa dobrego aktorstwa. Najbardziej błyszczy Jane Fonda jako twarda i nieustępliwa Elle. Takich babek na ekranie było wiele, ale i ta okazuje się do zdobycia. Zwłaszcza, gdy dokonuje tego nasz Frank, czyli świetny James Caan. Też jest twardzielem, co z nie jednego pieca jadł chleb i nie daje się zbyt byłe czym. Po drugiej stronie jest Jason Robards (Jacob Ewing) – bezwzględny kapitalista, który zawsze chce, by było po jego myśli. Nawet osaczony przez bank, zawsze szuka wyjścia z pułapki. W końcu będzie musiało dojść do konfrontacji.

jezdziec3

Trudno nazwać „Przybywa jeździec” za klasyczny western, jednak wiele jego elementów się przewija. Tak naprawdę jest to opowieść o determinacji oraz sile woli, by znieść wszelkie przeciwności losu. Kawał porządnego rzemiosła i jedna z nieoczywistych pereł.

7/10

Radosław Ostrowski

Miłość i ból i ta cała cholerna reszta

Czasami zdarza się tak, że spotyka się dwoje ludzi, chociaż nie wiadomo, co z tego wyjdzie. On był nieśmiałym astmatykiem, ciamajdą i w ogóle czarną owcą rodu wybitnie inteligentnego. Ona wydaje się podniosła i zdystansowana, jak to na Angielkę przystało. Miejsce spotkanie dość niezwykłe – Hiszpania, a dokładnie autobus wycieczki. On ze swojej, rowerowej uciekł (kto wpadł na pomysł, by astmatyk zapieprzał na rowerze po górzystym rejonie?), a ona siedziała obok. On ochlapał jej sukienkę swoim bukłakiem i batonem, więc ona nie zwracała specjalnie na niego uwagi. Prawda, że brzmi to jak miłość od pierwszego wejrzenia?

milosc_bol_reszta1

Alan J. Pakula znowu wraca do tematu związków, ale jest jedna poważniejsza zmiana. Ona jest od niego starsza, chociaż nadal to atrakcyjna kobieta. Dodatkowo mamy pięknie sfotografowaną Hiszpanię, ze wszystkim, z czym się kojarzy (poza walką byków). Jest więc flamenco z obowiązkowymi kastanietami, wiatraki, z którymi mierzył się don Kichot, zamki, pola i piękne zachody słońca. Brzmi jak pocztówka? Po części tak jest, ale reżyser znowu miesza poważną, wnikliwą obyczajową obserwację z odrobiną humoru. Nawet jeśli jest on lekko slapstickowy (drobne potknięcie czy spektakularne rozwalenie ściany pięścią), pozwala odrobinę odprężyć się od całości. Powoli jednak między tą dwójką bohaterów zaczyna tworzyć się silniejsza więź, a wręcz uczucie, którego być może nieświadomie szukali. Tylko, że ona ukrywa pewną tajemnicę, która może rzucić poważniejszy cień.

milosc_bol_reszta2

Jednak zanim do tego dojdziemy, reżyser ze scenarzystą dodadzą wiele do tej niby banalnej opowieści. Na szczęście, nie pozwolono sobie tutaj na sentymentalizm czy kicz. Gra bardzo ładna muzyka (mocno liryczna), a po drodze przejdziemy wiele stadiów uczucia. Od zauroczenia, przez stopniowe, bliższe poznanie się (pierwszy raz był dość gwałtowny i komiczny) i nasza para powoli zaczyna dojrzewać, nawet wychodzą na wierzch cechy, jakich byśmy nie podejrzewali (chłopiec staje się zdeterminowany, zyskuje pewność siebie, ona zaczyna coraz swobodniej się zachowywać i częściej uśmiechać). Jest nawet zazdrość, ale to zostaje szybko rozwiązane (dla mnie troszkę zbyt bajkowo).

milosc_bol_reszta3

Wszystko jednak dźwigają świetni aktorzy. Pakula stawia tym razem na młodego Timothy’ego Bottomsa oraz bardziej doświadczoną Maggie Smith. On jest strasznie nieśmiały, wręcz wycofany, gdy go poznajemy. Ona bardziej zachowawcza, wręcz sztywna, jak to Brytyjka. To wszystko jednak zaczyna się stopniowo zmieniać, a wszelkie radości, ale i lęki (scena, gdy Lili się upija) wygrywane są wręcz bezbłędnie, bardzo subtelnie i naturalnie. Bez nich ten film nie byłby taki udany, to jest pewne.

„Miłość i ból…” to historia o poważnym związku oraz powolnym dojrzewaniu do odpowiedzialności za drugą osobę.  Może i mniej błyskotliwe jak w przypadku debiutu, ale bardzo szczere, pięknie sfotografowane oraz pełne ciepła, co jest zasługą świetnego duetu aktorskiego. Jeśli macie szansę, zobaczcie ten tytuł.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Kierowca

Tytułowy Kierowca jest facetem, który wozi bandytów po realizacji skoków, gubi radiowozy, pozbywa się śladów i pozostaje nieuchwytny. Próbuje go dopaść brutalny i ostro grający Detektyw. Wszystko zaczyna się, gdy w trakcie roboty Kierowca pokazuje swoja twarz kobiecie, która jest graczem kasyna. Jednak Detektyw postanawia zastawić sidła na Kierowca i ustawia skok.

kierowca1

Walter Hill to jeden z tych reżyserów, którzy w latach 70. i 80. walczyli o tytuł mistrza kina klasy B. Choć jego produkcje nie należały do zbyt drogich, to posiadały klimat i stanowił źródło rozrywki dla fanów tzw. męskiego kina. „Kierowca” to był drugi film tego reżysera, ale wszystkie elementy są dopięte do najdrobniejszego detalu. Reżyser stawia tutaj na klimat samotności, umieszczając akcję głównie w żyjącym nocą mieście. Sama historia jest dość prosta i polega na tym, kto kogo wystawi do wiatru, zgarniając cały łup, ale ogląda się to z dużym napięciem aż do samego finału. Nie brakuje tutaj strzelanin i pościgów samochodowych, których nie ma tutaj zbyt wiele (raptem dwa pościgi), ale za to bardzo długie i świetnie zrealizowane, choć czuć inspiracje klasykami gatunku jak „Bullitt” czy „Francuski łącznik”. Wszystko w sposób bardzo (z dzisiejszej perspektywy staroświecki), bez stosowania efektów komputerowych.

kierowca2

Owszem, nie brakuje kilku stylowych ujęć, klimat buduje świetna muzyka, jednak całość jest mocno minimalistyczna, zarówno jeśli chodzi o dialogi (mało ich, ale są świetnie napisane), ja i o bohaterów, o których nie wiemy zbyt wiele. Pod tym względem czuć tutaj inspirację dla filmu „Drive”, jednak Hill jest bardziej prostszy i nie bawi się tutaj w kino artystyczne. Dla wielu ten minimalistyczny chłód oraz niezbyt wyraźnie zarysowane postacie mogą być problemem, ale więcej o sobie mówią w trakcie działania.

kierowca3

Całość opiera się tutaj na trójce aktorów, którzy nadają życie tym oszczędnym bohaterom. Po pierwsze, świetny Ryan O’Neil w roli Kierowcy, który za kółkiem jest w stanie wyrwać się z każdej opresji, jest bardzo opanowany i trzyma się swoich zasad. Konkurentem jest Detektyw (niezawodny Bruce Dern), który jest ambitny, mocno balansuje na granicy prawa i desperacko sięga po różne tricki, by dorwać Kierowcę za wszelką cenę. I w końcu ta trzecia, czyli Gracz(ka) poprowadzona przez Isabelle Adjani, która wydaje się dość sztywna w tej roli.

W zasadzie jedyną poważną wadą dla mnie jest to, że całość za szybko się kończy. Ale Hill udaje się zbudować film pachnący trochę klimatem noir. I moim skromnym zdaniem, to najlepsza produkcja Waltera Hilla, choć mniej popularna niż „48 godzin”, „Wojownicy” czy „Czerwona gorączka”.

8/10

Radosław Ostrowski

Klute

Zaginął biznesmen Tom Grunemann. Policja i FBI bezskutecznie próbuje ustalić co się stało z mężczyzną, a jedyną poszlaką jest nieprzyzwoity list napisany przez niego do pewnej call-girl z Nowego Jorku, jednak nie udaje się zdobyć informacji od dziewczyny. Pół roku później, rodzina zaginionego prosi o pomoc przyjaciela – prywatnego detektywa Johna Klute’a.

klute1

Pierwszy głośny film w dorobku Alana J. Pakuli, który otwierał tzw. „trylogię paranoiczną” (następne części to „Syndykat zbrodni” i „Wszyscy ludzie prezydenta”), gdzie paranoja jest tematem wiodącym. Pozornie prosta sprawa (rozwiązanie intrygi pojawia się w zasadzie w połowie filmu, ale o tym wiemy tylko my, widzowie), oczywista wolta zaginięcia staje się pretekstem do przyjrzenia się paranoi pewnej kobiety. I to właśnie ona jest w stanie przykuć uwagę w momencie, gdy znamy sprawcę. Jednak Pakula potrafi zbudować atmosferę osaczenia i klaustrofobii, w czym pomagają mu znakomite zdjęcia zmarłego dzisiaj (tj. 19 maja) Gordona Willisa – utopione wręcz w mroku (pościg Klute’a za podglądaczem z dachu czy finałowa konfrontacja w opuszczonej fabryce) albo stawiające nas w pozycji podglądacza (gdy widzimy zza okna czy z góry, ale gdy widzimy twarze, to można poczuć się dziwnie). Przy okazji jest to tez zderzenie dwóch światów: liberalnego i konserwatywnego, które potrafią jednak znaleźć wspólny język.

klute2

Siła napędową tego filmu jest tak naprawdę fenomenalna Jane Fonda – słusznie nagrodzona Oscarem. Bree wydaje się być wyrachowaną i zimną panną na telefon, która za pieniądze zrobi to, co chcesz. Ale po ta maska kryje się samotna, mająca paranoję na punkcie obserwacji kobieta, silnie trzymająca się potrzebie kontroli nad swoimi poczynaniami. Ale powoli odkrywa swoje kolejne maski – marzenia o aktorstwie, wizyty u psychiatry – ona wszędzie udaje, ale przez poznanie detektywa powoli zaczyna czuć się kobieco, nabiera różnych barw. I to wszystko jest rozegrane bez poczucia fałszu. Wydaje się, że grający tytułową postać Donald Sutherland nie ma tu nic do gadania. Klute wydaje się podręcznikowym detektywem, jeśli chodzi o strój i pozornie jest takim typowym nikim. Może i tak jest, ale jego chłodne oblicze oraz małomówność są naprawdę mocnym atutem. Czasami idzie okrężną drogą, ale jest konsekwentny i nie daje sobie w kasze dmuchać. Nie skrytykuje, jest cierpliwy, wręcz opiekuńczy. Od razu iskrzy między ta dwójką i oboje się świetnie uzupełniają. Warto tez zwrócić uwagę na kreację Roya Scheidera (alfons Frankie) i Charliego Cioffi (Peter Clark, wynajmujący Klute’a), którzy tworzą bardzo mocne tło.

klute3

„Klute” ma jedną poważną wadę: prostą intrygę kryminalną, ale relacja między Bree i Klutem tak rozkręca ten film, że wszystko inne staje się mało ważne. Z całej trylogii, dla mnie najlepsza część.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Michael Small – Marathon Man/The Parallax View

marathon_man

Są tacy kompozytorzy, którzy są zapomniani, mimo pisania muzyki do uznanych i cenionych filmów. Kimś takim był brytyjski kompozytor Michael Small – specjalista od budowania napięcia, co sprawdzało się w kryminałach i thrillerach, do których najczęściej komponował. Jego największa popularność przypadła na  latach 70. oraz dzięki współpracy z Alanem J. Pakulą. W 2010 roku (siedem lat po śmierci kompozytora) wytwórnia Film Score Monthy wydała album z dwiema ścieżkami autorstwa Smalla, zaś oba filmy to dość uznane tytuły, czyli „Maratończyk” i „Syndykat zbrodni”. Pierwszy to genialny thriller Johna Schlesingera, którego cała intryga opiera się na diamentach należących do hitlerowskiego zbrodniarza z wybitnymi rolami Dustina Hoffmana i Laurence’a Oliviera. Drugi film to polityczny kryminał Alana Pakuli o dziennikarzu, który jest świadkiem zamachu na senatora. Prowadząc śledztwo wpada na trop korporacji Parallax, która zajmuje się… szkoleniem zabójców.

W przypadku obu prac muszę ostrzec, że nie jest to muzyka łatwa, lekka i przyjemna. Jej podstawowym zadaniem jest budowanie napięcia i suspensu. Innymi słowy to, co się sprawdza na ekranie, już poza nim zazwyczaj nie robi aż takiego wrażenia. Drugim niesprzyjającym faktem jest długość niektórych ścieżek, które w większości nie przekraczają nawet minuty (taką muzykę nazywa się planktonem). Więc opowiem o nich po kolei zaczynając od dłuższego „Maratończyka”, choć w zasadzie wykorzystano podobne instrumentarium (smyczki, syntezatory, dęciaki, klarnet, trąbka).

smallMuzyka ta trwa 48 minut, co akurat wydaje się odpowiednim czasem. Zaczyna się od melancholijnego „Main Title”, gdzie trochę nerwowe smyczki, co chwila zagłuszane syntezatorem oraz dęciakami. W połowie się to uspokaja z pojawieniem się fortepianu, do którego dołącza harfa i trąbka. A jak budowane jest napięcie? Ono pojawia się praktycznie cały czas, a już słychać je w „Tragedy at the Truck”, zaczynające się od klarnetu, do którego potem dołączają werble, klawisze i dzwonki.  Wykorzystywane są smyczki, które albo pędzą na złamanie karku (dwuczęściowy „Chase”) albo tworzą długo brzmiące tło oraz fortepian grający bardzo spokojnie (słyszalne jest to w najkrótszych ścieżkach jak „Doc Dies”). Zaś najistotniejszym i często pojawiającym się tematem na płycie jest temat głównego antagonisty, który pojawia się w „Airport” – rzadko pojawiający się fortepian, klawisze, rozciągające się smyczki, marszowa perkusja i dęciaki potrafią wzbudzić niepokój. Poza akcją i underscorem (z którego najbardziej warto wyróżnić „Szell Escapes” oraz „The Recognition”) z całej płyty mocno się wybija „Love Theme” ze smyczkami grającymi w tempie walca oraz fortepianem, tworząc ładną kompozycję. Ścieżkę tą kończą trzy tematy w wersjach alternatywnych, która są bardziej ciekawostkami.

Z kolei „Syndykat zbrodni” trwa nieco ponad 20 minut, co wyjaśnia dlaczego jest wydany razem z inną ścieżką, choć brzmi trochę podobnie (podobnie budowany jest suspens). Łudząco podobnie jak w „Maratończyku” zaczyna się on dwoma ścieżkami „Comission and Main Theme”, gdzie underscore’owy początek (klawisze, delikatnie grane smyczki w tle) w połowie nabiera bardziej podniosłego charakteru (dzięki fletowi i pojawiającej się pod koniec trąbce). Ten sposób budowania napięcia pojawia się zarówno w „Morgue”, „Sheriff’s House” i „Testing Center” (z nerwowymi fletem i klarnetem). Pewnym przełamaniem jest „Car Chase”, gdzie dęciaki grają mocno, smyczki są nerwowe (na początku brzmią jak z Południa USA), dołącza do nich bardziej melodyjna perkusja, bas i fortepian wskazujące na lata 70-te i trochę przypominająca dokonania Lalo Schifrina. Od pojawienia się „Slide of Art/Austin Sleeps” kompozycje są dłuższe. Najbardziej nietypową ścieżką jest 4-minutowy „Parallax Test”. Zaczyna się on sielską melodią na smyczki, fortepian, dęciaki oraz męskim podśpiewywaniem. Po minucie robi się bardziej podniośle za pomocą werblowej perkusji oraz trąbek, by po chwili wrócić do melodii z początku (choć reszta nam już towarzyszy do samego końca), a potem dołączają gitara elektryczna i organy. Jednak suspens tu dominuje (nie ma co się dziwić), a temat z początku nabiera większego rozmachu w „Art in Cafeteria/Suitcase Bomb” (świetne smyczki, trąbki i perkusja). Wyciszenie w „Gunman Search”, by podskoczyła temperatura w „Joe’s Last Run”, gdzie w połowie smyczki brzmią groźniej, mimo podniosłej trąbki w tle, która wybija się w ostatnich 30 sekundach nadając  smutny charakter, zaś „End Title” to podniosła melodia rozpisana w rytm marszowej perkusji i dęciaków, budująca niby radosny, ale tak naprawdę gorzki finał.

Te dwie niby podobne prace, ale jednak różniące się pokazują talent Smalla w budowaniu napięcia, co świetnie sprawdza się na ekranie. Poza nim zaczyna to wzbudzać monotonię, co odciąga uwagę. Wydane jest to nieźle i tak samo się tego słucha poza filmem. Zaś swoje podstawowe zadanie realizuje naprawdę dobrze.

7/10

Radosław Ostrowski

Maratończyk

Thomas „Babe” Levy jest młodym studentem historii na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku. Chce on oczyścić imię swojego ojca, który oskarżony o sympatię z komunistami, popełnił samobójstwo. jego brat Doc, nie pomaga mu w tej sprawie. Ale życie chłopaka zmienia się w momencie, gdy jego brat wchodzi do jego domu mocno zakrwawiony. W ten sposób zostanie wplątany w intrygę, za którą stoją nazista i tajne służby, zaś stawką są diamenty.

maratonczyk2

John Schlesinger był jednym z najciekawszych brytyjskich filmowców, którzy tworzyli w USA. Tym razem przeniósł na ekran bardzo dobrą powieść Williama Goldmana, tworząc jeden z najciekawszych thrillerów. Film zaczyna pościg dwóch kierowców po Nowym Jorku zakończony eksplozją. Pozornie nic nie znaczący okaże się początkiem wydarzeń, w których dojdzie do walki o życie i diamenty. Powoli i stopniowo poznajemy bohaterów i ich intencje, nic nie jest tu ani jasne ani oczywiste i nie brakuje tutaj wielu niespodzianek fabularnych (nie zdradzę ich, bo to kluczowe wieści), napięcie i klimat strachu i zaszczucia (świetna piesza ucieczka Babe’a), w dodatku ze świetnymi dialogami oraz bezbłędną realizacją (ze szczególnym uwzględnieniem zdjęć i montażu) aż do naprawdę przewrotnego finału.

maratonczyk1

Równie wyborna jest obsada aktorska, wspinająca się na wyżyny swoich umiejętności. Fantastyczny jest Dustin Hoffman w roli młodego chłopaka, który musi wykazać się sprytem i pomysłowością. Powoli popada w paranoję i nie może nikomu ufać. Ale nawet on musi ulec przed wspaniałym Laurence’m Olivierem w roli nazisty Shella. Jest sadystą (przesłuchanie i tortury za pomocą narzędzi dentystycznych), choć wygląda niepozornie i może zabić z byle powodu. Poza tymi dwoma aktorami, jest dość bogaty drugi plan: od nieodżałowanego Roya Scheidera (Doc), Marthe Keller (tajemnicza, piękna Elsa) oraz Williama Devine’a (Janeway, przyjaciel Doca).

Kolejny dowód na to, że najlepsze filmy już nakręcono i za nic w świecie zestarzeć się nie chcą. Tak jak „Maratończyk”.

8/10

Radosław Ostrowski